POLACY W DOLOMITACH – 50 LAT PÓŹNIEJ

Tekst / DAMIAN GRANOWSKI


Historia wspinania w Dolomitach ma ponad 150 lat! Z tego faktu zdałem sobie sprawę dopiero kiedy – pisząc wstęp do tego opracowania trafiłem na tekst Janusza Kurczaba „Sto lat alpinizmu w Dolomitach” opublikowany w „Taterniku” nr 3-4/1963. Swoim artykułem chciałbym natomiast nawiązać do drugiego materiału opublikowanego we wspomnianym numerze, a mianowicie tekstu ,,Polacy w Dolomitach” Józefa Nyki. Myślę, że pozwoli to podsumować okres 50 lat, które minęły od tamtego czasu.

Nie sposób opisać na łamach GÓR wszystkich dokonań Polaków. Postanowiłem więc przedstawić kilkanaście wybranych, wyróżniających się przejść, ważnych dla historii rodzimego alpinizmu. Decydujące kryteria wyboru to:

– pierwsze polskie przejście, – pierwsze przejście zimowe,

– nowa droga,

– pokonanie „ultraklasyka” lub przełomowe przejście.

Do każdej drogi (jeśli nie jest nowa) starałem się dopisać krótki rys historyczny, wprowadzający czytelnika w jej historię.

DOLOMITY

Rejon górski położony w południowych Alpach Wschodnich. Dzieli się na dwie grupy: Dolomity Wschodnie i Dolomity Zachodnie. Każda z nich ma szereg podgrup, jak na przykład Dolomity Belluńskie, Grupa Marmolady itd. Dolomity swoją nazwę zawdzięczają francuskiemu geologowi Déodatowi de Dolomieu, który odkrył, że tamtejsza skała (nazwana zresztą później dolomitem) nie burzy się z kwasem solnym. Zbudowane są głównie ze zróżnicowanych skał triasowych, lecz dla wspinaczy nie to jest najważniejsze. Dolomity to kraina strzelistych szczytów, pionowych ścian i wybornego wspinania. Nierzadko kruchego, często pięknego, ale zawsze zapadającego w pamięć. Niektórzy nazywają je wspinaczkowym rajem. Coś jest na rzeczy, bo tysiące metrów dróg znajdą tu dla siebie zarówno wspinacze górscy, jak i skałkowi. Nic więc dziwnego, że eksploracja tego rejonu trwa nieprzerwanie od 150 lat.

PIERWSZE POLSKIE WEJŚCIA 

Polacy pojawili się w Dolomitach pod koniec XIX wieku. Prekursorami byli studiujący w Wiedniu bracia Smoluchowscy. Marian i Tadeusz nie mieli właściwie żadnej styczności z polskim środowiskiem wspinaczkowym. Ważny w ich osiągnięciach jest styl – Smoluchowscy programowo zrezygnowali z usług przewodników, a ich dorobek to kilkanaście przejść, z których być może najważniejsze jest pierwsze wejście na Sas dal Lec i Zehner oraz przetrawersowanie grupy Cinque Dita.

Na kolejny polski epizod w „bladych górach” trzeba było czekać do 1907 roku, gdy Janusz Chmielowski z towarzyszami spędził tam dwa tygodnie. W sumie dokonał 16 wejść z różnymi partnerami. Warto odnotować, że drugie wejście północno-wschodnią ścianą najwyższej turni w grupie Torri di Vajolet czy czwarte przejście północno-wschodniej ściany Punta Emma były wówczas osiągnięciami najwyższej klasy.

Sekcja Turystyczna Towarzystwa Tatrzańskiego zorganizowała kilka wyjazdów w latach 1907-1914. Godna wspomnienia jest eskapada Himalaya Club z 1908 roku, podczas której dokonano szeregu wartościowych przejść.

W trakcie I wojny światowej na linii Marmolady, Tofany i Tre Cime di Lavaredo znajdował się front wojenny. Zapewne tłumy anonimowych żołnierzy dokonywały wielu pierwszych wejść na szczyty, by postawić tam stanowiska ogniowe. Wielu z nich pochodziło z Galicji…

Po zakończeniu wojny musiało minąć trochę czasu, aż Polacy znów wyruszą na wyprawy. W okresie międzywojennym polscy wspinacze marzyli jednak przede wszystkim o zdobywaniu gór wysokich. Wyjazdy w Alpy i Kaukaz traktowano treningowo. Dolomity zostały w tym czasie pominięte, z dużą szkodą dla rozwoju taternictwa. Być może kilka wyjazdów do Włoch zaprocentowało by dobrymi wynikami, a obserwacja miejscowych wspinaczy lub wspólne przejścia – podniesieniem poprzeczki trudności w Tatrach. Przecież to właśnie w Dolomitach osiągnięto słynne sesto grado superiore, czyli VI+.

Zespół Brudny-Kata-Liszka-Trzaska podczas I przejścia północno-wschodniej ściany Monte Agner
fot. Jerzy Brudny

Conforto – Soldà VI+

29-30.08.1962 roku – Marmolada, południowo-zachodnią ścianą, Drogą Conforto Soldà (VI+)
Zespół: Maciej Popko i Ryszard Zawadzki, Józef Nyka i Adam Szurek

Dopiero rok 1962 przyniósł zmianę. Wszystko za sprawą grupy wspinaczy pod kierownictwem Józefa Nyki – dziś już nestora polskiego wspinania. Sześcioosobowa ekipa miała zamiar działać w rejonie Cortina d’Ampezzo (Marmolada i Tre Cime). Nyka wspominał w swojej relacji, że nie wiedzieli, czego dokładnie się spodziewać – ostatni Polacy wspinali się w tym rejonie grubo przed II wojną. Mieli przewodnik z 1928 roku i żadnych kontaktów we Włoszech. Ze sprzętem też była wielka niewiadoma. Okazało się, że na miejscu nie mogli dostać manszonów – podobno najlepszego obuwia do wspinania w Dolomitach. Z opresji wybawił ich dopiero miejscowy przewodnik Simone Lacedelli, który wyjaśnił, że po wojnie wprowadzono podeszwę typu Vibram i filcowe manszony odeszły do lamusa.

Na pierwszy ogień poszły dwie rozgrzewkowe drogi, a następnie Conforto – Soldà – wytyczona w 1936 roku, podczas 36-godzinnej wspinaczki przez zespół Umberto Conforto i Gino Soldà. Była to pierwsza droga na tej południowej – wysokiej na prawie 900 metrów, szerokiej na kilka kilometrów ścianie Królowej Dolomitów, która przez wiele lat stanowiła szczyt trudności. O jej powadze decyduje górna część, na której znajdują się kluczowe wyciągi. Nie bez znaczenia jest również mała liczba stałych haków. W sumie całkiem nieźle jak na drugą drogę dla Polaków w tym rejonie.

Pierwsze, co pod ścianą rzuca się w oczy Nyce, Szurkowi, Popce i Zawadzkiemu, to pionowa ściana wyrastająca z piarżyska i… pamiątkowe tablice dwóch włoskich wspinaczy.

Szybko pokonują łatwiejsze partie i dochodzą do systemu rys, którymi docierają do wygodnego miejsca biwakowego na tarasie pośrodku ściany. Tutaj Maciej i Ryszard decydują się na dalszą wspinaczkę (do zmroku zostały jeszcze cztery godziny), a Adam i Józef zostają na półce. Pierwszemu zespołowi udaje się przed zmrokiem pokonać 100 metrów komina.

Maciej Popko i Ryszard Zawadzki na Drodze Soldy
fot. Józef Nyka

Potrzeba matką wynalazków – wbijając haki w przeciwległe ściany, a następnie przewlekając liny, udaje im się zrobić rodzaj hamaka. Nocą nadciąga burza, która nie wyrządza im żadnych szkód, ponieważ są chronieni przez duży okap. Rano podejmują więc dalszą wspinaczkę. Po przejściu komina zaczynają się czujne trawersy skośnie w prawo, dochodzące finalnie do ostatniej trudności, jaką jest 30-metrowy, przewieszony komin. Tutaj ściana podejmuje ostatnią próbę oporu, zrzucając małą kamienno- -lodową lawinę. Na szczęście skończyło się tylko na trafieniu w kask Zawadzkiego. Pierwszy zespół o godzinie 13.00 staje na szczycie, parę godzin później docierają tam Nyka i Szurek.

Podczas wyjazdu pokonano w sumie osiem poważnych dróg (w tym pięć skrajnie trudnych) na takich szczytach, jak Marmolada, Cima Grande, Cima Piccola czy Cima Ovest. Z wyżej wymienionych trzy są warte wyróżnienia: południowa ściana i południowy filar Marmolady oraz północna ściana Cima Ovest di Lavaredo. Wszystkie w pełni zasługują na stopień VI+, a do tego są poważne i ryzykowne. Przejścia Polaków wzbudziły uznanie wśród przebywających tam alpinistów. Ważne było dla nich także zdobycie doświadczenia oraz poczucia, że urwiska Dolomitów są “dla ludzi”. Warto wspomnieć o Włochach, którzy w pełni doceniali osiągnięcia naszych rodaków. Świadczyć może o tym toast Piero Rossiego na przyjęciu po przejściu Schiary: „Cieszy nas ogromnie, że te piękne sukcesy przypadły w udziale właśnie wam, Polakom. Dobrze pamiętamy inną włoską górę zdobywaną przez Polaków. Nazywała się Monte Cassino….

„Dolomityzm polski – tak pięknie zapoczątkowany przez Smoluchowskich – dopiero odżywa i zapewne już najbliższe lata dopiszą do tego szkicu nowe, ciekawe kartki” – pisał po wyprawie Józef Nyka. Jak wkrótce miało się okazać, były to słowa prorocze.

Droga Philippa i Flamma na pn.-zach. ścianie Civetty (Punta Tissi)
fot. Janusz Kurczab

Philipp – Flamm, Superdirettissima

16-17.08.1963 roku – Punta Tissi, północno-zachodnią ścianą, Drogą Philippa i Flamma. Zespół: Janusz Kurczab, Ryszard Szafirski

25-27.08.1963 roku – Cima Grande di Lavaredo, północną ścianą, Superdirettissimą (Drogą Kauschkego). Szóste przejście. Zespół: Eugeniusz Chrobak, Tadeusz Laukajtys

Niecały rok później w Dolomity po raz kolejny zawitała ekipa z Polski: Janusz Kurczab, Ryszard Szafirski, Andrzej Heinrich, Józef Nyka, Eugeniusz Chrobak i Tadeusz Łaukajtys. Wybór Kurczaba i Szafirskiego padł na Drogę Philippa i Flamma – w tamtym czasie jedną z najtrudniejszych linii wspinaczkowych w Alpach. 40 wyciągów przecinających główne spiętrzenie Civet- ty, z czego zaledwie sześć schodzi poniżej stopnia V.

Skała była mokra, a asekuracja, na którą często składały się 2-3 haki na wyciąg, nie rozpieszczała. Na grań zespół wyszedł dopiero drugiego dnia wieczorem, przy padającym deszczu ze śniegiem.

Równolegle do Kurczaba i Szafirskiego na Drodze Solledera wspinali się Heinrich i Nyka. Pierwszego dnia wspinacze często kontaktowali się w ścianie. Drugiego dnia po południu zaczął padać ulewny deszcz, z czasem przechodzący w śnieg. W ciężkich warunkach, około 18.00 Heinrich i Nyka osiągnęli szczyt, natomiast pozostała dwójka zabłądziła we mgle i musiała spędzić jeszcze jedną noc pod gołym niebem. Następnie wyprawa przemieściła się pod północną ścianę Cima Grande di Lavaredo, by spróbować sił na słynnych Direttissimach. 25 sierpnia Eugeniusz Chrobak i Tadeusz Łaukajtys weszli w Superdirettissimę, wytyczoną w zimie 1963 roku, powtórzoną zaledwie cztery razy. Przejście trwało trzy dni.

Cały wyjazd, pomimo relatywnie kiepskiej pogody, można było uznać za bardzo udany: dziewięć dróg (z czego trzy miały po dwa przejścia). Warto wspomnieć, że sześć z tych linii było wycenionych VI, a dla większości uczestników był to debiut w Dolomitach. Z uznaniem o Polakach wypowiadała się prasa włoska.

Lato 1963. Ryszard Szafirski na Filarze Wiewiórek
fot. Janusz Kurczab

Droga Stössera, Spigolo Scoiattoli

24-26.02.1964 roku – Tofana di Rozes, południową ścianą, Drogą Stössera, pierwsze przejście zimowe. Zespół: Jerzy Krajski, Janusz Kurczab, Ryszard Rodziński, Ryszard Szafirski

4-7.03.1964 roku – Cima Ovest di Lavaredo, przez Spigolo Scoiattoli (Filar Wiewiórek), pierwsze przejście zimowe do tarasu pod szczytem, bez wejścia na wierzchołek. Zespół: Jerzy Krajski, Ryszard Rodziński

Bogatsi w doświadczenia i znajomość skały, Polacy postanowili zorganizować wyprawę w zimie. W lutym 1964 roku Janusz Kurczab, Jerzy Krajski, Ryszard Rodziński i Ryszard Szafirski pojawili się w masywie Tofana, gdzie ich głównym celem było pierwsze zimowe przejście Drogi Stössera, pięknej linii biegnącej przez środek południowej ściany Tofana di Rozes.

24 lutego zespół rozpoczął wspinaczkę. W ciągu dnia udało im się dotrzeć pod główne spiętrzenie. Następnego dnia warunki stopniowo się pogarszały, a Polacy napotkali na oszronioną skałę oraz spadające kamienie. O 18.00 osiągnięto wierzchołek – pierwsze zimowe przejście stało się faktem!

Na miejscu zostali Krajski i Rodziński, którzy 4 marca zaatakowali słynny Filar Wiewiórek na Cima Ovest di Lavaredo, zimą jeszcze niepokonany. Przejście trwało trzy wyczerpujące dni, nie obyło się bez takich przygód, jak utrata plecaka ze sprzętem biwakowym oraz wypadek w podszczytowych partiach drogi. Z powodu szoku Rodziński nie był w stanie wspinać się dalej, więc Krajski samotnie udał się po pomoc. We mgle minął początek drogi zejściowej i spadł kilkanaście metrów, ginąc na miejscu. Rodziński po paru dniach został uratowany i przewieziony wojskowym helikopterem do szpitala. Pierwsze zimowe przejścia Drogi Stössera oraz Filaru Wiewiórek były wielkimi osiągnięciami, niestety śmierć Krajskiego nie pozwoliła cieszyć się sukcesem.

Skoro mieliśmy już pierwsze polskie powtórzenia direttissim północnych ścian przyszedł czas na nowe drogi.

Wspinanie na Cima del Burél. Widoczni od dołu: R. Bebak, G. Giannaselli, G. Garna
fot. Kazimierz Liszka

Monte Pelf, Gran Diedro

5-7.08.1965 roku – Monte Pelf, zachodnią ścianą VI, I wejście. Zespół: Zbigniew Jurkowski, Andrzej Nowacki 20-23.08.1965 roku – Schiara, północno-zachodnią ścianą. Pierwsze wejście Gran Diedro (Wielkie Zacięcie) VI+. Ze- spół: Jan Junger, Tadeusz Łaukajtys, Józef Nyka, Jacek Poręba.

Sierpień 1965 roku, grupa Schiary, wtedy jeszcze słabo wyeksplorowana. Józef Nyka wraz z Janem Jungerem, Tadeuszem Łaukajtysem i Jackiem Porębą rozwiązał problem, jakim była prawa strona południowej ściany Quarta Pala. Czwórkowa droga stała się zaledwie rozgrzewką przed konkretniejszymi przejściami.

W dniach 5-7 sierpnia Zbigniew Jurkowski i Andrzej Nowacki wytyczają nową skrajnie trudną drogę na dziewiczej zachodniej ścianie Monte Pelf. Właściwie cały ponaddwukilometrowy mur skalny nie posiadał żadnej drogi. Trudności okazały się skrajnie trudne, skała krucha, lina strącała kamienie. Życia nie ułatwiała zachodnia wystawa ściany, skąpana w palących promieniach słonecznych: „Pot zalewał oczy, a pragnienie powodowało mdłości i napadowe bóle głowy. Trudności nie malały, a ściana nie chciała się skończyć”.

Ale najważniejszym osiągnięciem było pierwsze przejście środka północno-zachodniej ściany Schiary drogą Gran Diedro. Deszcze dwa razy przepędziły wspinaczy z upatrzonej linii, lecz, jak to się mówi: do trzech razy sztuka! 20 sierpnia rozpoczął się finalny atak. Formacja zacięcia logicznie wyznaczała przebieg drogi środkiem ściany, trudności klasyczne VI, w 2/3 wysokości ścianę przedzielała zapora przewieszek, ponad którą trudności nie malały, a pogoda siadła. 100 metrów przed szczytem zapadł zmrok i rozszalała się burza. Ciężki biwak Nyki i Poręby w wodospadzie sprawił, że nie byli w stanie prowadzić. Ostatnią część drogi przeszedł więc jako pierwszy Łaukajtys. „Urozmaicona wspinaczka (w 60% klasyczna) i zupełna ekspozycja czynią z niej jedną z najładniejszych w Dolomitach”. Na klasę przejścia wpływa jeszcze miejscowa kruszyzna oraz brak możliwości wytrawersowania ze ścian. Józef Nyka opowiadał, jak dostał informację, że droga miała tylko jedno powtórzenie. Opinia zespołu (prawdopodobnie duetu amerykańskiego) brzmiała „never again”.

Grupa Schiary wzbogaciła się o nowe drogi będące jednymi z najlepszych osiągnięć 1965 roku w Dolomitach. Co warte podkreślenia, są to pierwsze nowe drogi czysto polskie. Przejścia odbiły się szerokim echem w prasie włoskiej. A weteran Dolomitów, Piero Rossi, stwierdził krótko: Kiedy byliśmy o dwadzieścia kilo młodsi, Gran Diedro śniło nam się po nocach. Ale uważaliśmy, że jest nie do zdobycia”.

Dolne wyciągi Gran Diedro, Schiara
fot. Józef Nyka

Cima del Burél

15-18 i 21-25.08.1967 roku – Cima del Burél, południowo-zachodnią ścianą VI+, 1400 m. Pierwsze przejście. Zespół: Roman Bebak, Jerzy Brudny, Janusz Fereński, Giorgio Garna, Gianni Gianne- selli, Jan Junger, Kazimierz Liszka, Adam Trzaska, Ryszard Zawadzki.

W 1967 roku miał miejsce wyjazd, podczas którego dokonano prawdopodobnie najlepszego polskiego przejścia w Dolomitach (a na pewno najbardziej docenianego za granicą). Ośmioosobowa grupa zawitała w Dolomity z zamiarem działania w masywie Civetty, a następnie przeniosła się pod masyw Schiary, gdzie głównym celem była dziewicza, południowo-zachodnia ściana Cima del Burel, Nie bez przyczyny jeszcze niezdobyta.

Wysoka na 1300 metrów (druga co do wysokości w Dolomitach), w dwóch trzecich przecięta pasmem okapów. Sta- jąc u jej podstawy, trzeba mocno zadrzeć głowę, by zobaczyć niebo. Ściana nie miała właściwie żadnych zaawansowanych prób przejścia, a próbowało ją kilku wyjadaczy, w związku z tym Polacy opracowali niemal himalajską taktykę. Postanowili najpierw pokonać górną, 700 metrową część, by sprawdzić, czy przejście jest możliwe.

14 sierpnia Brudny, Liszka, Trzaska i Zawadzki osiągnęli taras przecinający ścianę w połowie. Rozpoczęli wspinaczkę, by po dwóch wyciągach zjechać do tarasu. Następnego dnia Brudny, Liszka, Trzaska i Junger rozpoczęli przejście górnej partii ściany. Wspinaczka była przeważnie klasyczna, z gatunku “skrajnie trudna”, jeden z wyciągów zajął Brudnemu sześć godzin! Ciekawym rozwiązaniem zaopatrzeniowym był 400-metrowy repsznur, pożyczony od Włochów. Za jego pomocą wciągano wodę i zaopatrzenie. 18 sierpnia spadający kamień ugodził Trzaskę, łamiąc mu żebro, na szczęście był to już łatwy teren i pozostali uczestnicy pomogli mu wejść na szczyt.

21 sierpnia Bebak, Fereński, Zawadzki oraz dwaj Włosi, z którymi byli wcześniej umówieni, rozpoczęli wspinaczkę dolną partią ściany. Na brak trudności nie narzekali, a pasmo okapów w dolnej części ściany ominęli z prawej strony. Do tarasu dotarli późnym wieczorem, a następnego dnia odpoczywali w namiocie na tarasie. Górne partie ściany pokonali w dniach 23-24 sierpnia, a szczyt po dziesięciodniowej batalii – osiągnęli 25 sierpnia. Kilka dni później odbyło się przyjęcie, podczas którego wręczono im pamiątkowe medale.

Na całej drodze użyto 120 haków (oprócz stanowiskowych), trudności wyceniono na VI. O drodze tak wypowiedział się Toni Hiebeler: „Wasze przejście na Cima del Burel to największy sukces lata 1967 roku w całym paśmie Alp”. Należy dodać, że rok ten obfitował w wiele dobrych przejść. Wracając jeszcze do samej ściany, próbowało ją zdobyć kilku wybitnych wspinaczy, jak na przykład Dietrich Hasse, a na szczyt ostrzył sobie również zęby sam Reinhold Messner.

Wyczyn Polaków był jednak krytykowany przez niektórych dolomickich wspinaczy, ze względu na oblężniczy styl. Co ciekawe, droga za granicą zyskała sławę dopiero rok później, gdy doczekała się pierwszego powtórzenia autorstwa Messnera i Konrada Renzlera. O jej klasie świadczy wpis w książce wyjść: „Droga wymaga ogromnego zaangażowania psychicznego i należy do największych współczesnych dokonań w Dolomitach. Skała jest zdradliwa, a wspinaczka niebezpieczna”.

Nowa droga na Cima del Burél w prasie włoskiej
fot. arch. Kazimierz Liszka

Pan di Zucchero

13-15.08.1968 roku – Pan di Zucchero (2726 m), nowa droga przez północno-zachodnią ścianę Punta Civetta. Zespół: Roman Bebak, Janusz Fereński, Ryszard Kowalewski

Tradycyjnie już kolejne wakacje to następny wyjazd Polaków. Tym razem dla rekordowo licznej, jedenastoosobowej grupy celem były dwa masywy: Monte Agner oraz Civetta.

W dniach 1-3 sierpnia Brudny, Kata, Liszka, Trzaska i Zawadzki pokonali po raz pierwszy środek północno-wschodniej ściany Monte Agner, która ma ponad 1400 metrów wysokości. Przejście odbyło się w kiepskich warunkach. Na tej samej górze niespełna dwa tygodnie później Ryszard Zawadzki i Thomas Kerrich przechodzą 60 wyciągów północnego filara, który ma 1600 metrów.

Na tym samym wyjeździe nowej drogi doczekał się północno-zachodni mur Civetty, a na turni Pan di Zucchero Bebak, Fereński i Kowalewski wytyczyli skrajnie trudną drogę. Rozpoczęli wspinaczkę 13 sierpnia rano. Początkowo lita skała, na odcinku od 5 do 12 wyciągu stała się krucha, ale wciąż była względnie łatwa. Następnie z lewej strony obeszli potężną, 100-metrowej wysokości turnię. Trudności rosły, bombardujące kamienie zaczęły dawać się we znaki. W końcu stanęli na wierzchołku turnicy i po krótkim odpoczynku ruszyli dalej, bo w planie mieli coraz mniej realne jednodniowe przejście…

Biwak wypadł im kilka wyciągów wyżej, na niewygodnym stanowisku, a nie, jak planowali, w okolicy „spękanych bloków”. Te okazały się odpękniętą płytą, powyżej której trudności znacząco rosły (kilka nitów wbito). Złapało ich też chwilowe oberwanie chmury. Gdy opad ustał, wspinacze – po ciemku i przy dokuczliwym wietrze – osiągnęli grań szczytową.

Monte Agner, przed wejściem w ścianę.
Od lewej – Marian Kata, Jerzy Brudny, Kazimierz Liszka, Adam Trzaska;
fot. Ryszard Zawadzki

Wschodnia ściana Cima del Pizzon

22-23.08.1970 roku Cima del Pizzon (2238 m), pierwsze wejście wschodnią ścianą.
Zespół: Andrzej Dworak, Janusz Fereński, Piotr Jasiński

Sześcioosobowa polska grupa z powodu trudności z uzyskaniem wiz nie załapała się na front dobrej pogody, który nawiedza Dolomity na przełomie lipca i sierpnia. Po analizie pogody i konsultacjach z miejscowymi wspinaczami za cel obrali grupę Pale di San Martino, gdzie przeszli trzy drogi. Następnie, ze względu na pogodę, przenieśli się w Masyw Schiary, gdzie również padły trzy najpoważniejsze linie południowej strony masywu.

Po tych przejściach przyszedł czas na coś ambitniejszego. Wraz z Włochami wyruszyli na rekonesans w rzadko odwiedzany masyw Monti del Sole. Najbardziej charakterystycznym szczytem jest Cima del Pizzon z jej wschodnią ścianą, widoczną z szosy łączącej Bellumo z Agordo. Uciążliwe dojście skutecznie odstraszało do tej pory śmiałków. Ostatecznie 18 sierpnia wyruszyła „wyprawa”. Celem nadrzędnym było oczywiście przejście dziewiczej wschodniej ściany Cima del Pizzon, lecz najpierw trzeba było znaleźć drogę prowadzącą pod ścianę, co dziś, gdy Alpy są mocno wyeksplorowane, wydaje się abstrakcyjne.

Pierwsza dolina okazała się fałszywym tropem, za drugim razem udało im się dostać pod drogę. 22 sierpnia w ścianę weszła cała szóstka, podzielona na trzy zespoły. Pierwszego dnia pogoda dopisywała, drugiego od rana do wyjścia na szczyt późnym popołudniem towarzyszył im deszcz. Logiczna linia biegnąca 900-metrową wschodnią ścianą oferowała jeden wyciąg za VI, kilka za V i pozostałe z przedziału III-IV. Zejście wbrew obawom zespołu okazało się całkiem łatwe.

Przed biwakko już po zrobieniu nowej drogi na Monte
Agner. Od lewej – Kazimierz Liszka, Adam Trzaska, Ryszard Zawadzki, Marian Kata
fot. Jerzy Brudny

Torre Trieste

23-26.07.1972 roku Torre Trieste, nowa droga na południowej ścianie.
Zespół: Jerzy Kalla, Jerzy Kukuczka, Tadeusz Łaukajtys, Zbigniew Wach

W lipcu 1972 roku w Dolomitach pojawia się czteroosobowa ekipa z zamiarem wytyczenia nowej drogi na południowej ścianie Torre Trieste lub – jak czasem zwą ją Włosi – Torre dei Torri (turnią turni). Ściana była już atakowana przez Polaków w zimie tego roku, lecz finalnie doborowy polski zespół musiał uznać wyższość góry. Czego oni nie skończyli, postanowili dokończyć inni.

O ile wcześniejsze wyciągi nie sprawiły im trudności, tak czwarty podniósł Wachowi poziom adrenaliny: ”Żółta, niedobra skała. Odpęknięta płyta głucho dudniła pod młotkiem, potem nity – jeden, drugi, trzeci, wreszcie okap. Ba, łatwo powiedzieć: okap! Czegoś takiego jeszcze nie widziałem, jak się to wszystko trzymało ściany? Pół tony bloków, bloczków i płytek wywieszało się na półtora metra w powietrze. Wbijając łyżkę, słuchałem, jak okap trzeszczy, patrzyłem, jak sypią się z niego większe i mniejsze kamyki. Potem mój pierwszy w życiu własnoręcznie wbity nit, który w chwilę później utrzymał mnie, gdy łyżka wyskoczyła z tej niewiarygodnej kruszyzny…”. Dość powiedzieć, że około 50-metrowy wyciąg dał im zajęcie do wieczora.

Rankiem następnego dnia lito również nie było, Zawadzki zrzucił blok, który trafił Jurka Kukuczkę. Na szczęście obrażenia okazały się niegroźne, więc napierali dalej. Kruszyzna odpuściła dopiero po wejściu na pierwszą półkę, zwaną “Cenge”. Do wieczora udało im się osiągnąć wielki drugi zachód. Trzeciego dnia, wspinając się na przemian klasycznie i hakowo, dotarli pod komin wychodzący na szczyt. Teren wyglądający na maksymalnie jeden wyciąg wspinania rozciągnął się do sześciu, z czego dwa w kominie oślizgłe, mokre i kruche, takie, które pamięta się do końca życia. W końcu jednak cała czwórka znalazła się na szczycie.

Via dell’Ideale VI+

18-23.03.1973 roku – Marmolada d’Ombretta, południową ścianą, Via dell’Ideale VI+. Pierwsze zimowe przejście.
Zespół: Jerzy Kukuczka, Janusz Kurczab, Marian Piekutowski, Janusz Skorek, Zbigniew Wach

Czwarty zimowy obóz KW miał na celu zimowe przejście Drogi Philippa i Flamma na Civetcie. Życie jednak potrafi weryfikować plany… Po przybyciu na miejsce okazało się, że Polaków ubiegli Włosi. Nie pozostało nic innego, jak wymyślić równie spektakularny projekt. Padło na Via dell’Ideale na połu- dniowej ścianie Marmolady. Linia wytyczona przez Armanda Aste i Franco Soline to w tamtym czasie najtrudniejsza droga prowadząca na najwyższy szczyt Dolomitów.

6 marca miał miejsce pierwszy atak. Szybko okazało się, że liczba stałych haków jest symboliczna, opis drogi słaby i trzeba będzie poręczować. Po przejściu czterech wyciągów zjechali na dół. Do 11 marca udało im się przejść 180 metrów, włącznie z wytyczeniem własnego wariantu, mającego za zadanie ominąć zalodzony komin. 13 marca cały zespół przypuścił atak na drogę.

Dwójka prowadząca pokonała kolejne sześć wyciągów, lecz z braku miejsca biwakowego wszyscy zjechali 250 metrów. Ostateczne przejście zaczęło się 18 marca, a skończyło 23 marca wieczorem na szczycie. Jak stwierdził Janusz Kurczab: „Via dell’Ideale okazała się godna swojej opinii. Jest to klasyczna wspinaczka w największym stylu, przypominająca miejscami Drogę Philippa i Flamma, lecz o większym nagromadzeniu trudności”.

Marmolada d’Ombretta – tą partią ściany prowadzi Via dell’Ideale
fot. Janusz Kurczab

Wielkie Zacięcie

2-8.03.1976 roku – Marmolada d’Ombretta, południową ścianą, Wielkim Zacięciem. Pierwsze przejście zimowe.
Zespół: Zbigniew Dudrak, Jerzy Łabęcki, Bogdan Strzelski, Ryszard Urbanik i Jerzy Zając

Wrzesień 1973 roku. Wspinacze z Trento w sześciodniowej próbie rozwiązują problem Wielkiego Zacięcia na południowej ścianie Marmolady.

Zimą 1976 roku w Dolomity zawitali wspinacze z KAKA (Krakowskiego Akademickiego Klubu Alpinistycznego), by przejść nową drogę potężnym, a do tego dziewiczym Wielkim Zacięciem na południowej ścianie Marmolada d’Ombretta, znajdującym się pomiędzy drogami Canna d’OrganoVia dell’Ideale. Dziś, w dobie internetu, pozyskanie informacji wydaje się banalne dla w miarę rozgarniętego wspinacza. W latach 70. było trochę inaczej. Na miejscu okazało się, że zacięciem biegnie już droga opisywana takimi “atrakcyjnymi” określeniami, jak: krucho, ryzykownie, trudno. Do tego przebieg był niejasny. Z drugiej strony zacięcie było piękne i logiczne, a linia miała tylko jedno przejście latem.

26 lutego na swoisty rekonesans w ścianę wszedł dwuosobowy zespół, który napotkał od razu duże trudności. W przeciągu trzech dni krakowianie zaporęczowali 300 metrów drogi. 2 marca rozpoczął się finalny atak. Wspinacze najpierw przeprusikowali (sic!) 320 metrów i przeszli półtora wyciągu do tak zwanego Dzwonu, gdzie biwakowali. Następne dwa dni upłynęły na sprawnej wspinaczce w dobrych warunkach atmosferycznych. Rankiem 4 marca Bogdanowi Strzelskiemu mała lawina kamienna strąciła w przepaść but typu Zawrat.

Na szczęście pogoda była w miarę dobra… do następnego dnia, gdy prowadzącą dwójkę zaskoczył gęsty śnieg. W tych warunkach wspinaczka była niemożliwa, pozostawał tylko niewygodny biwak w ławeczkach. 6 marca zdecydowali się na zjazd do zalodzonych kominków wyjściowych. Tam z kolei pyłówki dały im się we znaki. Wkrótce założyli biwak. 7 marca to mozolne zdobywanie metrów, utrudnione przez spadające pyłówki. Po ciężkim biwaku 8 marca około południa dotarli na grań. Wspinacze podtrzymali klasę drogi. 35 wyciągów, trudności klasyczne do VI i hakowe do A2 (tylko około 50 metrów). Jednakże o powadze linii decydowały spa- dające zwłaszcza w dolnej partii – kamienie i bryły lodu z podszczytowego kotła. Przejście to przez Włochów uznane zostało za najlepsze w sezonie zimowym 75/76.

Rocchetta di Bosconero

9-10.07.1977 roku – Rocchetta Alta di Bosconero, nowa droga północną ścianą.
Zespół: Andrzej Mirga i Krzysztof Żurek

Kolejną nową drogę dodali zakopiańczycy. Andrzej Mirga i Krzysztof Żurek wytyczyli ją na północnej ścianie Rocchetta Alta di Bosconero. Trudności to VI, A2, czas przejścia: 14 godzin. Początkowo zespół zamierzał wy- tyczyć direttissimę, lecz dotkliwe poparzenie się wrzątkiem Andrzeja Mirgi na biwaku spowodowało, że musieli zboczyć z obranej linii.

Warto dodać, że na tej samej ścianie 11 lat później Władysław Kacorzyk, Jacek Kantyka i Janusz Skorek przeszli zimą jako pierwsi Drogę Martiniego.

Zbigniew Wach i Jerzy Kukuczka podczas trzeciego dnia wspinaczki na Via dell’Ideale
fot. Janusz Kurczab

Droga Przez Rybę

19-20.07.1990 roku – Marmolada d’Ombretta, południową ścianą, Drogą Przez Rybę. Pierwsze polskie przejście, styl RK.
Zespół: Piotr Korczak, Jacek Zaczkowski 

Trzeba przyznać, że Dolomity od połowy lat 60. do początku lat 80. stały się popularnym kierunkiem i właściwie rokrocznie działało tam kilkunastu naszych rodaków. Zmieniło się to na początku lat 80. Nagle w “Taterniku” przestały pojawiać się relacje z wyjazdów. Najwyraźniej czołowi polscy wspinacze skoncentrowali się wtedy na celach w górach lodowcowych.

Z lat osiemdziesiątych warto wspomnieć o czwartym przejściu Direttissimy Piussi-Radelli na Torre Trieste w wykonaniu zespołu Jerzy Farat, Ryszard Malczyk i Witold Sierpowski. Kolejne mocne polskie przejście miało miejsce dopiero w lipcu 1990 roku, kiedy pod Marmoladą pojawili się przedstawiciele kolejnego pokolenia Piotr Korczak i Jacek Zaczkowski z zamiarem przejścia Drogi Przez Rybę. Wytyczona w 1981 roku przez wspinaczy czechosłowackich (Igora Kollera i Jindřicha Šustra) otrzymała wycenę VIII A1 (tylko 10 metrów hakówki na 800 metrów ściany), a asekuracja nie należała tam do komfortowych. Sześć lat później miało miejsce pierwsze klasyczne przejście w wykonaniu Heinza Mariachera i Bruno Pederiva. Z wyceną 8+/9 była wówczas najtrudniejszą drogą Dolomitów. SzalonyJaca najpierw zrobili dwa rekonesanse, podczas których przeszli 12 wyciągów. Finalne przejście miało miejsce w dniach 19-20 lipca. Sama wspinaczka zajęła im 14 godzin dnia pierwszego i 6 drugiego. Opis Piotra w „Taterniku” robi wrażenie: „Droga wymagała od nas najwyższego wysiłku psychicznego i fizycznego, także do półki biwakowej dotarliśmy w stanie skrajnego wyczerpania, nie mogąc z sobą nawet rozmawiać ani stać na nogach”. Zespół szedł na lekko, niosąc litr płynów, trochę słodyczy i nie mając żadnych ciepłych ubrań.

Było to dopiero trzecie przejście klasyczne drogi. Z perspektywy polskich osiągnięć była to na pewno najtrudniejsza pokonana w takim stylu droga. Na klasę przejścia dodatkowo wpływa wtedy jeszcze słaba asekuracja na kluczowych wyciągach. Zespół asekurował się między innymi z małych tricamów i cliffhangerów. Czasem dla podbudowy psyche pojawiały się ucha skalne.

Zbigniew Wach i Jerzy Kukuczka podczas trzeciego dnia wspinaczki na Via dell’Ideale
fot. Janusz Kurczab

Tak wspomina dzisiaj tę wspinaczkę Jacek Zaczkowski:

W przejściu Ryby bardzo nam pomógł autor drogi, Igor Koller. Udzielił bardzo wielu rad co do jej przebiegu i asekuracji, a także czuwał z lornetką nad czystością stylu. Szybko rozpoznaliśmy w ramach rekonesansu 8 wyciągów. W ścianie nie było praktycznie stałych haków i strasznie przykrą niespodzianką okazał się brak bonga, który według Kollera miał zapewnić asekurację na kluczowym wyciągu. Pamiętam ten wy ciąg bardzo dobrze, aż do dzisiaj, ponieważ nie mieliśmy młotka. Dwa wyciągi wyżej, tuż nad Rybą pierwszy i jedyny raz w życiu odpadłem ze współczynnikiem 2. Bardziej na tym ucierpiał Piotrek, którego wyłapanie lotu solidnie poturbowało. Do kolejki dotarliśmy już następnego dnia rano. Przywitała nas tam ogromna tablica: „Drodzy wspinacze, z powodu akcji zmierzającej do likwidacji niniejszej kolejki musicie zacząć płacić za zjazd do Malga Ciapelli. Podziękujcie za to Reinholdowi Messnerowi.” 

Na szczęście w obsłudze pracował Polak…

Kolejne pełne przejście Ryby przez Polaków to dopiero 2011 rok (Jan Kuczera i Adam Rożek). W 2002 roku Andrzej Lipka i Maciej Fijałkowski pokonali wszystkie trudności, lecz doszli jedynie do półek.

Warto dodać, że rok później (1991) Piotr Korczak wraca w Dolomity i razem z Andrzejem Marciszem przechodzą drogę Specchio Di Sara IX. 14-wyciągowa droga posiadała dwa dziewiątkowe” odcinki. Przejście to było prawdopodobnie drugim pokonaniem tej drogi w stylu RP. Bujdałkę z niego znajdziecie w GÓRach nr 2.

Na szczęście przedstawiciele Nowej Fali nie byli ostatnimi Polakami z nastawieniem sportowym w Dolomitach. Młodsze pokolenia również zasmakowały w “bladych górach”. Jednakże takiego natężenia wspinaczy jak w latach 70. nie było. Co nie oznacza, że nie doczekaliśmy się dobrych przejść.

Stanisław Piecuch, Andrzej Lipka, Maciej Fijałkowski i Grzegorz
Skorek na szczycie Cima Grande di Lavaredo w 2002 roku
fot. arch. Stanisław Piecuch

XXI WIEK

Wiele ciekawych przejść w Dolomitach ma na swoim koncie Monika Niedbalska. W 1997 roku pokonała z Bogną Jakubowicz drogę Hasse Brandler VIII OS, a w 1998 roku Direttissimę Szwajcarską VIII+/IX-na Cima Ovest. Na pierwszy plan wybija się jednak przejście oesem Gelbe Mauer 7b autorstwa Stefana Glowacza z Pawłem Koptą.

W 1997 roku w rejonie Marmolady działał także zespół Grzegorz Skorek i Janusz Gołąb. Panowie przeszli m.in.: Via Ombrello da Sole VIII-, Via Elsa VIII-, Via Olimp IX+ OS.

W 2001 roku w Dolomitach pojawiły się dwa zespoły: Maciej Fijałkowski i Andrzej Lipka, oraz Paweł i Adam Pustelnikowie. Wspinacze obrali za cel rejon Tre Cime di Lavaredo, gdzie dokonali kilku solidnych onsajtowych przejść na czele z Nobile 7c+/IX+, Gelbe Mauer 7b (Pustelnikowie), oraz Direttissimą Szwajcarską VIII+/IX- (oba zespoły).

Andrzej i Maciek wrócili w rejon Tre Cime rok później. Przyjazd w Dolomity wymusiła kiepska pogoda w Alpach Francuskich. Oprócz tak mocnych przejść, jak Hasse-Brandler VIII OS, Nobile 7c+/ IX+ RP, Superdiretissima Cima Grande IX, Andrzejowi udał się także prawdopodobnie najtrudniejszy polski żywiec w górach – Via Comici VII, jeden z największych klasyków na Cimach. Co ciekawe, łodzianin nie przygotowywał się specjalnie pod solówkę, drogę znał jedynie z przejścia, które miało miejsce rok wcześniej. Trudności Comiciego to ciąg siedmiu szóstkowych i siódemkowych wyciągów (około 200 metrów). Droga ma łącznie 15 wyciągów porządnego górskiego wspinania. Andrzej przeszedł ją w dwie godziny. Wcześniej miał miejsce żywiec Macieja Fijałowskiego na Dülferze V, pokonanym w budzącym respekt stylu freesolo OS. To niebanalna, mierząca 300 m droga, której pięć pierwszych wyciągów ma piątkowe trudności.

W 2002 roku do Włoch zawitali także Grzegorz Skorek i Stanisław Piecuch, którzy powtórzyli Gelbe Mauer 7b OS oraz przeszli Direttissimę Szwajcarsko-Włoską IX-.

Latem 2003 roku na Marmoladzie działał zespół Andrzej Lipka i Grzegorz Skorek. Udało im się dokonać pierwszego jednodniowego (zarazem pierwszego polskiego i drugiego w ogóle) przejścia drogi Ali Baba VII A3. Mocnym osiągnięciem wyjazdu było również przejście Specchio di Sara IX (pierwszy wyciąg RP, reszta OS). W 2004 roku Jan Kuczera i Wojciech Kozak przeszli w 10 godzin w stylu flesz Droge Carlesso VIII na Torre Trieste.

W 2008 roku na ścianie Rotwand, Jan Kuczera i Paweł Bździel dokonali pierwszego polskiego przejścia drogi Moulin Rouge IX- w stylu RP.

DZIEŃ DZISIEJSZY

Podsumowując: wyżej wymienione przejścia są małym, lecz znaczącym wycinkiem z historii polskich dokonań w Dolomitach. Przewinęły się przez nie setki, jeśli nie tysiące Polaków. Osobiście nie znam nikogo, kto narzekałby, że wspinanie w Dolomitach jest nieatrakcyjne.

Na co czekacie? Planujcie następny sezon i czytajcie o klasykach wartych przejścia. Nie słyszałem na przykład o powtórzeniu polsko-włoskiej drogi na Cima del Burel, a podobno warto.


Tekst został opublikowany w 237 (2/2014) numerze magazynu GÓRY.
Możesz go również przeczytać na naszym czytniku – czytaj.goryonline.com

REKLAMA

REKLAMA

Czytaj inne artykuły

Wszelkie prawa zastrzeżone © 2024