Tekst / BARBARA SUCHY
Zdjęcie otwarcia / Zjazd ze szczytu Orlej Baszty – trawers do żlebu; fot. Barbara Suchy
Pierwszy skręt w nowym terenie to zawsze zagadka. Może właśnie dlatego stanowi tak dobrą zabawę. Ostatnie zimy pokazały, że przy odrobinie fantazji i znajomości topografii da się na tatrzańskiej mapie znaleźć jeszcze sporo ciekawych narciarskich linii.
NA NOWO ODKRYWANE
Pozornie Tatry wyglądają na całkiem zjeżdżone – góry to niewielkie, z narciarskimi klasykami znanymi od lat. Ale tatrzańskim pasjonatom kreatywności odmówić nie można. Niedawno ukazało się piąte, uzupełnione wydanie znanego przewodnika Polskie Tatry Wysokie. Narciarstwo Wysokogórskie autorstwa Jerzego Wali i Karola Życzkowskiego.
„Dobrze, że w środowisku wciąż jest chęć, żeby eksplorować. Ostatnio zaczęło do nas spływać sporo informacji o ciekawych dokonaniach, co było dodatkową motywacją przy pracy nad wznowieniem przewodnika” – wyjaśnia Karol.
W zasadzie całą tę środowiskową mobilizację spowodował covid, który niejednego narciarza pchnął do poszerzania swojej wiedzy topograficznej o naszych Tatrach. Cóż było robić, skoro słowacką część – nie wspominając już o Alpach czy innych kierunkach – przed nami zamknięto.
Piotrek Kądziołka jako pierwszy w krakowskim środowisku Klubu Wysokogórskiego zaczął szukać nowych pomysłów. I to długo przed lockdownem. Sporo wokół nich się kręcił – podchodził łatwiejszym terenem, obserwował, robił zdjęcia. Przyznaje, że lubi mieć wszystko dokładnie sprawdzone. „To był chyba 2015 rok, jeszcze nie należałem do klubu. Zrobiłem serię wyjść na Krzyżne, żeby rozejrzeć się po okolicy” – opowiada. Wreszcie powstały gotowe, pieczołowicie dopracowane projekty. „Musiał tylko nauczyć się jeździć na nartach” – wtrąca uszczypliwie Michał Wojarski. Dwa lata temu wspólnie zjechali bardzo ładną, nową linię z wierzchołka Skrajnego Granatu (1).
KATALOG ZJAZDÓW
Masywne opady śniegu bez wiatru trafiają się w Tatrach niezwykle rzadko. Dwa lata temu po takim opadzie śnieg oblepił szczyty, nadając im niecodzienny wygląd. Do przewodnika trafiło świetne zdjęcie z tego momentu. Orla Baszta widziana z rejonu Zadniego Granatu prezentuje się na nim niczym monstrum w sercu Alaski, z którego nikt o zdrowych zmysłach nie odważyłby się zjechać.
„Zrobiłem sobie katalog z dokumentacją fotograficzną. Tam, gdzie jest ta wąska grań w stronę Orlej Przełączki Niżniej, z drugiej strony od Pańszczycy dochodzi szlak Orlej Perci. Nawet na letnim zdjęciu wyglądało, że jest szansa na to, że śnieg będzie się dobrze trzymał od samej grani do początku trawersu kopuły szczytowej. Zastanawiało mnie tylko, czy nie trafi się jakieś miejsce, które uniemożliwiałoby ciągły zjazd” – opisuje problem Kuba Gąsienica. Orlą Basztę pięknie widać też z werandy w Pięciu Stawach. Ze szczytu prowadzi ewidentny trawers po ośnieżonych płytach aż do wąskiej przełączki, skąd wjeżdża się w żleb (2).
Myśl o nowej linii czasem dojrzewa długo, czasem wpada niespodziewanie. Im trudniejszy wariant, tym wymaga więcej analizy zdjęć, przyglądania się terenowi w różnych warunkach. Zupełnie inaczej robi się pierwszy skręt, kiedy wiesz, że prowadzi już tędy zjazd, nawet bardzo trudny. Inaczej, kiedy nikt nie daje gwarancji, że dane miejsce można pokonać na nartach.
„Dawniej oczywiście nie było żadnego przewodnika, katalogu zjazdów. W środowisku wiadomo było, że tu czy tam są linie. Toczono o tym rozmowy w schroniskach. Zwykłym aparatem robiliśmy zdjęcia, potem je wywoływaliśmy, żeby lepiej przyjrzeć się danej ścianie. Często takich zdjęć musieliśmy zrobić całkiem sporo – te z lata są czasem zupełnie nieadekwatne, a różne warunki śniegowe też zmieniają charakter terenu” – wspomina Karol Życzkowski.
Dalsza część artykułu jest opublikowana w Magazynie GÓRY numer 1/2024 (294)
Zapraszamy do korzystania z czytnika GÓR > czytaj.goryonline.com