RYSZARD PAWŁOWSKI – ZŁOTA PIĄTKA

Cały tekst został opublikowany w 275 (4/2020) numerze magazynu GÓRY.
Możesz go również przeczytać na naszym czytniku
 – czytaj.goryonline.com


Rozmawiał / Piotr Drożdż
Zdjęcia / arch. Ryszard Pawłowski
Zdjęcie otwarcia / Ama Dablam

W tym roku obchodził nie tylko siedemdziesiąte urodziny, ale także pięćdziesiątą rocznicę działalności górskiej. W ciągu pół wieku Ryszard „Napał” Pawłowski dokonał wielu świetnych przejść i zdobył jedenaście ośmiotysięczników. I choć takie nazwy szczytów, jak Aconcagua, Kazbek czy Elbrus nie przyprawiają większości wspinaczy o gęsią skórkę, to wspominając ostatnie pięć dekad działalności „Napała”, wyjątkowo także o nich możemy mówić w kategoriach swego rodzaju wyczynu. W końcu ilu mamy – nie tylko w Polsce, ale i na świecie – alpinistów i przewodników, którzy ponad 30 razy stawali na Aconcagui oraz Island Peaku, a niemal równie często na wierzchołku ikonicznego Ama Dablam? Przedstawiamy fragmenty przygotowanego do druku wywiadu rzeki „Ryszard Pawłowski: 50 lat w górach”, poświęcone szczytom, które „Napał” najczęściej odwiedzał w charakterze przewodnika.

Ama Dablam jest dla ciebie jednym z najważniejszych szczytów. Dziś ten stosunkowo popularny wśród turystów wysokogórskich cel jeszcze trzydzieści lat temu był niezdobyty przez Polaków.  

Tak, to jedna z moich ulubionych gór, prawdziwa perełka Nepalu. Ponadto jestem z nią związany emocjonalnie. Po raz pierwszy wszedłem na nią 24 października 1992 roku, dokładnie w trzecią rocznicę śmierci Jurka Kukuczki. Zdobywając wierzchołek, myślałem właśnie o nim. Było to zresztą nie tylko pierwsze moje wejście, ale i pierwsze polskie. Na dodatek podczas tej wyprawy udało mi się zdobyć szczyt trzykrotnie. Działała więc tutaj prawdziwa magia cyfr.

Powiedziałeś, że Ama Dablam jest perełką Nepalu. Dlaczego?

Jest bardzo ładny, ma niesamowitą sylwetkę, jakby wejście na niego było niemożliwe. Jednak dzięki przygotowaniu trudniejszych fragmentów staje się bezpieczny, a satysfakcję po zdobyciu daje olbrzymią. Widać z niego aż pięć ośmiotysięczników: Everest, południową ścianę Lhotse, Makalu, Czo Oju i Kangczendżongę, a do tego morze innych przepięknych gór.

Charakterystyczne dla Ama Dablam jest także to, że powyżej sześciu tysięcy pogoda jest piękna – przejrzyste powietrze, niesamowita widoczność. Po południu niżej tworzą się chmury, więc cały czas ma się poczucie wędrowania nad nimi. Niesamowite wrażenie.

Obóz na 6000 m na Ama Dablam

Poza widokami, sama Droga Normalna jest przepiękna. Na początku biegnie w mocnym, podobnym do alpejskiego granicie, powyżej 6000 metrów oferuje wspinanie mikstowe, a czym bliżej wierzchołka, tym bardziej jest zaśnieżona. Śnieżny filar bez przygotowania w postaci poręczówek byłby dość trudny. Jedyną niedogodnością są seraki, które w niektórych latach wiszą nad fragmentami drogi. Ama Dablam w języku nepalskim oznacza przecież ‘klejnoty matki’.

Podejrzewam, że na Ama Dablam doświadczenie i umiejętności techniczne są niezbędne. Przydaje się pewnie automatyzm ruchów i tak zwany „zacyk” sprzętowy. Czy jako przewodnik zabierasz na ten szczyt tylko ludzi o nieco większym doświadczeniu górskim, ewentualnie takich, którzy świetnie radzili sobie podczas aklimatyzacji?

Tak, w tym przypadku zawsze pytam, czy ktoś robił kursy wspinaczkowe, potrafi się posługiwać sprzętem i czy był na podobnej wysokości. Zwykle najpierw wchodzimy na Island Peak, więc mogę przetestować deklarowane umiejętności klientów. Są tacy, którzy na przykład jadą na Aconcaguę, złapią bakcyla i później doszkalają się na kursach w skałkach, a następnie w Tatrach, aby nabrać obycia ze sprzętem i spróbować swoich sił na Ama Dablam. Obecnie, w przeciwieństwie do tego, jak to wyglądało 20 lat temu, cała droga jest przygotowana. Od obozu pierwszego, gdzie zaczynają się trudności skalne, zainstalowane są poręcze, które biegną dosłownie do ostatnich metrów.To ułatwia wejście. Jednak mimo wszystko trzeba umieć posługiwać się rakami i czekanem, bowiem na Ama Dablam chodzimy w mikście, skale, lodzie i śniegu. Musimy też obsługiwać jumar, przyrząd zjazdowy i mieć już pewne doświadczenie techniczne.

Ale przygotowanie szczytu nie oczywiście nie eliminuje wysokości. Odpowiednia aklimatyzacja jest absolutnie konieczna. Do tego musimy być przygotowani na problemy związane z warunkami atmosferycznymi − silne wiatry i temperaturę odczuwalną często spadającą do –20 stopni Celsjusza.

Jak w takim razie powinna przebiegać prawidłowa aklimatyzacja?

Jak wspomniałem, najczęściej w ramach aklimatyzacji wchodzę z uczestnikami na Island Peak. Wtedy pod Ama Dablam mamy już naprawdę świetną kondycję i wejście na niego staje się przyjemnością. Pierwszy obóz zakładamy na wysokości 5700 metrach, kolejny na 6000, na bardzo charakterystycznej turnicy. Musimy o tym pomyśleć wcześniej, ponieważ mieszczą się tam tylko trzy namioty. Albo trzeba mieć znajomości, żeby móc się tam rozbić, albo celować gdzieś wyżej. Kiedyś zakładaliśmy jeszcze obóz na wysokości 6300 metrów, ale kilka lat temu wydarzył się tam wypadek – pękły seraki, które zabiły trzech Szerpów oraz trzech Norwegów. Teraz więc najczęściej z turnicy ruszamy prosto na szczyt.

Aconcagua w świetle zachodzącego słońca

Wspomnieliśmy już kilkukrotnie o Island Peaku, który jest bardzo popularny wśród turystów wysokogórskich. Co go wyróżnia?

Według mnie to najładniejszy szczyt trekkingowy. Wyjeżdżam na niego bardzo często i także z nim łączą mnie niezwykłe wspomnienia. Pierwszy raz zdobyłem go w 1985 roku wraz z Jurkiem Kukuczką, w ramach aklimatyzacji przed południową ścianą Lhotse. Wtedy góra nie była jeszcze przygotowana dla turystów. Wchodziliśmy granią, na której spędziliśmy noc, aby lepiej się zaaklimatyzować. Dziś faktycznie to niezwykle popularny cel trekkingowy i naprawdę trudno się dziwić, bo jest piękny i oferuje wszystko, czego szukamy w górach najwyższych.

Jak na taki nie jest łatwy: na początku, oczywiście po wcześniejszej aklimatyzacji, którą warto zrobić na jednym z niższych, sąsiednich szczytów (na przykład Chhukung Ri lub Kala Pattar), wchodzimy drogą skalną do wysokości 5800 metrów. Powyżej czeka na nas grań śnieżno-lodowa. Będziemy musieli pokonać też seraki i szczeliny, które wiele lat temu były bardziej zasypane i nie wyglądały tak groźnie. Jednak w ostatnim czasie szczeliny się powiększyły, a seraki wypiętrzyły. Dziś bardzo często zakładamy tu nawet drabiny.


REKLAMA

REKLAMA

Czytaj inne artykuły

Wszelkie prawa zastrzeżone © 2024