O długodystansowej alpejskiej przygodzie z DOROTĄ SZPARAGĄ rozmawia PIOTR GRUSZKOWSKI.
Via Alpina to sieć biegnących przez całe Alpy pięciu szlaków w różnych kolorach, których łączna długość wynosi 5000 kilometrów. Trasa koloru czerwonego jest najdłuższa – ma dystans 2650 kilometrów i przewyższenie 145 000 metrów w górę oraz tyle samo w dół. Dodatkowym wyzwaniem jest to, że Via Alpina prowadzi przez osiem krajów: Włochy, Słowenię, Austrię, Niemcy, Lichtenstein, Szwajcarię, Francję i Monako. Jej przejście zajęło Dorocie 94 dni.
WIEMY, ŻE TO DALEKO I DŁUGO… A JAK WYGLĄDAJĄ STATYSTYKI?
Z moich nieoficjalnych ustaleń wynika, że szlak w całości i za jednym razem przeszło siedem osób, w tym jeden Polak przede mną. Większość pokonuje go na raty. Inna opcja to łączenie szlaku czerwonego z zielonym w Szwajcarii i niebieskim we Francji. Wtedy dystans się skraca.
Średni czas przejścia kobiet wynosi około 120 dni, a mężczyzn – 100 dni. Rekord w tej ostatniej kategorii został ustanowiony w tym roku przez Belga, Karela Sabbego, który pokonał trasę w 30 dni. Dwa lata wcześniej najlepszy czas miał Arthus Guillaume, 45 dni, jednak w odróżnieniu od Karela nie korzystał ze wsparcia.
SKĄD WZIĄŁ SIĘ POMYSŁ NA VIA ALPINĘ? W ZESZŁYM ROKU WSPOMINAŁAŚ, ŻE PLANUJESZ ŁUK KARPAT.
Faktycznie, po przejściu Głównego Szlaku Beskidzkiego chciałam wybrać się w Karpaty. Jednak gdy przysiadłam do planowania, moje myśli zaczęły krążyć wokół gór Hiszpanii, Kaukazu i Alp. Jedyne, co łączyło te pomysły, to dystans powyżej 2000 kilometrów. Ostatecznie wybrałam Alpy z kilku powodów – ze względu na wysokość oraz to, że nigdy nie byłam w nich na trekkingu. Znałam je tylko z wyjazdów narciarskich. Ponadto chciałabym kiedyś pojechać w Himalaje i Alpy wydają się naturalnym krokiem w tę stronę.
JAKI POKONAŁAŚ DYSTANS I PRZEWYŻSZENIE?
Według oficjalnych źródeł przeszłam 2650 kilometrów, z sumą podejść 145 000 metrów i taką samą wartością zejść. Jednak mój GPS wskazał 2940 kilometrów oraz 150 000 metrów do góry i w dół. Na trasie byłam 94 dni, od 10 lipca do 11 października.
MIAŁAŚ WYZNACZONY CZAS NA PRZEJŚCIE?
Na starcie w Trieście byłam bardzo zdeterminowana, żeby ustanowić rekord trasy. Dodatkowo ograniczał mnie też urlop – musiałam wziąć bezpłatny. Finalnie mój czas przejścia jest najkrótszy spośród dotychczasowych osiągniętych przez kobiety, bo według zebranych informacji poprzedni rekord wynosił 120 dni. Jednak ostatecznie największym sukcesem było ukończenie przejścia w dobrym zdrowiu i bez kontuzji. Na szlaku pokonałam też mnóstwo własnych lęków i ograniczeń. Jednym z nich był lęk wysokości. Przez te trzy miesiące przeżyłam niesamowicie dużo, poznałam Alpy i samą siebie (śmiech). Na początku pojawiało się wiele znaków zapytania: czy dam radę, czy nie złapię kontuzji, jak poradzę sobie z zimnem? Wyzwanie było tak duże, że nie potrafiłam sobie wyobrazić siebie w akcji. Dopiero gdy ruszyłam, dzień po dniu docierało do mnie coraz wyraźniej, że cel jest realny.
JAK PRZYGOTOWYWAŁAŚ SIĘ DO TAK DUŻEGO PRZEDSIĘWZIĘCIA?
Przygotowanie wyprawy zajęło mi około pół roku. Najpierw musiałam zgrać sprawy zawodowe i domowe. Potem załatwić paszport covidowy, a do końca nie wiedziałam, jak zmienią się zasady przekraczania granic – miałam przed sobą aż osiem krajów. Poza tym cały czas istniało ryzyko, że wyjazd nie dojdzie do skutku ze względu na pandemię. W ostatniej chwili odwołano mi drugą dawkę szczepionki, musiałam więc opóźnić start o tydzień. Dużo czasu poświęciłam na planowanie trasy. Istotnym elementem było też precyzyjne przemyślenie sprzętu. Każdy gram miał znaczenie, a z drugiej strony sprzęt musiał być funkcjonalny. Gdybym wybrała śpiwór o wadze 300 gramów, prawdopodobnie w ogóle nie spałabym z powodu zimna. Przykładam też dużą wagę do jedzenia. Naszykowałam 13 paczek z porcjami żywieniowymi, które planowałam rozlokować wzdłuż trasy, wysyłając je pocztą do różnych miejsc.
CZY TO ROZWIĄZAŁO PROBLEM Z ZAOPATRZENIEM?
Podobnie jak na GSB, wysyłałam depozyty z jedzeniem, butami i lekami. W planach miałam 13 takich miejsc, ale paczki dotarły tylko do ośmiu. O ile w Austrii czy Niemczech poczta działa bez zarzutu, to we Włoszech przesyłka idzie trzy tygodnie. Bywało też, że nie została odebrana przez hotel, do którego ją wysłałam.
Na trasie, w sumie przez kilkanaście dni, był też Łukasz Malinowski, który kręcił film i przywiózł mi dwa depozyty. Później kupowałam jedzenie w sklepach. Najwięcej marketów było w Szwajcarii, gdzie najczęściej zaopatrywałam się w sieci Coop. Robiłam w nich zapas maksymalnie na trzy dni, wybierając jedzenie kaloryczne, ale niekoniecznie dostarczające mi dobrej energii. Natomiast w depozytach miałam liofilizaty i gotowe posiłki z apteki oraz zdrowe batony. W knajpach jadłam rzadko. Zazwyczaj źle się to kończyło, bo jelita przestały tolerować surowiznę, tłuszcz i duże porcje. Przez ostatni miesiąc często chodziłam trochę głodna.
Dodatkowym utrudnieniem było to, że nie zawsze miałam gaz. Szczególnie w Szwajcarii, gdzie był nieosiągalny. W październiku starczyło mi go tylko dzięki Jo, którego poznałam na polu namiotowym. Oddał mi swój zapas, a podarunek ten był niezwykle cenny.
A TRENINGI?
Duży nacisk położyłam na przygotowanie wydolnościowe i treningi wzmacniające. W tym roku często wyjeżdżałam w góry na wycieczki weekendowe z plecakiem i namiotem. I nie były to Tatry – najczęściej wybierałam Beskid Wyspowy. Mam sentyment do tych gór, poza tym można w nich zrobić dużo przewyższeń. Często spałam też pod namiotem na Ćwilinie czy Mogielicy. Na pewno trening w Tatrach czy Karkonoszach byłby bardziej adekwatny pod Alpy, jednak kierowałam się względami logistycznymi. Natomiast, w mojej opinii, niezmiernie ważne są ćwiczenia wzmacniające. Wędrówka z ciężkim plecakiem przez wiele dni bardzo eksploatuje ciało. Gdy nie jest wystarczająco mocne, istnieje duże ryzyko kontuzji.
JAK WYGLĄDA TRASA W ALPACH?
Szlak prowadzi przez 24 masywy górskie w ośmiu krajach: liczne przełęcze, czasem też szczyty, a jego najwyższym punktem jest przełęcz Gestnerscharte (2839 m). Z oznaczeniem bywa różnie, ale jak już się pojawia, znaki są biało-czerwone.
Szlak niewątpliwie jest wymagający ze względu na duże przewyższenia. Robiłam dziennie od 2000 do 2500 metrów w górę, przy najkrótszym dystansie wynoszącym sześć, a najdłuższym – 58 kilometrów. Ten największy, paradoksalnie, pokonałam ostatniego dnia. Teren, po jakim wiedzie trasa, jest głównie skalisty. Czasem trafiają się pastwiska, zdarza też las, jak w paśmie Karawanki. Najtrudniejsze były trawiaste trawersy lub skalno-trawiaste podejścia. Bywa, że szlak prowadził ścieżkami rowerowymi lub szutrami, a wokół miasteczek biegł trawersami. Zdarzały się też miejsca eksponowane czy wyposażone w zabezpieczenia. Najcudowniejsze okazało się jednak to, że przez trzy miesiące cały czas przebywałam w górach.
KTÓRY KRAJ NAJBARDZIEJ CIĘ ZASKOCZYŁ?
Zdecydowanie Lichtenstein, w którym przeszłam około 20 kilometrów, ale nie da się ich zapomnieć. Tamtejsze pasmo Drei Schwestern dostarczyło mi wielu mocnych wrażeń. Szlak w większości miejsc był ubezpieczony, a grunt pod nogami mało stabilny. Jednak najwięcej zabezpieczeń było w Alpach Karnickich i w Szwajcarii.
SKORO MOWA O EMOCJONUJĄCYCH MIEJSCACH – GDZIE BYŁO NAJTRUDNIEJ?
Okazało się, że największym wyzwaniem były szlaki wokół miasteczek – często pozrywane przez rzeki i nienaprawione. Raz wpakowałam się w poważne kłopoty, próbując przejść taką zniszczoną ścieżkę w Szwajcarii. Po godzinie ryzykowania okazało się, że dalej iść się nie da. Wspięłam się po zboczu i rozbiłam namiot w lesie, a rano ruszyłam asfaltową drogą. Inną niebezpieczną sytuację miałam, gdy po ulewach strumyk przy wąskiej dróżce zmienił się w wodospad i mnie przewrócił. O mały włos nie spłynęłam z nim do rzeki… Przy tego rodzaju zdarzeniach wędrowanie wąskimi, eksponowanymi ścieżkami w wyższych partiach gór wydało się bardziej bezpieczne.
JAK PORADZIŁAŚ SOBIE Z NAWIGACJĄ?
Miałam mapy papierowe i opisy szlaku ze strony via-alpina.org. Korzystałam też z aplikacji elektronicznych, szczególnie podczas chodzenia nocy lub kiepskiej pogody.
A CO Z KWESTIĄ NOCLEGÓW?
Wzięłam namiot, co podwyższało wagę plecaka. Z 94 nocy na trasie 57 spędziłam pod namiotem. W lipcu często nocowałam w schroniskach lub pensjonatach, ze względu na ciągłe opady deszczu. Zdarzały się też nietypowe biwaki, na przykład w ambonie, ruinach lub strefie spa w luksusowym hotelu. Im dalej, tym rzadziej udawało mi się spać pod dachem. W Szwajcarii było bardzo drogo, więc tylko dwa razy zawitałam do pensjonatów – po burzach. W połowie września w Alpach skończył się sezon i od tego momentu, już bez względu na pogodę korzystałam wyłącznie z namiotu. Najtrudniejszy był moment, gdy pod wieczór złapała mnie burza, więc położyłam się spać zmarznięta i na wskroś przemoknięta. Pomimo ciepłego posiłku nie byłam w stanie się rozgrzać. Rano założyłam mokre rzeczy i ruszyłam dalej. Dopiero w południe słońce ogrzało mnie i wysuszyło ubranie. Na szczęście te trudne chwile mijały, ale też sprawiały, że doceniałam tak proste rzeczy, jak to, że jest mi ciepło. Pomimo niedogodności preferuję jednak spanie w namiocie, bo zapewnia wolność i kontakt z naturą.
CZY W GÓRACH Z TAK ROZBUDOWANĄ INFRASTRUKTURĄ NAMIOT JEST KONIECZNY?
Jeśli chcesz pokonać szlak za jednym zamachem, moim zdaniem jest niezbędny. Wbrew powszechnym wyobrażeniom na tej trasie infrastruktura noclegowa nie jest idealna – na przykład w Szwajcarii schronisk jest mało. Większość stanowią drogie pensjonaty czy hotele, natomiast po sezonie schroniska są zamykane. Takiej sytuacji doświadczyłam w Alpach Nadmorskich, gdzie nie było możliwości przespania się pod dachem lub uzupełnienia zapasów. A otwarte pomieszczenia zimowe zdarzały się rzadko.
Najlepsza sytuacja ze schroniskami była w Austrii, Słowenii i Niemczech. Cena noclegu wahała się tam od 11 euro do 30 euro, a kolacji i śniadania 30–40 euro. Natomiast w Szwajcarii można było nocować głównie w pensjonatach, co jest wydatkiem około 80 do 150 euro. We Francji tak zwany halfboard (nocleg z kolacją i śniadaniem) to wydatek rzędu 100 euro. Z kolei we Włoszech jest dużo schronisk, ale po sezonie pozamykanych.
DLACZEGO WĘDRUJESZ SAMA? NIE TĘSKNISZ ZA TOWARZYSTWEM?
Rozkoszuję się tymi samotnymi wędrówkami. Jestem też bardziej otwarta na to, co mnie otacza. Często poznaję nowych ludzi, a ponieważ wszystko jest na mojej głowie, zdobywam mnóstwo doświadczenia.
Z JAKIMI REAKCJAMI LUDZI SPOTKAŁAŚ SIĘ NA SZLAKU?
Czasem byłam zagadywana. Uwagę zwracał mój duży plecak i fakt, że jestem sama. Zazwyczaj słyszałam, że jestem szalona… Zresztą przez pierwszy miesiąc też tak uważałam. Rozsądniej byłoby najpierw wybrać się w Alpy na krótszy dystans. Z drugiej strony, nie mam już tyle czasu, żeby kilka razy być w tym samym miejscu.
W południowym Tyrolu miałam ciekawe spotkanie z autochtonami. Nierozważnie podzieliłam się z nimi swoim planem na najbliższy dzień. Przez 15 minut przekonywali mnie, że powinnam skończyć ten odcinek dużo wcześniej, bo nie dotrę w zamierzone miejsce o bezpiecznej porze. Dla świętego spokoju powiedziałam im, że dojdę tylko do gospodarstwa, które mi zasugerowali.
Dla odmiany, gdy wieczorami wchodziłam do schronisk, uwagę ludzi zwracała późna pora przyjścia, krótkie spodenki i niskie buty. Dzięki temu nawiązywałam dużo nowych znajomości. Najciekawsza była rozmowa z dwójką szwajcarskich wspinaczy, którzy nie potrafili zrozumieć, że o tej porze roku mogę jeszcze spać pod namiotem. Potem się nauczyłam, żeby nie mówić wszystkiego. To było prostsze niż słuchanie dobrych, ale niepotrzebnych rad.
Na szlaku spotkałam też mnóstwo ludzi, którzy pomogli mi w różnych sytuacjach. Zazwyczaj pojawiali się, gdy była burza lub deszcz. Julie ze Szwajcarii – pilotka helikoptera ratunkowego – załatwiła mi nocleg u Daniela, właściciela restauracji, a potem jeszcze opłaciła spanie we Francji. Marlene i Edgar z Austrii przygarnęli mnie pod swój dach podczas burzy. We Francji schronienia udzieliła mi albańska rodzina. W Niemczech zawitałam do Schwarze Hütte, gdzie nocleg zorganizowali pracujący tam Polacy. Wokół zawsze byli pomocni ludzie.
SPOTYKAŁAŚ NA SZLAKU ZWIERZĘTA?
Na drodze często pojawiały się swobodnie pasące się zwierzęta. Zazwyczaj to były krowy, konie, owce, kozy a nawet kury. Łączyło je jedno – chciały jeść. Często mnie oblizywały lub skubały. Ale raz było dość niebezpiecznie. „Napadło” mnie spore stado owiec, które napierały w oczekiwaniu na jedzenie. Miałam obawy, że mnie przewrócą i zadepczą. Raz w nocy odwiedziły mnie też krowy. Bardzo były zainteresowane namiotem. Zdarzyło mi się o północy spotkać stado krów śpiących na trawiastej grani. Szłam z czołówką i bardzo je tym wystraszyłam, a ominięcie ich było dość karkołomne.
CZY W TRUDNYCH MOMENTACH MYŚLAŁAŚ O ZEJŚCIU Z TRASY?
Nawet przez sekundę o tym nie pomyślałam. Cała praca, którą wykonałam przed wyjazdem, straciłaby sens. Poza tym to była jedyna szansa na zrobienie Via Alpiny. W Alpach zaskoczyło mnie wiele rzeczy, ale z dotychczasowych doświadczeń wiem, że długodystansowe trasy nie są łatwe. Wymagają konsekwencji. Dzień w dzień, bez względu na pogodę czy samopoczucie wstajesz i idziesz. Czasem jest pięknie, a szlak łatwy. Kiedy indziej marzniesz, odczuwasz głód, do tego trasa sprawia problemy. Ale to jest mój żywioł.
JAK WYGLĄDAŁA WYMARZONA META?
W moich wyobrażeniach ostatni dzień miał być spokojny. Planowałam pokonać 30 kilometrów i na świeżo wejść do Monako, na plac przed pałacem. Na mecie miała być euforia i mądre słowa. A w rzeczywistości zrobiłam 58 kilometrów, z czego na ostatnich 13 straciłam dużo energii mentalnej na szukanie szlaku i mety (śmiech). Gdy już stanęłam przy tablicy oznaczającej koniec, myślałam tylko o tym, żeby usiąść i coś zjeść. Żadnej euforii nie było. Nie docierało do mnie, że zrealizowałam swoje marzenie. Teraz, z perspektywy czasu, wspominam ten moment z łezką w oku.
KTÓRY FRAGMENT VIA ALPINY POLECIŁABYŚ NA KRÓTSZĄ PRZYGODĘ?
Mam dwie propozycje: szlak o numerze 403 w Alpach Karnickich i czerwony w Alpach Nadmorskich. Na tych typowo górskich odcinkach można przemieszczać się od schroniska do schroniska, a trasa wiedzie na wysokości od 1800 do 2600 metrów, więc jest tam mnóstwo cudownych widoków.
Rozmawiał / PIOTR GRUSZKOWSKI
Zdjęcie otwarcia / Wędrówka z ciężkim plecakiem przez wiele dni bardzo eksploatuje ciało, fot. Piotr Dymus
Artykuł ukazał się w Magazynie GÓRY numer 6/2021 (283)
Zapraszamy do korzystania z czytnika GÓR > link