Odkryj malowniczy niebieski szlak z Łomnicy-Zdroju do Hali Łabowskiej, prowadzący przez 77 zakrętów i pasmo Jaworzyny Krynickiej. Schronisko i urozmaicona trasa czekają!
Niemal wszystkie wycieczki w góry zaczynałem na stacjach kolejowych. Niewielu jest miłośników wojaży starym EN52 Polregio na trasie Kraków Główny – Piwniczna Zdrój o 4 nad ranem. I przyznaję, że sam wielokrotnie zrywany budzikiem około 3, kląłem się za głupie pomysły, zerkałem tęsknie na stygnące łóżko, niemniej jednak zakładałem buty, brałem plecak na barki i ruszałem na dworzec. W lecie szedłem pośród cicho budzącego się dnia, w zimie po zamknięciu drzwi mieszkania opatulał mnie mróz. Zawsze jednak ta godzina była w pewien sposób magiczna: pusty, cichy Kraków, bezludne tramwaje, dziki grasujące w krzakach nad Wilgą, a wcześniej: śpiący Cmentarz Rakowicki.
A później pociąg: albo buchający żar z grzejników skrytych pod siedzeniami, albo wiatr szalejący wewnątrz wagonu, bo okno nie dawało się zamknąć. Kraków Główny, Zabłocie, Płaszów… miarowy stukot kołysał mnie do snu. Zwykle budziłem się w Tarnowie, chyba że wcześniej ze snu wyrywał mnie konduktor, sprawdzający bilety.
Tkwi we mnie absurdalne przekonanie, że w góry powinno się jeździć pociągiem. Wszystko, co potrzebne zabrać na plecy i iść przed siebie, by w końcu wyjść na inną stację i wrócić do domu. Przekonanie, że w tych starych „kiblach” zachowała się cząstka dawnego ducha turystyki, kiedy wędrowiec wiedział, gdzie jedzie, po co jedzie, w plecaku miał mapę, śpiwór i karimatę oraz herbatę w termosie – bo choć niektórzy są zdania, że najlepiej w górach smakuje piwo, to ja jednak na piedestale postawię zwykłą, słodką czarną herbatę z cytryną. I ta cząstka snuje się wraz z 50-letnim kurzem pośród wnętrz wagonów, kursując nieustannie między Krakowem a Sądecczyzną. Dawne wiązania na narty przypominają czasy, kiedy narciarze z Krakowa wsiadali w pociąg, by za kilka godzin szusować po stokach kryniczańskich.
Pociąg nieśpiesznie sunie po Pogórzu Ciężkowickim, a za Grybowem otwierają się bramy niebiańskie. Dlaczego? Dość tu wspomnieć wrażenia Henryka Müldnera zawarte w „Przejażdżce koleją tarnowsko-leluchowską” z 1877 roku:
Wyjechawszy za Grybów, czeka nas nielada niespodzianka, gdyż ztąd do Kamionki jest jedna z najpyszniejszych partyj całej jazdy koleją Tarnowsko-Leluchowską, tak, iż bynajmniej nie przesadzimy, jeżeli to miejsce polskim Semmeringiem nazwiemy. Już na stacyi przeczuwamy mimowoli, że coś niezwykłego nastąpi, gdy spostrzegamy, jak drugą lokomotywę do pociągu zaprzęgają – istotnie mamy przebyć te góry piętrzące się przed nami, lecz nie dolinami, lecz samemi wyżynami. Okrążając miasto przejeżdża pociąg przez wspaniały wiadukt o 7 arkadach doskonale zbudowany; miasto ztąd bardzo pięknie wyglądające, zostaje po prawej stronie w dole, pociąg zaś zwolna spina się pod górę. Przypatrując się z zachwyceniem ślicznej górskiej scenerii, która się przed nami roztacza, uderzeni jesteśmy widokiem budki kolejowej w górze ponad nami, która niemal na najwyższym szczycie jest jakby zawieszoną nad ogromną kotliną. Celem poprowadzenia toru kolejowego na tę górę dominującą nad Grybowem musiał zarząd budowy wytyczyć olbrzymie półkole ciągnące się więcej niż na pół mili; w jednem miejscu kolej przerzyna spory pas doliny umyślnie dla toru wyciętej, następnie coraz wyżej pnąc się pod górę zatacza kabłąk i po żelaznym moście przebywa drogę bitą wiodącą do Nowego Sącza, wreszcie po ogromnych doskonale utrzymanych nasypach dostaje się na sam szczyt góry. Ztąd dopiero mamy pyszny widok, którym się snadnie rozkoszować możemy, ponieważ pociąg dla wspomnianych właśnie trudności terenu, mimo dwóch lokomotyw ciągnących, tylko powoli postępować może. W głębokiej dolinie u stóp naszych rozciąga się wiadukt kolejowy, za nim malowniczo położony Grybów a cokolwiek w oddaleniu stacya z tartakiem. Uwaga nasza jest zajętą także dziko poszarpaną kotliną, roztaczającą się przed nami na dół – widocznie nie utworzyła się ona od razu, lecz musiała przejść różne zmiany, zanim dzisiejszy kształt przyjęła. Po prawej stronie wiedzie pod górę w prostym kierunku gościniec bity do Nowego Sącza, dokoła zaś cały ten krajobraz uwieńczony harmonijnie górami zarośniętemi już nie liściastemi, lecz szpilkowemi lasami, co wskazuje, iż wjeżdżamy w okolicę górską.
W podobnym tonie wypowiadał się o tym odcinku Władysław Krygowski[1]:
Wśród malowniczego widoku z kopami Chełmu na pd. wsch. i Jaworza na pd. podnosimy się mozolnie śmiałymi serpentynami na wysoki dział między Jaworzem z lewej strony a Rosochatką po prawej, pokonując na krótkim odcinku kilkadziesiąt metrów różnicy wzniesienia. W dole został Grybów i dol. Białej, w tyle za nimi na wsch. stromy Chełm. Pociąg odpoczywa chwilę w szerokim siodle, gdzie rozłożyła się wysoko wieś Ptaszkowa u podnóży stromych lasów Postawnego. Opuszczamy stację kol., zachowując w pamięci jej uroczą plastyczną sylwetkę tak dobrze harmonizującą z otaczającym krajobrazem. Pociąg zjeżdża teraz z łomotem w dol. Kamionki, tracąc znów wysokość osiągniętą z takim trudem.
Za Nowym Sączem każda stacja kolejowa to już obietnica przygody. Chcąc jednak udać się „drogą 77 zakrętów” na Halę Łabowską, wysiąść należy albo w Piwnicznej, albo w Łomnicy. Wariant drugi jest mniej stromy na pierwszym odcinku, lecz wiedzie przez wieś szmat czasu, nie oferując wiele widokowo. W Piwnicznej natomiast należy przekroczyć Poprad, skierować się na niebieski szlak i przez osiedle Walczaki, z widokiem na górę Kicarz (703 m n.p.m., z charakterystyczną sylwetką wieży przekaźnikowej na szczycie), dotrzeć do centrum wsi Łomnica-Zdrój.
Na samym jej skraju można skosztować wody Stefan: cieknie dziarsko z niepozornej niebieskiej rurki. Tabliczka obok informuje, że zalecana jest przy przewlekłych stanach zapalnych układu pokarmowego oraz przy zaparciach. Ze strony degustacyjnej powiem, że smakuje jak zupa z gwoździa, jest lekko gazowana i wspaniale gasi pragnienie w upał. Za wyznaczonym przez leśnictwo miejscem rekreacyjnym rozpoczyna się jeden z najpiękniejszych odcinków w Beskidzie Sądeckim, chociaż ostatnimi czasy urok nieco utracił – oczywiście przez intensywną zrywkę i regulację brzegów Łomniczanki. Niebieski szlak prowadzi górnym biegiem i przy okazji przełomem[2] tego potoku, którego źródła znajdują się pod Wierchem nad Kamieniem. Łomniczanka zasila ostatecznie wody Popradu.
Przełom ten szczególnie pięknie prezentuje się latem, gdy brzegi porastają lepiężniki o nad wyraz rozwiniętych liściach, mogących służyć nawet za parasol w czasie niespodziewanego deszczu (testowałem, sprawują się – jak na liście – bardzo dobrze). Te gigantyczne liście pojawiają się już po kwitnięciu, a swoje największe rozmiary (około 60×100 cm) osiągają w okolicach lipca. Właśnie od ich rozmiarów i kształtu pochodzi łacińska nazwa tej rośliny – Petasites, od greckiego nakrycia głowy o szerokim rondzie – petasos. Lepiężnik od setek lat jest wykorzystywany w celach medycznych.
Dno Łomniczanki jest kamieniste, gdzieniegdzie ukazują się warstwy fliszu, doskonale widoczne w krystalicznie czystej, pędzącej w dół wodzie. Wokół wznoszą się strome stoki, skutecznie wyciszając zasięg urządzeń elektronicznych.
W pewnym momencie szlak odbija w prawo z leśnej, szerokiej drogi i prowadzi przez wody Łomniczanki, na drugi jej brzeg, kilkadziesiąt metrów ponad naturalnym wodospadem. Tu rozpoczyna się fragment trasy noszący miano siedemdziesięciu siedmiu zakrętów. Na wędrującego czeka strome i zawiłe podejście, kluczące między drzewami, dość żmudne i nieco niebezpieczne w zimie bądź w przypadku wystąpienia błota – chociaż uczciwie przyznać należy, że wówczas trudniej się schodzi, niż wchodzi. Wydeptana ścieżynka wyprowadza wreszcie na polany z szałasami: najpierw Groń, a potem Skotarkę.
Jeśli ktoś kazałby mi przywołać obraz pasterskiej hali, niewątpliwie od razu instynktownie pomyślałbym o Skotarce. Na tej polanie ostały się dwa dość zrujnowane szałasy
Opuszczając halę, warto ostatni raz, tuż przed zanurzeniem się w las, spojrzeć przez ramię do tyłu. Często na horyzoncie roztacza się panorama Tatr, a z tej odległości wyglądają jak spokojnie trwające w bezruchu olbrzymy. Niebieski szlak dociera do grzbietu Jaworzyny Krynickiej, skąd można pójść na prawo, w kierunku Hali Łabowskiej bądź na lewo, na Halę Pisaną, zarastającą z roku na rok borówczyskami i lasem.
Tekst / Artur Polanowski
[1] W. Krygowski, Beskidy: Wyspowy – Sądecki, Warszawa 1965, s. 119-120.
[2] Przełom to taki fragment doliny rzeki, w którym woda pokonuje przeszkodę, najczęściej pasmo górskie. Odcinek ten charakteryzuje się wąskim dnem i stromymi zboczami.