SZCZEGÓLNA WIĘŹ

Zakopiańczycy to dokument filmowy, w którym reżyser i zarazem scenarzysta, Jerzy Porębski, wprowadza widzów w wyjątkowe środowisko wspinaczy żyjących na co dzień u stóp Tatr. Przybliża też ich światowe sukcesy, wśród których szczególnie wyróżnia się pierwsze zimowe i bez dodatkowego tlenu wejście na Manaslu w 1984 roku lub na Czo Oju rok później.

Kinowa premiera Zakopiańczyków miała miejsce dekadę temu, w 2014 roku, i trudno obecnie zobaczyć ten film na dużym ekranie, ale na szczęście jest dostępny na youtube’owym kanale magazynu GÓRY – GÓRY TV i cieszy się od lat niesłabnącą popularnością.

„Zafascynowała mnie szczególna więź łącząca to środowisko: przyjaźń, czasem szorstka, ale w trudnych sytuacjach wręcz wzorowa” tak o swojej inspiracji mówi  Jerzy Porębski. Warto raz jeszcze wrócić do Złotej Ery polskiego himalaizmu i spojrzeć na ówczesne wydarzenia z perspektywy ludzi, którzy z górami związani byli zawodowo – jako ratownicy, przewodnicy czy instruktorzy – a w wolnych chwilach realizowali w nich swoje wielkie pasje.

Poniżej przedstawiamy kilka cytatów z filmu, które stanowić mogą świetne wprowadzenie w klimat seansu.

RYSZARD SZAFIRSKI

O zimowej wyprawie na Everest:

„Było to przedsięwzięcie prawie jak ekspedycja na Marsa. Jak widać, krok po kroku wychodziliśmy coraz wyżej i robiliśmy rzeczy coraz trudniejsze.”

O wyprawie na południową ścianę Annapurny:

„Kiedy Miss Hawley dowiedziała się, że przylecieliśmy do Katmandu w 1981 roku, zapytała, co tym razem mamy w planie. Gdy powiedzieliśmy, że południową ścianę Annapurny, i to środkiem, nową drogą, złapała się za głowę”.

MACIEK PAWLIKOWSKI

O piciu alkoholu:

„Muszę powiedzieć, że alkohole miejscowej produkcji są ohydne. Już od kilku lat miałem na nie uczulenie i z kolegami nie spożywałem ich, bo były wstrętne. Dopóki był nasz polski, dobry, to brałem w tym udział”.

KRZYSZTOF OLEKSOWICZ

O realiach tamtych czasów:

W Polsce średnia pensja wynosiła gdzieś około 20 dolarów, namiot kosztował 10, buty traperki, które przewoziliśmy, kosztowały koło dolara, śpiwory po parę dolarów. Cały ten towar trzeba było dowieźć do Katmandu. Dzięki dobrym relacjom z agencjami trekkingowymi mogliśmy go sprzedać, a środki szły na dofinansowanie wyprawy. Z tego, co pamiętam, z Głów- nego Komitetu dostaliśmy na Czo Oju 600 dolarów, a na wyprawę wydaliśmy 12 tysięcy. Tę pozostałość trzeba było w jakiś sposób zdobyć”.


LECH KORNISZEWSKI

O nieprzyznanym medalu po powrocie z Annapurny:

„Wyprawa zakończona sukcesem, przydzielono dość dużo medali. Prawie wszyscy byli w obozie czwartym, czyli powyżej limitu, który uznawano za upoważniający do przyznania medalu brązowego, chociażby. Mnie się medal tym razem nie dostał. Zrozumiałem, że tak jest i muszę się z tym pogodzić. Chociaż wszyscy uważali, że odegrałem bardzo ważną rolę w tej wyprawie. Kiedy spotkaliśmy się z kolegami u mnie w mieszkaniu miesiąc później, wręczono mi, właściwie zrobił to Ryszard Szafirski w imieniu wszystkich, medal przedziwny, na którego widok, jak to się mówi, zacukałem. Był wyszczerbiony… Bliżej mu się przyjrzałem – był on pospawany z kawałków różnych medali. Wtedy Rysiek Szafirski powiedział:

– Uznaliśmy, że musisz dostać medal. Każdy z kolegów, nikt nie protestował, zgodził się na wycięcie jednej siódmej z własnego medalu. I szczytowcy – z ich złotych medali, i ci, którzy byli w obozie piątym ze srebrnych, i ci, którzy mieli medale brązowe.

Dostałem medal i muszę powiedzieć, że jak na niego patrzę, to coś mnie w gardle ściska, bo tylko ci moi koledzy mogli się na to zdobyć. Oskalpowali swoje medale, żebym ja miał taki, jakiego nikt na świecie nie ma – bo nie ma”.

O akcji ratunkowej w górach:

„Mało kto wie, jakie to są nerwy. Ja na Czo Oju odesłałem tlen po telefonie, że ostatnia dwójka, Osika i Danielak, schodzą po wejściu na szczyt i że jedyny problem to to, że Marek się skarży na pieczenie palców. Taki komunikat spowodował, że odesłałem tlen przez tragarzy w dół i zostałem z namiotem, czekając na dwóch ostatnich szczytowców. Po czym pokazał mi się tylko jeden Andrzejek Osika, który w dobrej formie zszedł i, machając ręką, powiedział:

– Byłem na szczycie, byłem na szczycie!

– A gdzie Marek?

– A, Marek to wiesz, tam za winklem, on się marnie czuje, ma jakąś pianę na ustach.

To biorę, co tam mogę, jakieś leki, ciepłą herbatę w termos i lecę. Zastałem Marka siedzącego w kiepskiej formie na jakimś kamieniu. Sprowadziłem go w dół. Dostał leki odwadniające, bo miał objawy zaczynającego się obrzęku płuc. Wreszcie Andrzej Osika wymyślił, że on poleci po pomoc. Poleciał i wkrótce stało się jasne, że żadna pomoc nie nadejdzie. Zapadał zmrok, my schodziliśmy po zboczu, a Marek przeżył swój kryzys, tym razem nie fizyczny, bo był już w znacznie lepszej formie, ale psychiczny. Położył się na śniegu i powiedział, że on dalej nie pójdzie, że tu umrze. Ja mówię:

– Marku, popatrz, tam w dole, 150 metrów stąd są kamienie. Spróbujemy zbudować jakiś murek i tam przekiblujemy.

– Nie, ja tu umrę, stąd się nie ruszę, ja już nie mam siły.

Pamiętam, że w akcie rozpaczy uderzyłem kilka razy z wściekłością tego biednego chłopaka, świętej pamięci, kijkiem narciarskim po tyłku, z gniewem takim na siebie, przede wszystkim. On się poderwał nagle na nogi i mówi:

Chorego bijesz? Chorego bijesz? Przecież idę!

Zrobiliśmy ten biwak i rano, kiedy wstałem, wreszcie pokazało się słońce, a na szczycie hałdy – tego nie zapomnę – zobaczyliśmy sylwetkę człowieka idącego w naszą stronę. Za chwilę drugą. I wtedy mówię:

– Marek, idą.

On natychmiast upadł i powiedział: – Ja się stąd nigdzie nie ruszę. Psyche jest ważna w górach”.


Opracowanie i wybór cytatów / Andrzej Mirek

Zdjęcie otwarcia / Członkowie wyprawy na Manaslu.
Górny rząd, od lewej: Zbigniew Młynarczyk, Bogusław Probulski, Marek Danielak, Maciej Berbeka, Ryszard Gajewski i Lech Korniszewski. Dolny rząd: Andrzej Machnik, Włodzimierz Stoiński, Andrzej Osika i Maciej Pawlikowski
fot. Lech Korniszewski

REKLAMA

REKLAMA

Czytaj inne artykuły

Wszelkie prawa zastrzeżone © 2024