Między tragedią a legendą

Były w Tatrach dramaty i tragedie, o których opowiada się do dziś. Jednymi z najbardziej zagadkowych są niewyjaśniona do dziś tajemnicza i nagła śmierć trzech turystów w rejonie Lodowej Przełęczy, dramat w żlebie Drège’a, a także z pozoru łatwa wycieczka na Czerwone Wierchy.

Tekst / AGNIESZKA SZYMASZEK
Zdjęcia / LESZEK JAĆKIEWICZ
Zdjęcie otwarcia / Mały Lodowy Szczyt i masyw Lodowego Szczytu rozdzielone Lodową Przełęczą. Widok z Pośredniej Grani


Tajemnica Lodowej Przełęczy

Był 3 sierpnia 1925 roku, ale pogoda niemal zimowa – padał deszcz ze śniegiem. Ze schroniska Téryego w Dolinie Pięciu Stawów Spiskich do Jaworzyny i na Łysą Polanę przez Lodową Przełęcz zamierzała udać się rodzina Kaszniców. 46-letni warszawski prokurator Kazimierz, jego żona Waleria oraz 12-letni syn nie byli zbyt wprawnymi turystami. W tym samym czasie do powrotu do Zakopanego przez Lodową Przełęcz szykowali się polscy taternicy: Jan Alfred Szczepański, Alfred Szczepański, Stanisław Zaremba, oraz 21-letni Ryszard Wasserberger. Ten ostatni postanowił zostać z Kasznicami, widział bowiem, że nie czują się zbyt pewnie.

Taternicy szybko przeszli przełęcz i dotarli na Łysą Polanę, natomiast Kasznicowie pod eskortą Wasserbergera z mozołem i bardzo wolno pokonywali wysokość. Na Lodowej Przełęczy byli dopiero po trzech godzinach marszu. Tymczasem pogoda całkiem się załamała. Kasznicowie zaczęli schodzić z przełęczy do Doliny Jaworowej. I tu zaczyna się niewyjaśniony do dziś dramat. Młody Kasznica począł się skarżyć, iż traci oddech. Matka wzięła od chłopca plecak, a Wasserberger pomagał mu iść. Tak doszli około godziny czwartej w pobliże Żabiego Stawu Jaworowego. Wydało się, że najgorsze mają już za sobą, gdy nagle starszy Kasznica usiadł na głazie ze słowami: Jestem bardzo zmęczony… Dalej iść nie mogę… Pierwszym odruchem Kasznicowej było zwrócić się o pomoc do Wasserbergera, jako najsilniejszego i najbardziej doświadczonego w zespole. I wówczas usłyszała przerażającą, niezrozumiałą wprost odpowiedź: Czuję się także bardzo słaby… (Wawrzyniec Żuławski, Tajemnica Doliny Jaworowej w: Tragedie tatrzańskie).

Kobieta dała słabnącym nieco koniaku. Jednak mężczyźni i chłopiec bardzo szybko tracili siły. Wkrótce wszyscy zmarli. Waleria Kasznicowa 37 godzin siedziała przy zwłokach. Następnie zeszła Doliną Jaworową na Łysą Polanę. Tam spotkała generała Mariusza Zaruskiego, naczelnika Pogotowia Tatrzańskiego. Zaruski natychmiast wysłał w miejsce tragedii ratowników, jednak ci tylko potwierdzili zgon. Znieśli ciała z gór.

Podejrzewano, że przyczyną był koniak, który wypili wszyscy trzej, kobieta zaś go nawet nie tknęła. Czy koniak był zatrutym „prezentem” dla prokuratora Kasznicy od jakiegoś wroga? Wasserberger przed śmiercią próbował się zrywać, iść, jednak tylko złamał rękę. Inną przyczyną tragedii mogła być próżnia, która wytworzyła się w rejonie Przełęczy. – Próżnia może wytworzyć się po zawietrznej stronie grani, podczas bardzo silnego wiatru i związanego z nim oraz z budową grani zawirowania powietrza – mówi Apoloniusz Rajwa, geograf, meteorolog, ratownik TOPR, przewodnik tatrzański i dziennikarz, który 12 lat przepracował w Wysokogórskim Obserwatorium Meteorologicznym na Kasprowym Wierchu. Sam doświadczył kiedyś przejścia przez „próżnię”. Było to na Kasprowym Wierchu podczas silnego wiatru. – W pewnym momencie nie mogłem zaczerpnąć oddechu. Udało mi się dotrzeć resztką sił do okna kotłowni i otworzyć je – mówi. Dodaje, że coś w rodzaju próżni mogli napotkać Kasznicowie, jednak są to tylko dywagacje. – Prawdy chyba już się nigdy nie dowiemy – mówi.

Sekcja zwłok wykazała obrzęk płuc i zatrzymanie akcji serca z nieznanych przyczyn.  Postępowanie w tej sprawie umorzono.

Widok z Kościelca na Granaty i Kozi Wierch. Pomiędzy Skrajnym a Pośrednim Granatem spada żleb Drège’a

Droga donikąd

Żleb Drège’a to pułapka, która w przeszłości stała się przyczyną kilku tragedii. Opada ze Skrajnej Sieczkowej Przełączki pomiędzy Pośrednim a Skrajnym Granatem. Zaczyna się szeroką zieloną płaśnią, kończy przewieszonym oberwanym kominem. Strukturę śmiercionośnego żlebu można zobaczyć z daleka, na przykład znad Czarnego Stawu Gąsienicowego, ale gdy idzie się Orlą Percią, do zejścia zachęca wręcz łagodny zielony trawnik. Stąd nie widać coraz trudniejszych skalnych stopni, a w końcu przewieszki, z której turysta bez asekuracji już się nie cofnie. Nazwa pochodzi od nazwiska Jana Drège’a – pierwszej ofiary, która zginęła w żlebie 23 sierpnia 1911 roku. Trzy lata po śmierci młodego studenta rozegrała się tu jedna z najbardziej mrocznych tragedii tatrzańskich.

23 lipca 1914 roku trójka turystów wędrowała Orlą Percią z Koziego Wierchu na Granaty. Było to rodzeństwo Maria i Bronisław Bandrowscy oraz ich towarzyszka, Anna Hackbeilówna. Młodzi turyści weszli w zielony trawnik, spodziewając się szybkiego i wygodnego zejścia nad Czarny Staw Gąsienicowy. Schodzili coraz bardziej wymagającym żlebem, a gdy doszli do trudności, których pokonać nie potrafili, spędzili noc na trawiastej platformie, tuż nad pionowym obrywem komina. Drugiego dnia zaczęli wzywać pomocy, ale bez skutku. Wtedy Anna Hackbeilówna spróbowała wydostać się z pułapki, trawersując żleb w kierunku Żółtej Turni. Spadła, ginąc na miejscu. Brat i siostra nadal oczekiwali pomocy.

Tak przeszła druga noc, spędzona w tym samym miejscu. Rozpoczął się trzeci dzień powolnego konania… Bandrowskiego nurtował coraz większy niepokój, coraz bardziej nabierał przekonania, że stało się nieszczęście (…). Począł się głośno obwiniać, tracił resztki panowania nad sobą, trawiła go gorączka, był chory, moralnie zdruzgotany. Wreszcie – wśród majaczeń zjawiła się uporczywa myśl o samobójstwie. Tak minęła trzecia noc, czwarty dzień i znów jeszcze jedna noc. (…) Doszli do platformy ponad wielką przewieszką w kominie. Pułapka zamknęła się definitywnie. Pod nimi rozwierała się stumetrowa głębia, nad nimi wznosiły się przewieszone skały, z których przed chwilą zsunęli się (Wawrzyniec Żuławski, Zdradziecka pułapka Granatów w: Tragedie tatrzańskie).

Piątego dnia od wejścia w żleb, około godziny 13.00 Bandrowski rzucił się w przepaść. Maria pozostała sama. O zachodzie słońca postanowiła pójść za bratem i zaczęła zsuwać się w stronę przepaści. Wisiała już nad kominem, gdy generał Mariusz Zaruski, który wszczął akcję poszukiwawczą, dostrzegł znad Czarnego Stawu sylwetkę turystki nad przepaścią. Przyłożył do ust tubę i krzyknął: „Czekać spokojnie”. Ratownicy zobaczyli, że postać na półce skalnej znieruchomiała. Gdy po dotarciu od góry w rejon Granatów Zaruski dojechał do platformy, zobaczył Marię leżącą na krawędzi. – Ostrożnie, tam przepaść – powiedziała dziewczyna.

Widok z Ornaku na Czerwone Wierchy

Wycieczka Aldony Szystowskiej

Tragiczna dla młodej Aldony Szystowskiej okazała się „zwykła” wycieczka na Czerwone Wierchy. Dla zespołu ratowników szukających dziewczyny było to tajemnicze i zagadkowe zniknięcie.

Michał Jagiełło tak pisze o Czerwonych Wierchach: Zagrożenie tkwi w tym, że te obłe, porośnięte wspaniałą murawą szczyty obrywają się niepostrzeżenie ku północy pionowymi wapiennymi zerwami. 8 lipca 1912 roku podczas naukowej wycieczki Uniwersytetu Jagiellońskiego z Doliny Kościeliskiej przez Czerwone Wierchy jedna z uczestniczek – Aldona Szystowska na chwilę oddzieliła się od grupy, za wiedzą prowadzącego wycieczkę dra Ludomira Sawickiego. Było to pod szczytem Krzesanicy. 21-letnia dziewczyna poszła prawdopodobnie „za potrzebą”, ale gdy nie dołączyła do grupy w ciągu kilkunastu minut, prowadzący zaczął się niepokoić. Po zejściu do Zakopanego, wieczorem tego dnia, zawiadomił generała Mariusza Zaruskiego, który rankiem dnia następnego rozpoczął akcję poszukiwawczą. Przez kolejne dni sztab ratowników niemal nieustannie przeszukiwał cały masyw Czerwonych Wierchów i Giewontu – bezskutecznie. Wszyscy wiedzieli, że nie szukano żywej. (…) Jeszcze tylko rodzice nie mogli się pogodzić (Michał Jagiełło, Wołanie w górach).

Dopiero 1 sierpnia, a więc niemal miesiąc od zdarzenia, znaleziono zwłoki dziewczyny, która niebacznie skręciła w północne zerwy Czerwonych Wierchów. Ratownicy zobaczyli najpierw worek turystyczny, potem jej ciało. Tak zakończyła się dla młodej dziewczyny wycieczka łagodną granią Czerwonych Wierchów. Wystarczyło parę minut, jeden obłok mgły, aby, spiesząc za grupą, pomyliła drogę i skręciła na północ ramieniem Wielkiej Turni… (Michał Jagiełło, Wołanie w górach).


Tekst został opublikowany w 238 (3/2014) numerze magazynu GÓRY.
Możesz go również przeczytać na naszym czytniku
 – czytaj.goryonline.com

REKLAMA

REKLAMA

Czytaj inne artykuły

Wszelkie prawa zastrzeżone © 2024