Nadszedł ten czas… znowu! Opuszki pocą się w niekontrolowany sposób, skóra pali już po kilku minutach w ścianie, a zimowe rozgrzewki przypominają bardziej życiowe projekty. Tak, to zdecydowanie lato.
Na południu Francji lato zawsze pojawia się znienacka. Zima jest tu generalnie łagodna, jedynie trochę chłodniejsza od wiosny, co w połączeniu z mocnym mistralem wiejącym z północy owocuje świetnymi warunkami utrzymującymi się nawet do pierwszych dni maja. Wiosna to moja ulubiona pora roku na wspinanie w rejonach niedaleko domu, dlatego właśnie w tym okresie odhaczam najwięcej lokalnych projektów. Ten rok przyniósł świetny sezon w La Capelle, pełen rześkich, suchych i wietrznych dni, a w Seynes (czyli prawdopodobnie najgorętszym rejonie południowej Francji) wspinaliśmy się aż do kwietnia.
Zwykle na przełomie kwietnia i maja zauważam, że robi się jakby cieplej, i odpuszczam próby na rozgrzebanych projektach. Kolejne dwa tygodnie wypełniam wspinaniem po prostszych klasykach lub highballach, jednak im bliżej czerwca, tym dotkliwiej komary dają o sobie znać, więc ostatecznie trzeba pogodzić się z faktem, że na tym koniec. Wszystko dzieje się w krócej niż miesiąc, ale to wystarczająco dużo czasu, by zrozumieć i zaakceptować zmianę stanu rzeczy.
W tym roku na okres przejściowy przypadł nasz coroczny rowerowo-wspinaczkowy trip, a jakby tego było mało, do domu wracaliśmy prosto z gór, co tylko pogłębiło szok termiczny. W położonym 1000 metrów wyżej Briançon termometr pokazuje średnio dziesięć stopni mniej niż w Connaux. Pierwsze odcinki trasy pokonywaliśmy także w regularnych burzach, więc mimo że był to już wczesny maj, warunki dalece odbiegały od tego, co jest tu standardem nawet głęboką zimą! Zajechaliśmy jeszcze wyżej – do Céüse i Orpierre – i przez około tydzień korzystaliśmy z idealnej pogody, by finalnie wrócić na niziny, na południowy wschód od Mont Ventoux, skąd wjechaliśmy już prosto do piekła Doliny Rodanu. W mniej niż dobę przenieśliśmy się zatem z wiosny w pełne lato, a dwa tygodnie później moje ciało wciąż próbuje zaadaptować się do nowej rzeczywistości!
Przez ostatnie dwa lata najcieplejsze miesiące spędzaliśmy w kamperze z dala od Connaux, wysoko w górach nieopodal Briançon, gdzie przez całe lato można cieszyć się trudnym wspinaniem w świetnej jakości skale. Gdyby się nad tym zastanowić, to taką sezonową migrację w mniejszym lub większym stopniu uskuteczniam, od kiedy tylko pamiętam. Mieszkając jeszcze w Peak District, w sezonie wspinałem się dookoła Derwent lub jeździłem weekendowo w okolice Snowdonu czy do Lake District.
Po prawie dwóch latach skomplikowanej sytuacji wyjazdowej na horyzoncie w końcu pojawiają się opcje. Szczepienia idą dobrze zarówno w Wielkiej Brytanii, jak i innych krajach, a choć na tym etapie wszyscy już doskonale rozumiemy, o co chodzi w powiedzeniu „nigdy nie mów nigdy”, chyba jest to dobry moment, by zacząć nieśmiało myśleć o pierwszej dalszej podróży. W kolejnych akapitach przybliżę wam zatem niektóre z moich ulubionych kierunków ucieczki przed palącym letnim słońcem. Nie będzie to wprawdzie wyczerpująca lista wszystkich położonych wysoko i skąpanych w cieniu rejonów na świecie, ale na pewno wymienię miejsca, które doskonale wspominam i które powinny być atrakcyjne dla każdego.
KRÓTKIE WYJAZDY
Ogólnie rzecz biorąc, niższe temperatury idą w parze z większymi wysokościami. Dosłownie. Każde 100 metrów przewyższenia oznacza około jednego stopnia mniej. Oczywiście w Wielkiej Brytanii nie jest to takie łatwe. W zamian można szukać bardziej przewiewnych miejsc, które oprócz cienia oferują także bliskość rzeki. Warunki nie będą idealne, ale jest przecież dużo o wiele gorszych miejscówek na lato, niż na przykład Millers Dale. Wspinając się w tych samych warunkach, ale w różnych rejonach, można się przekonać, jak dużą różnicę robi też rodzaj skały. Nie chodzi tu jednak tylko o to, by wybrać tę, która oferuje więcej tarcia. Grit to fatalny pomysł na lato, a przecież ma on znacznie więcej „ziarna” niż wapień.
Walia, Lake District i Szkocja to znakomite letnie kierunki, choć wyższe ściany wymagają często relatywnie długiego podejścia. Jako że duże wysokości raczej nie wchodzą tutaj w grę, kluczowe staje się kreatywne wykorzystywanie wiatru! Wybierz mądrze, a trafisz nie tylko na super warun, ale i pustki pod sektorem. Wybierz źle, a skończysz jako kolacja dla komarów i muszek.
Dużo do zaoferowania latem ma również południowe wybrzeże wyspy. Nie ucieknie się tam wprawdzie od upałów, ale można zrobić maksymalny użytek z chłodnej toni oceanu pod skałami. Wzdłuż wybrzeża aż do Walii znajduje się wiele rejonów do Deep Water Soloingu i jeśli tylko dobrze ocenisz warunki, a rejon dobierzesz odpowiednio względem swoich umiejętności wspinaczkowych i pływackich, czekają cię naprawdę wspaniałe doznania!
DŁUŻSZE WYJAZDY
Na kontynencie szczyty sięgają powyżej 4800 metrów, nie jest więc zaskoczeniem, że mamy tu nieco więcej wysoko położonych rejonów wspinaczkowych, niż w Wielkiej Brytanii. Klasyczne propozycje dookoła Briançon zlokalizowane są na wysokości od 1500 do 2500 metrów, co wystarczy, by zamienić nawet najgorszy skwar w rozsądne warunki do wspinania. Jeszcze wyżej, na dużych alpejskich ścianach, takich jak Grand Capucin w masywie Mont Blanc, znajdziemy „przyzwoite” wielowyciągówki, choć w tym wypadku trzeba przygotować się na przeprawę przez lodowiec w drodze pod skałę.
Francuskie Ailefroide, Susten Pass w Szwajcarii czy austriacka Silvretta znane są z doskonałych warunków do bulderingu w letnich miesiącach. Warto też przyjrzeć się innym, mniej popularnym wysoko położonym spotom w Hiszpanii czy we Włoszech. Jak na ironię, miejscem, którego nie poleciłbym bulderowcom na lato, jest to najsłynniejsze i chyba najczęściej wybierane w tym okresie, czyli Magic Wood! 1200 metrów nad poziomem morza to nie za wiele i nawet zimna rzeka będąca zawsze na wyciągnięcie ręki nie pomaga – latem często robi się tu po prostu za ciepło. Zatem jeśli zależy wam na bardziej sprzyjających warunkach, do „magicznego lasu” lepiej wrócić nieco później, w okolicach września czy października – nie będziecie walczyć ani z temperaturą, ani z tłumem pod baldami.
Tak, wiem, że jestem tendencyjny, ale na upały naprawdę ciężko znaleźć coś lepszego niż okolice Briançon! Różne rodzaje skały, pełen wachlarz wystaw, odpowiednia wysokość nad poziomem morza i podejścia, które wbrew pozorom należą do tych krótszych – wszystko to sprawia, że nie wyobrażamy sobie z Caro fajniejszego miejsca na wakacje. Do tego stopnia, że niedawno kupiliśmy tam nawet dom! Céüse to bez wątpienia najsłynniejsza „wysoka” miejscówka we Francji, oferująca świetne warunki od czerwca do września, niestety kosztem ciszy i spokoju. Tłok i hałas sprawiły, że w zasadzie przestaliśmy się tam w wspinać latem (tu mała wskazówka – Céüse jest świetną opcją na maj), za to w La Saume, rejonie położonym na wysokości około 2000 metrów, w Parku Narodowym Queyras (30 kilometrów na południe od Briançon) czekają na was rewelacyjne drogi w idealnym wapieniu, a że rzadko kiedy można tu uświadczyć towarzystwa innych wspinaczy, do podstawy ściany da się nawet dojechać rowerem!
Wróćmy jednak na niziny. Południowo-zachodnia Europa wynosi Deep Water Soloing na totalnie inny poziom. Na pierwszy plan wysuwa się zwłaszcza Majorka, która moim zdaniem jest najlepszym miejscem na ziemi do DWS, więc mimo lejącego się z nieba żaru można zaliczyć tam przyzwoite wspinaczkowe wakacje. W odróżnieniu od większości rejonów DWS w Wielkiej Brytanii, w których linie zależne są od pływów i wymagają skomplikowanej taktyki na podejściach, Majorka oferująca łatwe drogi zejściowe czy trawersy i czyste, spokojne, głębokie wody jest raczej przyjazna dla osób początkujących. Pływy występują tam z rzadka, co w porównaniu do powszechnych w Wielkiej Brytanii różnic około ośmiu metrów w poziomie wody, w zasadzie nie stanowi problemu. Do wspinania zachęca też sama skała, upstrzona dużymi, wyoblonymi chwytami, która jest łaskawa dla rozmoczonego naskórka. Nie zrozumcie mnie źle – nawet na Majorce DWS wymaga odpowiedniej dozy ostrożności, a tamtejsze wody były świadkami wypadków z udziałem niejednego doświadczonego wspinacza. Jednak w ogólnym rozrachunku jest to cudowne miejsce do tej dyscypliny tak dla początkujących, jak i dla ekspertów.
DŁUGIE WYJAZDY
W poprzednich akapitach przed skwarem uciekaliśmy albo na większe wysokości, albo nad wodę, ale wskakując w samolot, można zapomnieć o tego typu dylematach i zwyczajnie zmienić porę roku! Afryka, Ameryka Południowa, Australia czy Nowa Zelandia to genialne kierunki na wspinaczkowe przygody w okresie od maja do października. Podczas gdy europejski kocioł zaczyna osiągać temperaturę wrzenia, druga półkula przygotowuje się do kolejnej długiej zimy.
Południowoafrykańskich spotów bulderowych nie trzeba nikomu przedstawiać, a nieskończone morze doskonałej jakości skały w pomarańczowo-czarne paski zapewne często gości w snach wielu wspinaczy. Nie jest żadną tajemnicą, dlaczego tylu topowych bulderowców migruje na sezon letni do RPA i obiecuję wam, że jeśli kiedykolwiek zdecydujecie się na długą podróż do ojczyzny skocznika antylopiego, nie będziecie rozczarowani!
W RPA spędziliśmy wakacje w 2014 i 2015 roku, a choć sporo bulderowaliśmy, głównym celem obu wyjazdów była eksploracja oraz przygotowywanie rejonów tradowych. Wspinaczka tradowa w Południowej Afryce, zarówno jedno-, jak i wielowyciągowa ma już bogatą historię, skupioną w dużej mierze, choć nie całkowicie, dookoła Kapsztadu i dominującej nad nim imponującej Góry Stołowej. Samo Rocklands stanowi tak naprawdę jedynie małą część pasma Cederberg. Im dalej się zapuścimy, tym więcej skały przybędzie na horyzoncie – liczba dróg tradowych, które można tam otworzyć, wystarczyłaby na kilka żyć! Południowoafrykański klimat jest nie tylko chłodny, ale też niesamowicie suchy, więc nierzadko zdarzają się tam całe tygodnie czy miesiące bez deszczu, nawet zimą. Miejsce dla wspinaczy wprost idealne, dla lokalnej ludności, utrzymującej się głównie z upraw, już nie do końca. Długie susze nawiedzające ten rejon w ostatnich kilku latach skutkowały kiepskimi zbiorami, co w połączeniu ze słabą walutą i lecącymi w dół cenami herbaty mocno utrudniło życie miejscowym. W związku z rosnącą popularnością Rocklands i napływem wspinaczy, obszar przestawił się na turystykę, jednak COVID-19 uczynił ostatni sezon najgorszym w historii rejonu. Zatem jeśli kiedykolwiek rozważaliście podróż do RPA, a chcielibyście wspomóc swoim budżetem słuszną sprawę, teraz jest na to dobry moment!
COŚ SPOZA KANONU…
Podczas gdy chłodne dni w malowniczych górach czy majtanie nogami nad lazurową taflą wody najpewniej brzmi atrakcyjnie dla większości, niektórych z was interesowałyby również mniej oczywiste kierunki. Poniższe nie są wprawdzie propozycjami dla każdego, ale figurują wysoko na liście moich ulubionych wakacyjnych wyjazdów – zawdzięczam im niesamowite wspinaczkowe wspomnienia.
Wspinania po Cape Enniberg, czyli największym nadmorskim klifie Europy, nie polecałbym nikomu, kogo średnio interesuje walka o przeżycie, ale Wyspy Owcze to także sporo niższych klifów i turni, oferujących jedne z bardziej imponujących skalnych formacji, jakie przyszło mi w życiu oglądać. Tak, zapewne będzie padać i, owszem, skała bywa nieco krucha, ale wszystko to stanowi część przygody i przestanie mieć znaczenie, gdy do rynsztunku dodacie specjalne wełniane buty wspinaczkowe od lokalsów!
Jedynym miejscem mogącym konkurować z Wyspami Owczymi o koronę w rankingu „skalnych kształtów nie z tej ziemi” jest szczyt góry Kinabalu na Borneo. Wspinanie na dużej wysokości przyjmuje tam zupełnie nowy wymiar. Rankiem opuszczasz skąpaną w cieniu palm tropikalną plażę, by kilka godzin później znaleźć się na wysokości 4000 metrów, w otoczeniu najbardziej odjechanych skalnych formacji, jakie można sobie wyobrazić. Szczyt góry przypomina inną planetę, a tamtejszy granit jest jednym z najlepszych, po jakich miałem przyjemność się wspinać. Jedyny minus to bardzo, bardzo długie podejście!
Pod względem maksymalnego wykorzystywania wody w celach chłodzących japońskie sawanobori przypomina Deep Water Soloing, z tą różnicą, że to pierwsze polega dosłownie na wspinaniu w lodowatym wodospadzie. Japonię odwiedziliśmy w samym środku sierpniowej fali upałów, jednak pomimo temperatur regularnie przekraczających 40 stopni, w niektóre dni solidnie wiało chłodem. Do tego stopnia, że w pewnym momencie musieliśmy sięgnąć po koc ratunkowy, by rozgrzać naszego kolegę Toru Nakajimę, który po godzinie asekuracji w strumieniu lejącej się na niego wody osiągnął stan na granicy hipotermii!
Tekst / JAMES PEARSON
Tłumaczenie / MONIKA MŁODECKA
Zdjęcie otwarcia / James na jednym z wyciągów Joy Division 8b na Monte Qualido, Val di Mello. Większość dróg na Qualido jest idealna na letnią przygodę.
Artykuł został opublikowany w Magazynie GÓRY numer 4/2021 (281)
Zapraszamy do korzystania z czytnika GÓR > http://www.czytaj.goryonline.com/