O samotnym przejściu Głównej Grani Tatr i jej właściwościach fraktalnych z WADIMEM JABŁOŃSKIM rozmawia BARTEK WRZEŚNIEWSKI.
Główna Grań Tatr (GGT) mierzy 75 kilometrów długości i 22 000 metrów przewyższenia. Część znajdująca się w Tatrach Wysokich jest prawie w całości wspinaczkowa. To najdłuższa tatrzańska droga, wokół której narosły legendy. Można ją pokonywać na różne sposoby – Wadim wybrał jeden z nich.
CO TAKIEGO JEST W GŁÓWNEJ GRANI TATR, ŻE DLA WIELU WSPINACZY TO TAK POCIĄGAJĄCE WYZWANIE?
Przede wszystkim należy sobie zadać pytanie, co takiego jest w Tatrach, że nam, polskim wspinaczom, tak się podobają i mamy do nich taki sentyment? Bo mimo alpejskich doświadczeń zawsze tu wracamy. Są nasze i z biegiem czasu coraz lepiej je poznajemy. Jeśli jesteśmy ukierunkowani na eksplorację i przygodę, zaczynamy odwiedzać mniej popularne miejsca, szukamy czegoś bardziej koneserskiego. No i prędzej czy później dociera do nas, że jak się pojedzie palcem po mapie, można znaleźć dość ewidentną linię łączącą wschodni i zachodni kraniec pasma. Tu właśnie pojawia się idea Głównej Grani Tatr. Jeżeli ktoś jest zainteresowany głównie wspinaniem po trudnym, w Tatrach też oczywiście znajdzie coś dla siebie, ale GGT leży na przeciwnym biegunie aktywności – bardziej związanym z alpinizmem niż ze wspinaczką sportową. Dla kogoś, kto chce stawać się bardziej kompletnym taternikiem i gromadzić tatrzańskie doświadczenie, to w tych naszych malutkich górach GGT jest wisienką na torcie.
WIELE OSÓB STAWIA NA WYŚRUBOWANE TRUDNOŚCI, ALE NA GGT ZA DUŻO ICH NIE UŚWIADCZYMY. GRAŃ TO ZUPEŁNIE INNE DOŚWIADCZENIE?
Jeśli rozpatrujemy grań w kategorii trudności technicznych, nie ma o czym mówić. Każdy oddzielny fragment nie jest wymagający nawet dla początkującego taternika, mającego podstawy wspinania na własnej asekuracji. GGT to nie sportowa droga w rozumieniu trudności technicznych. To wyzwanie zupełnie innego kalibru, związane z wytrwałością, taktyką, przygotowaniem fizycznym. To alpinizm w wydaniu tatrzańskim, a według mnie najbardziej alpejska droga w Tatrach, w których latem w ogóle nie znajdziemy podobnych wyzwań.
MASZ ZA SOBĄ WIELE WYMAGAJĄCYCH DOKONAŃ WSPINACZKOWYCH W RÓŻNYCH GÓRACH ŚWIATA. GDZIE W TYM UNIWERSUM UMIEŚCISZ SOLOWE PRZEJŚCIE GŁÓWNEJ GRANI NASZYCH MALEŃKICH TATR?
Ciężko to porównywać, natomiast z całą pewnością jest to bardzo wymagająca droga. Oczywiście przy założeniu, że nie korzystamy ze schronisk i depozytów. Na pewno ma dużo mniejszą powagę niż niektóre alpejskie cele czy drogi w bardziej dzikich górach. Z prostego względu: z Grani możemy praktycznie w dowolnym momencie łatwo się wycofać i w maksymalnie trzy godziny znaleźć się na parkingu. Lubię porównywać GGT z Intégrale de Peuterey w masywie Mont Blanc. Robiliśmy ją z Michałem Czechem niemalże non stop (w 29 godzin, w tym dwie godziny snu), jednak tam musieliśmy być świadomi konsekwencji wejścia w drogę… Że wycof będzie bardzo wymagający, że jeżeli nie zdążymy przed zbliżającym się załamaniem pogody, znajdziemy się w poważnych tarapatach. To dla mnie kluczowy element alpinizmu przez wielkie A. W Tatrach, nawet mając najbardziej rygorystyczne założenia co do stylu przejścia, zawsze jesteśmy w stanie szybko i łatwo się wycofać. I ten aspekt, niemożliwy do wyeliminowania, mocno zmniejsza powagę Grani Głównej. Ale jeśli spojrzeć na to, czego GGT wymaga od naszego organizmu, to jest naprawdę wyzwaniem z górnej półki. Nigdy nie spędziłem tak wiele czasu na pojedynczej drodze, będąc w ciągłym ruchu.
OD POCZĄTKU PLANOWAŁEŚ SOLOWE PRZEJŚCIE BEZ WSPARCIA?
Ta wizja ewoluowała z biegiem lat. Pierwszy raz zacząłem myśleć o GGT, gdy mieszkałem z Michałem Czechem w Słowacji. Trwała pandemia, byliśmy świetnie wytrenowani pod kątem długich celów, jednak realizowaliśmy inne pomysły i nic z tego nie wyszło. Zawsze chciałem Grań Główną zbliżyć do klasowego przejścia alpejskiego – a tam przecież nie ma się ani depozytów, ani wsparcia.
KTÓRE MIEJSCA BYŁY CI ZNANE? ZAPEWNE GRAŃ MOKA…
Nie znałem większości odcinków grani, razem z Michałem byliśmy tatrzańskimi ignorantami, skupionymi na wspinaniu ścianowym, ale potem zdaliśmy sobie sprawę, że tak naprawdę jest to nasz atut, który zbliża nas do alpejskiego ideału. Mało kto przecież ma szansę patentować drogi typu Filar Walkera czy właśnie Peuterey. Postanowiłem ową nieznajomość pielęgnować, aby przejść grań niczym drogę typowo alpejską – onsajtem (śmiech).
Do znanego mi terenu wliczała się oczywiście Grań Moka – której naprawdę trudno uniknąć w taternickiej karierze – oraz turystyczne wejście na Lodowy Szczyt, Drogę Martina na Gerlachu i Batyżowiecką Grań.
A KTÓRY FRAGMENT BYŁ NAJBARDZIEJ WYMAGAJĄCY?
Grań Ganków wraz z zejściem na Rumanową Przełęcz. Bałem się tego fragmentu, bo znajomi trochę mnie nim nastraszyli. Podchodziłem na Gankową Przełęcz rano, z Rumanowej Dolinki, gdzie miałem biwak. Dopóki nie znalazłem się w turystycznym terenie wyprowadzającym na Wysoką, byłem mocno zestresowany. Co do samych Ganków, technicznie może nie było to wcale najtrudniejsze miejsce, ale przeszedłem je nie tak, jak trzeba. Później rozmawiałem z przewodnikiem Przemkiem Wójcikiem, który był tam z klientem. Wysłał mi zdjęcie, jak należy je zrobić. Niepotrzebnie władowałem się w eksponowaną czwórkową płytę. Bez liny, w podejściówkach i z ciężkim plecakiem nie czułem się tam komfortowo. Gdybym poszedł, jak trzeba, pewnie inaczej odebrałbym to miejsce. Natomiast jest tam faktycznie trochę większe niż gdzie indziej nagromadzenie trudności w dość dużej ekspozycji i delikatnej kruszyźnie. Na tym przykładzie ewidentnie widać, że kwestia wyboru wariantu na Grani jest kluczowa.
CZYLI GŁÓWNYM PROBLEMEM OKAZAŁA SIĘ TOPOGRAFIA?
Właśnie. Sporo trudności związanych było z tym, że przewodnik Cywińskiego, z którego korzystałem, okazał się dla mnie średnio przydatny. Nie chcę mówić, że jestem z pokolenia, któremu wszystko musi być podane na tacy i że nie potrafię odczytać starego topo, bo trochę się już wspinam i wydaje mi się, że nie mam z tym problemu. Gdybym jednak dysponował chociaż kilkunastoma zdjęciami kluczowych miejsc, zaoszczędziłbym sobie dużo nerwów. Jeżeli ktoś nie wchodzi na każdy pipant i idzie Wariantem Kurczaba, to naprawdę poza tymi kilkunastoma miejscami wystarczy mu opis „idź, jak puszcza”. Po tym doświadczeniu stwierdziłem, że póki przejście mam świeżo w pamięci, chciałbym wydać jakieś opracowanie, choćby w formie PDF-a. I właśnie coś takiego powstaje, ponieważ liczę, że zachęcę ludzi, aby na tę grań chodzili.
ANDRZEJ MARCISZ WCHODZIŁ NA KAŻDĄ TURNICZKĘ, TY NIE BYŁEŚ AŻ TAK RADYKALNY. GDZIE, WEDŁUG CIEBIE, LEŻY GRANICA CZYSTEGO PRZEJŚCIA?
Istnieje coś takiego, jak paradoks linii brzegowej. Jeśli zmierzymy na przykład długość wybrzeża Wielkiej Brytanii za pomocą odcinka o długości jednego kilometra, wyjdzie nam mniejsza wartość niż dla odcinka pomiarowego jednego metra. Wynika to z właściwości fraktalnych linii brzegowej, którą stworzyła natura. Ta sama natura stworzyła Grań Główną Tatr i jej również nadała właściwości fraktalne. Co to dla nas oznacza? Oprócz tego, że nie jesteśmy w stanie dokładnie wyznaczyć długości Grani Głównej, to również nie możemy przejść jej ostrzem, nawet jeżeli takowe zostałoby matematycznie zdefiniowane. A w wielu miejscach grań jest po prostu zbyt postrzępiona lub płaska, żeby takowe jednoznacznie wyznaczyć. Odkładając geometrię fraktalną na bok – Grań Główna, jaką znamy i o jakiej rozmawiamy, istnieje wyłącznie w naszych głowach i jest zbiorowym abstraktem ukształtowanym przez środowisko wspinaczkowe na przestrzeni lat.
Mamy więc linię, którą stworzyła natura – Grań Główną, a dla porównania, dajmy na to, Sprężynę na Mnichu. I tutaj nie ma wątpliwości: jeśli pójdziesz sąsiednią rysą, Sprężyny nie zrobiłeś, bo pokonałeś ścianę inaczej niż Maciej Gryczyński. Dlaczego więc mam wchodzić na coś, co z punktu widzenia wspinacza wydaje mi się absurdalne? Całe szczęście nie istnieje komisja decydująca o graniowości przejścia Grani i każdy może iść, jak tylko ma ochotę. Dla bezpieczeństwa podkreślam, że szedłem Wariantem Kurczaba, czyli tak, jak sobie to wymyślił Kurczab, a nie jak stworzyła to natura. Możemy się starać dążyć do ideału i obecnie najbliżej niego znajduje się rzejście Grześka Folty. Jednak jak byśmy się starali, to tego mitycznego ostrza nie będziemy w stanie nigdy pokonać.
Pierwsze przejście z 1955 roku było robione z pominięciem kilku szczytów i z dużym luzem w stosunku do trzymania się ostrza grani. Pytanie, czy mamy je zdyskredytować, bo dziś wiemy, że istnieje więcej nazwanych wierzchołków? Moim zdaniem nie. Wszystko jest kwestią przyjęcia jakichś założeń, a następnie wyspowiadania się z nich, aby każdy mógł wyrobić sobie własne zdanie i porównać jedno przejście z drugim. Co najprawdopodobniej i tak się nie uda. Każdy pójdzie Grań po swojemu, w innych warunkach, a porównywanie jest absolutnym błędem ze strony środowiska i domorosłych ekspertów.
A CZYM JEST WARIANT KURCZABA?
To 172 nazwane punkty w opisie GGT z książki Janusza Kurczaba i Marka Wołoszyńskiego Najpiękniejsze szczyty tatrzańskie. Są to po prostu szczyty i przełęcze, które trzeba kolejno odhaczyć. Kiedyś rozmawiałem z Adamem Pieprzyckim, który wraz z Arturem Paszczakiem pokonał GGT w 2016 roku. Adam powiedział mi o Wariancie Kurczaba. Uważam, że to świetny kompromis pomiędzy dokładnością a taternicką przygodą. Czyni omijanie ważnych fragmentów grani nieopłacalnym i w taki naturalny sposób wymusza ciążenie przy jej ostrzu. Z drugiej strony pozwala na obchodzenie turniczek, które z punktu widzenia drogi alpejskiej po prostu można pominąć. Uważam, że jeśli ktoś myśli o GGT, a nie chce poświęcać całego życia na studiowanie topo i patentowanie grani, to świetne rozwiązanie!
ZALICZYŁEŚ WSZYSTKIE TE SZCZYTY?
Niestety, ominąłem cztery. Pierwszy w Tatrach Wysokich – z powodu nieuwagi, dwa na Czerwonych Wierchach – z powodu burzy, a ostatni tuż przed Huciańską Przełęczą, bo był bardzo zarośnięty i nie chciałem przedzierać się przez kosodrzewinę i krzaki. Za to wszedłem na dużo innych niewymienionych przez Kurczaba szczytów, ale pewnie nawet o tym nie wiem (śmiech).
UŻYWAŁEŚ LINY?
Jak wspomniałem, większość grani szedłem onsajtem i nie miałbym odwagi schodzić niektórymi uskokami bez znajomości. Oczywiście grań ma przejścia bez liny, ale były one patentowane, a ja miałem inne założenia. Chciałem zrobić to, w moim odczuciu, maksymalnie bezpiecznie. Myślałem o repie, aby zaoszczędzić na wadze. Ale jest na przykład taki Krzesany Róg, gdzie miał być nieprzyjemny czwórkowy uskok. To było pierwsze miejsce, w którym się przyasekurowałem. Drugi raz używałem liny na Małym Ganku. Gdybym znowu szedł na grań, nie brałbym niczego do asekuracji, ponieważ wszystkie te wyciągi są dużo, dużo poniżej mojej granicy komfortu i czułem, że mam tam pełną kontrolę.
A CO Z JEDZENIEM I BIWAKAMI? TERAZ ZMODYFIKOWAŁBYŚ ZAWARTOŚĆ PLECAKA?
Na starcie mój plecak ważył około 14 kilogramów, z dwoma litrami wody. Ze sprzętu biwakowego zabrałem puchowy śpiwór (300 g), lekki namiot jednopowłokowy (MSR Advance Pro 2, 1300 g), przyciętą matę Thermarest (Z–Lite SOL). Do tego trzylitrowy camelbak, kartusz gazu, palnik i blaszany kubek, koszulkę, skarpetki na zmianę i kurtkę z primaloftu.
Ze sprzętu wspinaczkowego miałem cztery małe friendy, dwie pętle, kilka karabinków, ultralekką uprząż skiturową i reverso. Oprócz tego 40 metrów liny połówkowej, która została przycięta do tej właśnie długości przez kamień na Intégrale de Peuterey. Więc obie te granie jakoś się ze sobą symbolicznie łączą.
W kwestii jedzenia przygotowałem wydzielone porcje po około 2000 kcal na cztery dni i jakieś 1500 kcal na zapas, w batonach, kabanosach i zupkach chińskich. Na każdy dzień miałem liofa oraz dość zróżnicowane słodycze i przekąski. Finalnie moje przejście zajęło pięć i pół dnia, ale byłem w stanie „rozmnożyć” te porcje, więc za bardzo głodny nie chodziłem.
Gdybym znowu szedł bez znajomości, niczego bym nie zmieniał – byłem spakowany idealnie. Oczywiście pewne zmiany należałoby uwzględnić z powodu pogody. Wybierając się na Grań, wiedziałem, że trzeciego dnia może zrobić się burzowo. Z tego powodu zabrałem lekki namiot. Oczywiście, jeżeli w prognozach byłby silny, stabilny wyż z inwersją hamującą konwekcję – czyli, po ludzku, długa lampa bez ryzyka burz – mój plecak mógłby być lżejszy o namiot. Przez pierwsze trzy dni zastanawiałem się, po co go w ogóle noszę, ale gdybym go nie wziął, nie przetrwałbym burzy, która złapała mnie na Czerwonych Wierchach.
PRZYTRAFIŁY CI SIĘ JESZCZE JAKIEŚ ZAŁAMANIA POGODY?
Dwa razy dopadł mnie deszcz. Pierwszy raz na Żabim Koniu, gdzie zaczęło kropić i grzmiało dookoła. Tam też miałem pierwsze odstępstwo od stylu, który sobie założyłem. Aby zwiększyć bezpieczeństwo – bo nie chciałem żywcować po mokrych płytach – poprosiłem spotkany zespół o przyasekurowanie mnie. Na swoją obronę dodam, że nie wziąłem bloku (śmiech). W narastającej ulewie zjechaliśmy pod Żabiego Konia i tam schowaliśmy się pod miniprzewieszkę. Wsadziłem nogi do nierozłożonego namiotu i gniłem przez cztery godziny.
SCHODZIŁEŚ Z GRANI, ABY UZUPEŁNIĆ WODĘ?
Przygotowałem sobie mapę na podstawie opracowania Grześka Folty, zaznaczając punkty, w których schodził po wodę. Naniosłem także inne potencjalne miejsca na podstawie wywiadów z kolegami, którzy znają GGT. Pierwszy raz uzupełniłem zapasy na Kołowym Przechodzie, tuż za Jagnięcym Szczytem – około 200 metrów zejścia. Przez pierwsze dni był mega upał. Założyłem, że będę maksymalnie dużo pił i kiedy tylko nadarzy się okazja – dolewał wody. Nie dopuszczałem możliwości dalszej wspinaczki przy pustym camelbaku. Przy tych temperaturach i typie wysiłku wytrzymałościowego nawadnianie jest kluczowe. Bardzo miło zaskoczyła mnie – i uratowała od ciągłego schodzenia – duża liczba łat śniegu niemal tuż pod granią. Robiłem sobie pyszny, zimny napój z izotonikiem, który chłodził mnie w ciągu gorącego dnia. Warto iść na grań wtedy, kiedy jeszcze leży trochę śniegu. Wodę uzupełniałem średnio dwa–trzy razy dziennie. Piłem około siedmiu litrów na dobę.
GDZIE BIWAKOWAŁEŚ?
Starałem się spać tam, gdzie moi poprzednicy: Folta, Marcisz, Żurek. Wiedziałem, że w jakiś sposób są to miejsca sprawdzone. Założyłem, że muszę mieć dostęp do wody, więc zawsze biwakowałem w pobliżu jakiegoś stawu. Ostatecznie spałem w Siwej Kotlinie, następnie w Dolinie Rumanowej, potem nad Hińczowym Stawem. Czwarty biwak wypadł mi centralnie na szlaku, na Czerwonych Wierchach – z powodu burzy, a ostatni miałem przy Wyżnim Jamnickim Stawie.
W JAKIM CZASIE SPODZIEWAŁEŚ SIĘ SKOŃCZYĆ GRAŃ? JESTEŚ ZADOWOLONY ZE SWOJEGO WYNIKU?
Założyłem cztery i pół dnia, na tyle też miałem jedzenia. Co do czasu – na początku miałem lekką napinkę, ale pierwszy deszcz uzmysłowił mi, że jestem w górach, a nie na jakimś sportowym torze przeszkód. Dużo czasu straciłem na poszukiwaniu odpowiednich wariantów. Dlatego porównywanie przejść ma średni sens. Dla mnie to była przede wszystkim przygoda. Wracam do korzeni taternictwa. Nie robię tego na czas, ale dla przyjemności obcowania z górami i z samym sobą.
CO MIAŁEŚ NA MYŚLI, WSPOMINAJĄC W JEDNEJ Z WYPOWIEDZI, ŻE TO BYŁA METAFIZYCZNA PODRÓŻ W GŁĄB SIEBIE?
Jeśli przebywam długi czas sam ze sobą, bez elektroniki i kontaktu z innymi ludźmi, to dla mnie forma medytacji. Jestem sam, co mnie wycisza, a z drugiej strony wykonuję aktywność, która pozwala wejść na wyższy poziom świadomości.
SPOTKAŁO CIĘ COŚ NIEPRZEWIDZIANEGO?
Nie spodziewałem się takiej burzy! Musiałem rozbić namiot, woda leciała strumieniami, a grań niemal zmieniła się w potok. Z tego powodu ominąłem dwa szczyty, Goryczkową i Kondracką Czubę, bo dookoła waliło, sypało gradem, a ostatecznie padało do południa następnego dnia.
KTÓRY FRAGMENT BYŁ NAJŁADNIEJSZY?
W Tatrach Wysokich numerem jeden jest oczywiście Martinka na Gerlachu. Jest lita, chodzona i piękna widokowo. Warto sobie ją wydłużyć do zachodniego szczytu Żelaznych Wrót. Jest to oczywiście popularna grań, więc pewnie sporo czytelników na niej było. Podobnie jak na grani Moka – ultraklasyku, którego chyba nie trzeba rekomendować.
CZY RZECZYWIŚCIE TE ZNANE FRAGMENTY SĄ PIĘKNIEJSZE OD DZIKICH MIEJSC?
GGT ma mnóstwo pięknych miejsc. Większość tych niechodzonych to super przygoda. Mówi się, że część z nich jest bardziej krucha, jednak ja tego nie odczułem. Ale jestem za pan brat z kruszyzną. Jeśli ktoś wspina się głównie na Mnichu lub Zamarłej, oczywiście może czuć się niekomfortowo, jednak z alpejskiej perspektywy kruszyzny prawie nie ma. Odcinek grani od Lodowej Przełęczy do Rohatki był prześwietny, chociaż miejscami kruchy. Krzesany Róg też jest super, i w dodatku lity. Warto odwiedzić Ostry Szczyt ze względów historycznych, bo był to ostatni wielki problem taternictwa. Zdobyto go dopiero pod koniec XIX wieku i dla samego kontaktu z historią trzeba tam wejść, a wierzchołek robi wrażenie. Trochę się bałem, wychodząc z Białej Ławki, ale okazało się, że wszystko ładnie puszcza.
Rozmawiał / BARTEK WRZEŚNIEWSKI
Zdjęcie otwarcia / Pierwsze godziny na grani Tatr Bielskich
* * *
Wadim Jabłoński będzie gościem Festiwalu Górskiego im. Andrzeja Zawady w Lądku-Zdroju (7–10 września 2023 roku).
REKLAMA
* * *
Artykuł ukazał się w Magazynie GÓRY numer 4/2022 (287)
Zapraszamy do korzystania z czytnika GÓR > http://www.czytaj.goryonline.com/