Gwałt na górze?

Spity, bolty i nity na Cerro Torre

Tekst / MACIEK CIESIELSKI


Cerro Torre to góra niezwykła. Stwierdzi to każdy, kto zobaczy ją choćby na zdjęciu. Ci, którzy ujrzą ją w rzeczywistości, nigdy nie zapomną jej widoku. To właśnie takie góry śnią się po nocach. Ona – a raczej jej zdobycie – jest jak obsesja. Szaleniec ze słynnego filmu Krzyk kamienia jest więc dla mnie postacią jak najbardziej normalną. Ten obłęd, który miał w oczach, pojawia się u każdego wspinacza, który tę górę – Złodziejkę palców – zobaczy. Jedyną szansą na jego zniknięcie jest postawienie nogi na śnieżnym szczycie… Być może właśnie obłęd sprawia, że wokół tej niesamowitej skalnej wieży pojawiało się tyle kontrowersyjnych wydarzeń. Były oskarżenia, głosowania, środowiskowe dyskusje i niemałe kłótnie. Dochodziło nawet do rękoczynów.

W poniższym tekście pominę sprawę domniemanego pierwszego wejścia na Cerro Torre zespołu Maestri-Egger. Sprawę tę dokładnie opisał w tym numerze GÓR Kuba Radziejowski. Głównym tematem mojego tekstu będzie Compressor Route, czyli biegnąca południowo-zachodnią granią Droga przez Kompresor i wszystkie aspekty związane z tą linią. Jej autorem jest zespół w składzie: Ezio Alimonta, Carlo Claus i Cesare Maestri. Przy czym, jak wszyscy wiemy, liderem był Maestri, a wspinaczka ta była dla niego próbą udowodnienia, że na niezdobytą górę da się wejść – czytaj, iż on sam dokonał tego już wcześniej.

Od początku wspinaczka odbywała się w atmosferze skandalu. Po pierwsze, Włosi użyli gigantycznego kompresora do osadzania stałych przelotów w litych płytach headwalla Cerro Torre. Po drugie, zostawili ten kompresor w ścianie – wisi tam do dziś. Po trzecie, nie weszli na sam szczyt – dotarli jedynie do śnieżnego grzyba tuż pod nim. Ponadto usunęli swoje przeloty z ostatniego wyciągu drogi, chcąc udowodnić, że bez stałych nitów wspinaczka jest niemożliwa, a tym samym usprawiedliwić użycie kompresora. Poza tym – wyszło to na jaw dopiero po pierwszym powtórzeniu tej linii – okazało się, że stałe przeloty zostały bardzo często osadzone w okolicach rys – naliczono ich ponad trzysta pięćdziesiąt…

Linia ta była atakowana już dwa lata wcześniej, czyli w 1968 roku, przez mocny brytyjsko-argentyński – w końcu miało to miejsce przed konfliktem o Falklandy – zespół w składzie: Martin Boysen, Mick Burke, Pete Crew, José Luis Fonrouge i Dougal Haston, który podczas swojej próby nie wbił ani jednego nita… Kiedy sobie o tym przypomniano, po raz pierwszy odezwały się głosy, że góra została zgwałcona, a droga powinna nosić raczej miano via ferraty.

Z drugiej jednak strony ponad 95% wszystkich wejść na tę górę odbyło się właśnie Drogą przez Kompresor (w tym wszystkie polskie), a istniejąca na niej linia zjazdów została użyta do wszystkich (!) powrotów ze szczytu. Co więcej, wielu wspinaczy ze światowej czołówki ma w swoich CV informację o pokonaniu tej drogi, a magazyny górskie z namaszczeniem informują o najszybszym przejściu linii czy też przejściach samotnych – pierwsze, autorstwa młodego, 24-letniego Szwajcara Marco Pedriniego, miało miejsce w listopadzie 1985 roku. Przypomnijmy, że za drugie solowe przejście tej drogi (jak również solowe wejście na Fitz Roya) w 2002 roku do nagrody Złotego Czekana nominowany był Dean Potter.

Sytuacja w środowisku wyglądała więc przez lata następująco: wypadało narzekać na rządek spitów, ale równocześnie mieć tę drogę na koncie (a najprościej było to zrobić, pokonując Maestriego).

Wracając do historii, warto wspomnieć o pierwszym „całkowitym” przejściu Drogi przez Kompresor. Latem – czyli w styczniu – 1977 roku Jim Bridwell i Steve Brewer (amerykańskie legendy wspinaczki bigwallowej) drugiego dnia próby, używając cienkich haków i kliku rivetów, pokonali ostatni wyczyszczony przez Maestriego wyciąg (co ciekawe, według nich Włosi nie dotarli nawet do grzyba śnieżnego, tylko zawrócili wcześniej) i po przejściu lodowej czapki stanęli jako trzeci zespół w ogóle (dwa pierwsze wejścia miały miejsce przez zachodnią ścianę) na szczycie Cerro Torre.

Pierwsze zimowe przejście tej drogi, które jest zarazem jedynym wejściem na górę o tej porze roku, miało miejsce w lipcu 1985 roku. Dokonał tego włoski zespół w składzie Paolo Caruso, Maurizio Giarolli, Andrea Sarchi i Ermanno Salvaterra. To właśnie ten ostatni rozpoczął nowy rozdział w historii drogi, a góra stała się dla niego obsesją. W udzielonym niegdyś wywiadzie powiedział, że na świecie jest wiele pięknych gór, ale dla niego istnieje jedynie Patagonia, a właściwie Cerro Torre. O tym, że nie są to tylko puste słowa niech świadczy fakt, że ma on na swoim koncie ponad dwadzieścia pięć ekspedycji w ten rejon.

W 1999 roku Salvaterra wraz z Mauro Mabbonim wraca na grań południowo-zachodnią. Jego celem jest ominięcie nitów Maestriego. Podążają więc śladem zaawansowanej próby z 1968 roku – zespół brytyjsko-argentyński osiągnął wówczas punkt znajdujący się dwa wyciągi wyżej na filarze, nad tak zwanym trawersem Maestriego (jest to miejsce, w którym Maestri, po wspinacze filarem z użyciem naturalnej protekcji, ostro wytrawersował za pomocą nitów w prawo w lite płyty). Po pokonaniu dwóch wyciągów (pierwszy to 20 metrów wywieszającej się ryski za 6b A2, drugi to 40 metrów wspinania w terenie 6a+) Salvaterra i Mabboni dołożyli dwa i pół własnego wyciągu. Maksymalne trudności sięgały tam stopnia 6b. W tej sposób nowa linia połączyła się z łatwiejszym terenem, przez który wspinał się Maestrii ze swoim zespołem. Dzięki nowemu wariantowi udało się ominąć aż dwieście nitów wbitych podczas wyprawy z 1970 roku. Dalsza wspinaczka przebiegała już linią Kompresora. Koniecznie musimy tu wspomnieć o uwagach Salvaterry. Po pierwsze, wypowiadał się on z dużym szacunkiem na temat wyciągów pokonanych podczas próby w 1968 roku. Na jego uznanie zasłużyła zwłaszcza druga długość liny, na której dobił jednego spita – mimo to jego zdaniem jest ciągle bardzo poważna i wymagająca. Jak się zresztą okazało, główną przyczyną załamania się tamtej próby było upuszczenie jedynej ręcznej spitownicy, jaką zespół posiadał. Poza wspomnianym spitem Salvaterra i Mabboni dobili jeszcze cztery inne – dwa przelotowe na pierwszym wyciągu i dwa na drugim stanowisku. Ponadto, na swoich nowych wyciągach osadzili jeszcze trzy spity.

Sytuacja w 1999 roku wyglądała następująco – osiem ręcznie wierconych boltów (w tym pięć dobitych – pojawia się pytanie, czy to etyczne?), zamiast dwustu osadzonych za pomocą kompresora.

Na kolejny krok w drodze do ominięcia drabiny Maestriego musieliśmy czekać do 2007 roku. Wtedy to amerykański zespół w składzie Zack Smith i Josh Wharton pokonał wariant wytyczony przez Salvaterrę. Po połączeniu się z Kompresorem kontynuowali wspinanie tą linią, biegnącą w tym miejscu relatywnie łatwym terenem. Po osiągnięciu lodowych turni, skąd włoski zespół w 1999 roku znaczył wspinaczkę „szlakiem nitów”, Amerykanie uderzyli wprost sześćdziesięciometrowym kominem lodowym. Na przeszkodzie stanęła im jednak pogoda. Cztery wyciągi przed szczytem, w obliczu zbliżającego się załamania pogody, połączyli się z oryginalną linią Maestriego i kontynuowali nią wspinaczkę na wierzchołek. Na swoim wariancie, który momentami biegnie bardzo blisko linii oryginalniej, Amerykanie użyli w jednym miejscu nita wbitego przez Maestriego jako punktu przelotowego.

Sytuacja w 2007 roku – osiem ręcznie wierconych boltów plus jeden nit Maestriego użyty jako punkt przelotowy, zamiast około dwustu osiemdziesięciu nitów. Do szczytu zostało jeszcze kolejne osiemdziesiąt nitów…

W 2007 roku miało miejsce jeszcze jedno wydarzenie. Oczywiście wzbudziło ono kontrowersje J. Josh i Zack spróbowali podczas zjazdów wybić jeden z ominiętych przez nich nitów Maestriego. Okazało się to bardzo trudnym zadaniem. Po ich powrocie do Chalten, wśród znajdujących się tam wspinaczy odbyła się zażarta dyskusja, czy usuwać niepotrzebne już nity, czy nie. Przeprowadzono głosowania, a później doszło nawet do rękoczynów. Niektórzy musieli udać się na posterunek policji, inni do szpitala J. Polscy wspinacze, którzy byli w tamtym czasie w Patagonii, wspominają, że w głosowaniu stosunkiem 3:1 wygrała opcja opowiadająca się za zostawieniem nitów.

W 2010 roku oczy wspinaczkowego świata po raz kolejny zwróciły się na Drogę Maestriego. Także tym razem chodziło o bolty, ale o dziwo nie o ich omijanie, ale o to, że trochę ich przybyło. Szybko okazało się, że jest to pozostałość po ekipie filmowej, która miała udokumentować klasyczne przejście tej drogi przez Davida Lamę. Znowu pojawiły się publiczne oświadczenia i oskarżenia ze strony tych, którzy mieli coś do powiedzenia i oczywiście tych, którzy w tej sprawie nie powinni się wypowiadać, bo nie mieli ku temu kompetencji ani wiedzy.

Ekipa Lamy podłożyła się dwa razy. Najpierw wbijając bolty, a potem twierdząc, że nie jest za to wcale odpowiedzialna (pierwsza wersja), a następnie, że wbiła ich tylko kilka (druga oficjalna wersja). W rzeczywistości pojawiło się ich około czterdziestu. W końcu David Lama wziął wszystko na siebie, przeprosił za ekipę i powiedział, że podczas kolejnych prób nie wbije już żadnego bolta. Natomiast Rolo Garibotti, którego można określić mianem miejscowego kustosza, usunął w kolejnym sezonie wszystko, co zostało dobite.

Co ciekawe, to właśnie ten sezon okazał się przełomowy także w kontekście interesującej nas sprawy. Dwójka młodych Kanadyjczyków: Chris Geisler i Jason Kruk podążyła śladami próby Amerykanów z 2007 roku i po osiągnięciu miejsca, w którym Zack i Josh zaczęli korzystać z nitów, kontynuowali swą wspinaczkę nowym terenem, czasami biegnącym tak blisko drabin nitowych, że momentami używali poszczególnych nitów do asekuracji. Po całonocnej wspinaczce zmęczony Geisler, wspinający się już od jakiegoś czasu, hakowo osadził ręcznie bolta. Niestety, teren dalej nie puszczał. Ambitna próba zakończyła się około czterdziestu metrów poniżej grzyba śnieżnego. Jak można się było spodziewać, środowisko wspinaczkowe od razu podchwyciło temat, porównując ją z kolejnymi próbami Lamy, na którym ciążyło „przestępstwo” dobicia spitów. Znów bito pianę na forach wspinaczkowych całego świata. W styczniu 2012 roku Jason Kruk wrócił do Patagonii w towarzystwie Haydena Kennedy’ego. Po wcześniejszym rozwspinaniu (różnymi drogami zdobyli pozostałe trzy turnie z grani) zespół uderzył na Cerro Torre. Wspinając się imponująco szybko – Hayden, syn znanego amerykańskiego alpinisty Michaela Kennedy’ego, jest wspinaczem sportowym spod znaku 8c+ – dotarli do osadzonego rok wcześniej bolta. Tam Hayden, zamiast iść w górę, zrobił wahadło w lewo, po którym osiągnął łatwy lodowy teren wyprowadzający na szczyt. Można powiedzieć, że się udało. Przejście południowo-zachodniej grani „na czystych zasadach” stało się faktem.

Podsumujmy. Jason i Hayden użyli czterech z ośmiu boltów osadzonych przez Salvaterrę (dwóch przelotowych i dwóch na stanowisku) oraz jednego osadzonego rok wcześniej przez Geislera. Ponadto w dwóch miejscach użyli stanowisk z oryginalnej linii Maestriego.

Uważny czytelnik dostrzeże, że nie ma tu żadnych kontrowersji, a jedynie świetne przejście. Na razie nie dodałem jednak najważniejszego. Podczas zjazdów linią drabiny Maestriego zespół usunął około stu dwudziestu nitów przelotowych z górnej części headwalla… Droga przez Kompresor przestała praktycznie istnieć. Zostały tylko stanowiska zjazdowe.

Jak można było się spodziewać, wywołało to burzę. Podobno po powrocie do Chalten Jason i Hayden musieli się wręcz ukrywać przed rozwścieczonymi wspinaczami – chyba wszyscy chcieli iść na Cerro Torre J. Pewne jest natomiast to, że zostali zatrzymani przez policję, która zabezpieczyła usunięte nity jako dowód rzeczowy.

W całym wspinaczkowym świecie ponownie rozpętała się dyskusja i znów pojawiły się liczne oświadczenia mniej lub bardziej kompetentnych osób. Wypowiedziało się też niestety wiele autorytetów i osób, ze zdaniem których powinniśmy się liczyć, a przynajmniej brać je pod uwagę. Napisałem „niestety”, ponieważ te przekonujące głosy znajdziemy po obu stronach barykady, co nie ułatwia osobom słabiej zorientowanym w temacie wyrobienia sobie zdania. My również nie chcemy nikogo do niczego przekonywać, decyzję, po której stronie się opowiedzieć, pozostawiając czytelnikom. Chciałbym jednak w tym miejscu przytoczyć kilka najważniejszych argumentów za i przeciw.

PRZECIW

Sprzeciw wyraziła większość wspinaczy znajdujących się w tym czasie na miejscu. Zdecydowanie przeciwko było i jest środowisko włoskie – należy pamiętać, iż to właśnie wspinacze z tego kraju odegrali jedną z kluczowych, o ile nie największą rolę w eksploracji rejonu. Co ciekawe, przeciwko wypowiedział się również Mario Conti – ostatni żyjący członek zespołu, który wszedł na Cerro Torre w 1974 roku wschodnią ścianą, tak zwaną Drogą Ferrariego (jest to aktualnie pierwsze oficjalne wejście na tę górę).

Cóż zatem mówią przeciwnicy? Oddajmy im na moment głos:

– Nie powinno być tak, iż dwóch wspinaczy podejmuje decyzję w sprawach, które dotyczą całego środowiska.

– Była to istniejąca już droga, której należał się szacunek. Rzeczywiście powstała w złym stylu, ale wiele dróg, choćby na El Capitanie, zostało wytyczonych w stylu pozostawiającym wiele do życzenia.

– Usunięcie nitów z headwalla południowo-zachodniej grani nie tylko sprawiło, że przestała istnieć Droga przez Kompresor, należy pamiętać, że z tych samych drabin nitowych korzystały wytyczone później, a niepowtórzone po dzień dzisiejszy drogi South Face, Infinito Sud, What’s love got to do with it, Quinque Anni ad Paradisum czy choćby słynna, uważana za najtrudniejszą na ścianie droga Diabelska Direttissima.

ZA

Zwolennicy usunięcia nitów to przede wszystkim środowisko wspinaczy działających w stylu alpejskim. List poparcia podpisali jedni z najlepszych zawodników świata spod znaku Light&Fast.

Ich najważniejszym argumentem jest to, że Cerro Torre jest jedyną górą w swoim rodzaju i gwałt na niej – chodzi o wbicie setek nitów – powinien być w związku z tym naprawiony. Pojawiał się także argument, że Droga przez Kompresor powstała po to, by udowodnić wcześniejsze wejście Maestriego, które – dziś mówi się już o tym oficjalnie – nie miało miejsca. Sam zainteresowany nadal trzyma się swojej wersji, więc zdaniem niektórych, skoro Maestrii ciągle nie przyznał się do kłamstwa, to usunięcie nitów jest zniszczeniem jego drogi-symbolu…

Jakby tego było mało, kilka dni po przejściu Kruka i Kennedy’ego, David Lama i Peter Ortner dokonali pierwszego w pełni klasycznego przejścia południowo-zachodniej grani, wspinając się w dużej mierze wzdłuż oryginalnej linii Drogi przez Kompresor, na której nie było już nitów…

Na koniec osobista dygresja. Cerro Torre zobaczyłem, mając dwadzieścia cztery lata, będąc pełnym młodzieńczego zapału i pewności siebie po udanym sezonie na Alasce. W boskim Buenos kupiliśmy talię kart z gwiazdami Hollywood z lat dwudziestych. Na jednej z nich znaleźliśmy Mae West, dobrze znaną z Krzyku Kamienia. W naszych głowach narodził się plan – prosty i buńczuczny. Mieliśmy szybko, „na rozgrzewkę”, zdobyć Fitz Roya, a potem jeszcze szybciej Cerro Torre i na szczycie zrobić sobie zdjęcie z Mae West, nawiązujące do filmu…

Życie, a może raczej góry, szybko zweryfikowały nasze plany. Kiedy po miesiącu prób udało nam się w końcu stanąć na szczycie Fitz Roya, zrobiliśmy sobie zdjęcie z Flipem i Flapem – Jokerami z talii. W tle majaczyło Cerro Torre. Moja obsesja trwa dalej…


Tekst został opublikowany w 215 (4/2012) numerze magazynu GÓRY.
Możesz go również przeczytać na naszym czytniku
 – czytaj.goryonline.com

REKLAMA

REKLAMA

Czytaj inne artykuły

Wszelkie prawa zastrzeżone © 2024