RELEASE THE KRAKEN – ZACHODNIĄ ŚCIANĄ TENGI RAGI TAU

Cały tekst został opublikowany w 275 (4/2020) numerze magazynu GÓRY.
Możesz go również przeczytać na naszym czytniku
 – czytaj.goryonline.com


Tekst / ALAN ROUSSEAU
Opracowanie / WERONIKA BIERNACKA
Zdjęcie otwarcia / Alan na eksponowanym, lodowym wyciągu; fot. Tino Villanueva

Wiele zmieniło się w życiach Alana Rousseau i Tina Villanuevy, odkąd w 2011 roku zapragnęli zdobyć Tengi Ragi Tau (6938 m). Chociaż szczyt przykuł uwagę wspinaczy już ponad osiem lat temu, dopiero po kolejnych 20 himalajskich wyprawach udało im się osiągnąć cel, który zaczął już przypominać fantazję. Góra, znana również pod nazwą Angole, leży na granicy nepalskich obszarów administracyjnych Janakpur oraz Sagarmatha.

Duet od ośmiu lat prężnie działa w Himalajach, a w szczególności w paśmie Rolwaling Himal. Pierwsza wyprawa w tamten rejon w 2012 roku zaowocowała świetnym wejściem na dziewiczy Langmoche Ri (6611 m). W późniejszych latach (2015 i 2017) otrzymali złotoczekanowe nominacje za nową drogę na Pacharmo (6279 m) oraz pionierskie pokonanie Rungofarki (6495 m).

Tengi Ragi Tau dostępna jest dla wspinaczy dopiero od 2002 roku. Wówczas pierwszego i drugiego wejścia dokonała japońska wyprawa z klubu alpinistycznego Hokkaido. 4 grudnia na szczycie stanęli Koichi Ezaki, Ruchia Takahashi oraz Szerpowie Pasang Tamang i Tul Bahadur Tamang, a dzień później ich towarzysze – Reiko Onda i Ryotaro Morishita z Szerpą Dhanjitem Tamangiem.

Tino pokonuje jeden z trudniejszych, mikstowych fragmentów na drodze
fot. Alan Rousseau

RAZ, DWA…

Podejście pierwsze. Plan wyprawy w 2012 roku był śmiały: zespół północną ścianą zdobywa Tengi Ragi Tau, po drodze wchodząc jeszcze na Langmoche Ri. Pierwsza część poszła po myśli himalaistów, ale stojąc na niższym szczycie, Amerykanie zobaczyli złożoność topograficzną Angole i zdecydowali się zrezygnować. Chęć powrotu na górę w kolejnych latach spotęgowało hipnotyzujące piękno i wielkość zachodniej ściany masywu.

Dwa lata później strategia była już bardziej oczywista, bo zakładała wejście wprost na Tengi Ragi Tau, linią wiodącą zachodnią ścianą. Niestety, ta próba zakończyła się fiaskiem w połowie drogi. Pogoda nie rozpieszczała, a zarówno psychiczne, jak i fizyczne przygotowanie wspinaczy było kiepskie. Podejście numer dwa dało Amerykanom nieźle w kość, ale nauczyło ich również kilku ważnych lekcji.

Jak to się mówi, do trzech razy sztuka. Rok 2019 w karierze Alana i Tita wcale nie miał należeć do Angole, lecz jakiegoś kaszmirskiego wierzchołka. Tymczasem 5 sierpnia, na skutek zmian w konstytucyjnym statusie stanu Dżammu i Kaszmir, wydawanie pozwoleń na wspinaczkę zostało wstrzymane na czas nieokreślony. Sezon nie musiał być spisany na straty, jednak decyzję co do nowego punktu zaczepienia należało podjąć jak najszybciej. Mając zgodę na atakowanie Tengi Ragi Tau, właśnie ten oswojony już obszar Amerykanie uznali za najsensowniejszy wybór.

…I SZCZĘŚLIWE TRZY

27 września 2019 roku, czyli aż miesiąc wcześniej, niż mieli to w zwyczaju, Alan i Tito wylądowali w Nepalu. Monsun nadal utrzymywał się nad Kathmandu. Deszcze nadeszły dosyć późno i były utrapieniem wszystkich w okolicy. Mimo niestabilnych warunków lot do Lukli przebiegł zgodnie z planem. Na szczęście duet nie czekał długo na okno pogodowe – prognozy zapowiadały ciepły tydzień bez opadów. Nie musząc przejmować się warunkami meteorologicznymi podczas trekkingu i aklimatyzacji, Amerykanie znaleźli czas na odpoczynek w wiosce Thame. Kilkoro mieszkańców pomogło im przetransportować sprzęt 2000 metrów wyżej, do obozu na przełęczy Teshi Laptsa.

Pod koniec dnia wspinacze odczuwali zmęczenie łydek – Alan na pokrytym lodem odcinku o nachyleniu 60-70°.
fot. Tino Villanueva

Rankiem 12 października zeszli 450 metrów z przełęczy do podstawy Tengi Ragi Tau, gdzie w namiocie spędzili relaksacyjne popołudnie – to się nazywa wyprawa! Jednak po zachodzie słońca wzmógł się wiatr, a małe kawałki lodu i skał zaczęły zasypywać biwak. Gdy himalaiści dyskutowali, czy nie należałoby przenieść się w bezpieczniejsze miejsce, nagle ścianę namiotu przebił kamień. Wyluzowanie w mgnieniu oka zamieniło się w niepokój. Zakrycie dziury i przeprowadzka wymagały od wspinaczy sporo zaangażowania, a mróz nie ułatwiał „akcji ratunkowej”. Wykorzystując cały zestaw naprawczy, maty do spania, kilka plastrów i większość taśmy izolacyjnej, wykonali łatę, która, musiała przetrwać następne pięć dni. Do końca wyprawy pilnowali namiotu jak oczka w głowie.

Techniczna wspinaczka rozpoczęła się dopiero następnego dnia. Pierwsze wyciągi poszły duetowi jak po maśle, a uśmiech sam wkradał się na ich twarze. Warunki okazały się lepsze niż podczas próby w 2014 roku. Skała była znacznie mniej wilgotna, co pozwalało trochę zmienić przebieg linii. Gdy Alan i Tino dotarli do zaśnieżonego fragmentu ściany, zmienili sposób asekurowania i dalej wspinali się równolegle. Poruszali się głównie pokrytym lodem terenem o nachyleniu 60–70 stopni, z łatwymi mikstowymi fragmentami. Pod koniec dnia duet odczuwał już zmęczenie łydek od nieustannego poruszania się na przedniej części raków, więc dotarcie do znajomego miejsca na biwak, na 6300 metrach, wywołało niemałą radość. Pięć lat wcześniej doszli do niego po ciemku. Tym razem zdążyli przed zmrokiem, więc kolejne dwie godziny poświęcili na odpoczynek w ostatnich promieniach słońca, przygotowanie miejsca pod namiot oraz przyrządzenie posiłku. Następna doba wyglądała niemal tak samo, z tą tylko różnicą, że przekroczyli najwyższy osiągnięty przez nich w 2014 roku punkt. Alan i Tino przypomnieli sobie, z jakim niepokojem patrzyli wtedy na dalszą część drogi. Tym razem było inaczej.

Dzień trzeci okazał się jednym z najlepszych, jakie wspinacze przeżyli w górach wysokich. Trójka to chyba szczęśliwa liczba duetu. Kruks okazał się nie tak trudny, jak mogło się wydawać. Składał się z pięciu wyciągów w przeważnie mikstowym terenie, z łatwymi odcinkami lodu. Z każdym pokonanym fragmentem Amerykanie zrzucali ze swoich barków mentalny ciężar poprzednich dni i wypraw. Po zmierzeniu się z najtrudniejszym fragmentem linii dotarcie na wierzchołek nareszcie wydało im się możliwe.

Alan Rousseau pokonuje kruks na wysokości ok. 6700 m
fot. Tino Villanueva

Doświadczenia i obserwacje wyniesione z poprzednich wypraw w Himalaje Rowling przyczyniły się do sukcesu zeszłorocznej próby. Zarówno na Langmoche Ri, jak i Pachermo ostatnie metry przed szczytem zaskoczyły himalaistów żlebami pełnymi luźnego śniegu. Dało im to całkiem niezłe wyobrażenie o tym, czego mogą spodziewać się przed upragnionym wierzchołkiem Tengi Ragi Tau. Kiedy więc opuścili lodowy teren, wiedzieli, że zabawa dobiegła końca i trzeba się zabrać do poważnej górskiej wspinaczki.

Ruszyli w kierunku labiryntu usypanych przez wiatr formacji śnieżnych, przypominającej gigantyczne macki grani szczytowej. Przez kilka długości liny wspinali się niezmiennie stromym terenem. W końcu, dotarłszy na wysokość 6800 metrów, zdecydowali się na założenie biwaku. Przekopując śnieg w poszukiwaniu punktu asekuracyjnego, Alan przypadkowo odciął niemal połowę platformy. Wybór był następujący: albo wzmacniają półkę, albo śpią w okolicy szczytu. Uznali, że pozostanie na zachodniej ścianie uchroni ich od wiatru. Przygotowanie platformy skończyli tuż przed zachodem słońca. Ostrożnie ułożyli się w namiocie, spuszczając nogi w przepaść. W pobliżu nie było lodu ani skał do zabezpieczenia obozu, więc jedyną gwarancję bezpieczeństwa stanowiły śnieżne kotwy wbite w sypki himalajski puch. Tej nocy wspinacze obawiali się nawet obrócić w śpiworze.

Alan Rousseau na drugim wyciągu Release the Kraken, pokonuje początkowy skalny fragment na zachodniej ścianie Tengi Ragi Tau.
fot. Tino VIllanueva

Czwarty dzień zespół rozpoczął wcześnie, chcąc wykorzystać go w stu procentach. W planie mieli co prawda tylko wejście na wierzchołek, ale wiedzieli, że zdobycie szczytu to dopiero połowa sukcesu. Promienie słońca nie dotarły jeszcze na zachodnią ścianę, więc Amerykanie marzli, walcząc z finalnymi wyciągami. Grań szczytową (6900 m) osiągnęli przed południem, w bajecznych warunkach. Chcąc ogrzać się po porannym mrozie, przysiedli na plecakach. Wiedzieli, że do szczytu pozostało 10–15 minut drogi – nie mogli uwierzyć, że cel jest już blisko. W przeszłości Tengi Ragi Tau wymykał im się tak wiele razy, że w wyobraźni przybrał postać mitycznej bestii. To porównanie oraz wspomniane już gigantyczne macki zainspirowały ich do nadania drodze nazwy Release The Kraken (AI5 M5+, 1600 m).

Na szczycie było wyjątkowo ciepło i nie wiało, więc wizja zejścia zacienioną ścianą nie wydawała się atrakcyjna. Po dziesięciu minutach himalaiści zmusili się jednak do ruszenia w drogę powrotną. Na wysokości 6700 metrów z ulgą zauważyli lity granit, za którym tak tęsknili. W końcu można było zbudować normalne, solidne stanowisko. 500 metrów niżej wspinacze musieli zrobić postój – słońce grzało tak mocno, że uniemożliwiało bezpieczne zejście i zmusiło ich do nieplanowanego noclegu. Następnego ranka z pustymi żołądkami zjechali pozostałą część ściany, by przez przełęcz Teshi Laptsa dojść do Thame. Ostatnie 14 godzin w ciągłym ruchu bez wątpienia były jednymi z najbardziej męczących w ich życiu.

Zachodnia ściana Tengi Ragi Tau (6,938 meters). (1) Trinité. (2) Release the Kraken.
Obie drogi zostały pokonane w październiku 2019. Release the Kraken była pierwszą linią na zachodniej ścianie i prowadzi na sam szczyt.
fot. Tino Villanueva

TO SIĘ NIE POWTÓRZY

„Wiesz, że to się już nie powtórzy?” – zapytał Tino, wchodząc do czajchany. „Co takiego?” „Nic już nigdy nie pójdzie tak gładko” – odpowiedział Tino z przekonaniem.

Słysząc określenie „gładko”, Alan tylko zachichotał. Wyprawa rozpoczęła się rozerwaniem namiotu, później był wysoki, odsłonięty biwak, dodatkowy nocleg bez wystarczającej ilości jedzenia i długi zjazd zacienioną ścianą. Jednak pomimo tych dalekich od ideału momentów, wydawało się, że Tino ma rację.


logo Festiwalu Górskiegologo Les Piolets d"Or

Laureaci Złotego Czekana odbiorą nagrody podczas wielkiej gali na XXV Festiwalu Górskim w Lądku-Zdroju.


REKLAMA

REKLAMA

Czytaj inne artykuły

Wszelkie prawa zastrzeżone © 2024