Nikt wcześniej nie wspinał się powyżej 7000 metrów w warunkach zimowych. Co nam przyszło na myśl, żeby tam jechać?
EKWIPUNEK Z PRL-U
Na tę wyprawę wzięliśmy sprzęt do wspinaczki w ekstremalnych warunkach. Namioty miały wzmocnione linki, mocowania masztów i ortaliony, ale i tak nie wytrzymywały wichury. Nawet liny z Bezalinu pękały na mrozie, tak było zimno. Raz byliśmy tak zmęczeni, że do małej „turni” weszło nas aż 11. Taki namiot przeznaczony był tylko dla dwóch osób, a nas tam prawie tuzin się gnieździło. Tylko po to, żeby ogrzać się jeden od drugiego.
Tadek Piotrowski siedział w przedniej absydzie i topił śnieg. „Przesuń nogę, bo tutaj gotuję” – co i raz powtarzał. Najpierw gotowaliśmy wodę, a potem wrzucaliśmy konserwę do wrzątku. Puszka pod wpływem temperatury pęczniała i tylko sprawdzaliśmy, czy oby nie eksploduje. Potem wieczko przebijaliśmy czekanem i powoli wyjadaliśmy zawartość.
ROZTERKI PIONIERÓW
Nie wiedzieliśmy, co nas tam może spotkać. Wybraliśmy wariant, którym weszła wyprawa Janusza Kurczaba [w 1972 roku – przyp. red.]. Nikt po prostu nie chciał eksperymentować z nowymi drogami. Samo zdobycie szczytu w warunkach zimowych było dla nas wystarczającym sukcesem.
Bariera skalna, czyli najtrudniejszy odcinek, została poprzedniego lata zaporęczowana przez Niemców. Rok wcześniej zaś zdarzyła się tragedia w bułgarskiej wyprawie. Rozumieliśmy, że wyruszyli za późno, ale i tak strach nas paraliżował. Nikt nie miał wątpliwości, że to wymagająca góra i nie należy jej lekceważyć. Byliśmy jednak zszokowani, kiedy na plateau powyżej bariery skalnej znaleźliśmy zamarznięte zwłoki bułgarskiego wspinacza.
Spisał / ŁUKASZ KOCEWIAK
Zdjęcie otwarcia / Noszak od zachodu, widziany z miejsca, gdzie zazwyczaj stawiana jest baza; fot. Łukasz Kocewiak
Dalsza część artykułu znajduje się w Magazynie GÓRY numer 1/2023 (290)
Zapraszamy do korzystania z czytnika GÓR > http://www.czytaj.goryonline.com/