Z wizytą w szwajcarskiej Val d’Anniviers na zaproszenie Columbia Sportswear

Na początku września, jako redakcja GÓR, mieliśmy okazję gościć w szwajcarskiej Val d’Anniviers. Do tej malowniczo położonej doliny, znajdującej się w sercu Alp Penińskich, udaliśmy się bynajmniej nie w celach krajoznawczych tudzież czysto wypoczynkowych, ale na zaproszenie Columbia Sportswear. Trzydniowy wyjazd był bowiem okazją do przetestowania wybranych modeli z nowych kolekcji ARCTIC oraz TITANIUM oraz bliższego poznania filozofii działania i wartości przyświecających jednej z najstarszych marek na świecie o outdoorowym DNA. Naszą redakcję reprezentował Bartek Pasiowiec, który – w poniższym tekście – podzielił się swoimi wrażeniami z tych trzech intensywnych dni, wypełnionych po brzegi trekkingami oraz innymi ciekawymi aktywnościami zorganizowanymi przez przedstawicieli oraz ambasadorów Columbii.

Tekst / Bartek PASIOWIEC


Ruszamy w drogę!
fot. Paul Brechu

Podczas gdy w kraju wszyscy szykowali się do rozpoczęcia roku szkolnego, ja – z przekręconą zawadiacko do tyłu czapką z daszkiem i walizką wypchaną po brzegi nową kolekcją Columbii – mijałem w drodze na lotnisko ubranych na galowo uczniów. Zewnętrzny kontrast pomiędzy nimi, a mną – redaktorem GÓR, ruszającym w delegację w Alpy – równoważyło wewnętrzne poczucie ekscytacji czekającą tuż za rogiem przygodą, nowymi znajomościami i eksploracją tego, co nieznane. Wchodząc na pokład samolotu, który miał zabrać mnie do Genewy, zastanawiałem się nawet, czy moim młodszym kolegom i koleżankom, zaczynającym tego dnia pierwszy bądź kolejny rok nauki towarzyszą podobne odczucia. Patrząc jak pas startowy na krakowskich Balicach kurczy się i znika za oknem wzbijającego się coraz wyżej samolotu, poczułem autentyczną wdzięczność, że po tylu latach edukacji właśnie tak wygląda moja praca… 😉

Najbardziej kosmopolityczne i drugie co do wielkości miasto w Szwajcarii przywitało mnie piękną, słoneczną pogodą. Europejska siedziba Columbii, gdzie miała się rozpocząć oficjalna część wyjazdu, znajdowała się tuż obok ściany wspinaczkowej Planet Climbing, dookoła pełno było terenów zielonych, w pobliżu przepływał Rodan. Przekraczając jej progi, wziąłem to za dobry prognostyk, przez głowę przemknęła mi nawet myśl, że mógłbym tu pracować – oczywiście gdyby nie moja niekwestionowana lojalność w stosunku do GÓR (to na wypadek, gdyby czytał to nasz Naczelny 😉 ).

Z wizytą w siedzibie Columbii
fot. Paul Brechu

Na miejscu, poznawszy naszych gospodarzy – Christelle Bretaudeau (PR & Events Manager), Hannę Callens (Brand Marketing Coordinator), Maelle Riccoboni (Brand Activation and Influence Specialist) oraz pozostałych uczestników i uczestniczki, będących dziennikarzami oraz przedstawicielami środowisk outdoorowych z kilku europejskich krajów, zamieniłem się w słuch, przyswajając informacje na temat poszczególnych elementów naszego ekwipunku, które mieliśmy wspólnie sprawdzać w akcji podczas najbliższych dni. Nie będę ukrywał, że wiele spośród omawianych technologii i autorskich rozwiązań, od lat stosowanych przez Columbię w swoich produktach było mi już dobrze znanych z szeroko pojętej autopsji (w tym licznych testów, które ukazały się w minionych latach na łamach GÓR), ale dowiedziałem się również kilku interesujących nowinek.

T.J. Bradley (Sales Manager) opowiada o technologii Omni-Heat™ Infinity
fot. Paul Brechu

Najbardziej w pamięć zapadła mi prezentacja nowej technologii Omni-Heat™ Arctic, inspirowanej mechanizmem zatrzymywania ciepła w ciele przez… niedźwiedzie polarne. By lepiej zilustrować, o co dokładnie tutaj chodzi, przytoczę słowa doktora Haskella Beckhama, wiceprezesa ds. innowacji w Columbia Sportswear:

„Futro niedźwiedzia polarnego tak naprawdę nie jest białe, a przezroczyste – z kolei skóra wytwarza ciemny pigment, który pochłania i zatrzymuje ciepło. Aby ustalić, czy ten aspekt można wykorzystać w produkcji odzieży, Muzeum Historii Naturalnej i Kultury Burke w stanie Waszyngton użyczyło badaczom Columbii skórę ogromnego niedźwiedzia polarnego, który zmarł z przyczyn naturalnych. Po jej dokładnym przebadaniu i pracach nad konstrukcją tkanin ustaliliśmy, że te same właściwości mogą być zastosowane w kurtce. Pokazało nam to, że pochłanianie energii słonecznej może odgrywać kluczową rolę w utrzymywaniu ciepła i wykorzystaliśmy te zasady do opracowania dwóch typów konstrukcji z technologią Omni-Heat™ Arctic. Wszystko zaczyna się od przezroczystej warstwy zewnętrznej, która «wpuszcza» światło słoneczne, przekazując ciepło do wewnętrznej, czarnej warstwy, koncentrując je jak najbliżej ciała. Jest ono następnie magazynowane wewnątrz, naśladując system kontroli termicznej niedźwiedzia polarnego. To podejście do innowacji nazywa się „biomimikrą.”

Materiał Omni-Heat™ Arctic, zaprojektowany z wykorzystaniem biomimikacji
fot. Columbia Sportswear

Ucieszyłem się bardzo, gdy dowiedziałem się, że wśród ubrań, które będziemy testować znalazły się dwie propozycje, wykorzystujące właśnie tę technologię – kurtka / bluza polarowa Arctic Crest Sherpa Hooded Jacket oraz klasyczna „puchówka” Titanium Arctic Crest Down Hooded Jacket. Dowiecie się o nich więcej z dalszego fragmentu tekstu.

Po zakończeniu „części oficjalnej” opuściliśmy siedzibę marki i małym busem udaliśmy się 200 km na wschód od Genewy do Chandolin – małej miejscowości w kantonie Valais, położonej na wysokości prawie 2000 m n.p.m. Tam przywitała nas Caroline Freslon, która miała być naszą przewodniczką oraz Lucas Irmler – highliner, instruktor jogi oraz ambasador Columbii w Niemczech. Założywszy plecaki, ruszyliśmy wspólnie na pierwszy „rozgrzewkowy” trekking, do naszej bazy wypadowej, czyli położonego nad Chandolin schroniska górskiego Cabane Illhorn. To bardzo zadbany i klimatyczny obiekt, dysponujący 42 miejscami noclegowymi (do dyspozycji gości jest 7 dormitoriów – każde z nich mieści dwa trzypiętrowe łóżka). Roztacza się z niego piękny widok na szczyty Alp Penińskich, z ikonicznym Matterhornem na czele.

Witamy w Cabane du Ilhorn!
fot. Paul Brechu

Na miejsce zdążyliśmy dotrzeć jeszcze przed zachodem słońca, a po obfitej kolacji, podczas której degustowaliśmy lokalne specjały (m.in. raclette – napiszę krótko: niebo w gębie 😉 ), wysłuchaliśmy ostatniej tego dnia prezentacji na temat zainicjowanego przed dwoma laty i prężnie rozwijającego się projektu Columbia Hike Society, którego celem jest zachęcenie ludzi do przysłowiowego oderwania się z krzesła i pieszych wędrówek w terenie. Projekt został zainaugurowany przez Columbię w 2022 roku w Wielkiej Brytanii, przy wsparciu lokalnych przewodników oraz entuzjastów outdooru. Szereg bezpłatnych wycieczek, zorganizowanych w ciekawych miejscach i nastawionych na integrację uczestników spotkał się z bardzo pozytywnym odbiorem i sporym zainteresowaniem, dlatego marka zdecydowała się w tym roku zainicjować program również we Francji – w planach na przyszłość są także kolejne kraje. Kto wie, może doczekamy się także polskiej edycji – jeśli tak się stanie, to będziemy pierwszym medium, które Was o tym poinformuje. 😉

Maelle Riccoboni (Brand Activation and Influence Specialist) opowiada o rozwoju Columbia Hike Society
fot. Paul Brechu

Drugi dzień był jeszcze bardziej intensywny – rozpoczęliśmy go poranną praktyką jogi (dla chętnych, czyli w sumie dla większości z nas 😉 ) z Lucasem, a po obfitym śniadaniu, zaserwowanym przez przesympatyczną obsługę schroniska (każdy z nas otrzymał spory pakunek z prowiantem na drogę) wyruszyliśmy na całodzienny trekking, podczas którego czekała nas misja specjalna – zbieranie jadalnych roślin, z których mieliśmy po powrocie wspólnie przygotować posiłek.

Oczywiście nie robiliśmy tego na własną rękę (bo rezultat takich zbiorów mógłby nie zakończyć się zbyt szczęśliwie dla naszych żołądków) – dołączyła do nas bowiem Sylvie Peter – lokalna przewodniczka górska oraz pasjonatka zielarstwa. Sylvie pokazała nam, że alpejskie łąki i zbocza porasta całkiem sporo roślin, nadających się do konsumpcji (oczywiście po uprzednim  spreparowaniu ich w należyty sposób). Zebraliśmy m.in. sporo szpinaku, a nawet pokrzyw – wciąż mam przed oczami Sylvie zrywającą je gołymi rękami i śmiejącą się, że to dobre na stawy, podczas gdy my robiliśmy to bardzo ostrożnie, w grubych, gumowych rękawiczkach… 😉

W poszukiwaniu składników kolacji 😉
fot. Paul Brechu

Poszukiwania składników kolacji zaprowadziły nas na skraj Illgraben – ogromnej skalistej doliny, będącej jednym z najbardziej niestabilnych geologicznie regionów Szwajcarii. Illgraben powstała przed kilkuset laty na skutek zawalenia się góry, będącego wynikiem zachodzących procesów erozji. Ziejąca, głęboka na prawie półtorej kilometra przepaść, pozbawiona roślinności robi naprawdę niesamowite wrażenie. Należy ją podziwiać z odpowiedniej odległości, zachowując dużą ostrożność, bo co jakiś czas dochodzi tam do kolejnych obrywów skalnych, w wyniku których obszar doliny wciąż się powiększa. Na szczęście najbardziej strome fragmenty potężnego urwiska są odpowiednio zabezpieczone, by nie dochodziło do nieszczęśliwych wypadków. 

Krajobraz jak z innej planety – Dolina Illgraben
fot. Paul Brechu

Po powrocie do schroniska, z pomocą Sylvie rozpoczęliśmy kolektywny wysiłek przetransformowania naszych zbiorów  w pełnowartościowe, sycące posiłki. Udało nam się przygotować m.in. pyszne pesto, które w akompaniamencie świeżo pieczonego chleba z lokalnej piekarni w Chandolin stworzyło wyborny aperitif, a także zupę pokrzywową oraz makaron ze szpinakiem. Muszę przyznać, że bardziej od walorów smakowych spreparowanych przez nas posiłków doceniłem cały proces ich powstawania, w który zaangażował się każdy bez wyjątku. Choć poznaliśmy się zaledwie dobę temu, to już zdążyliśmy się bardzo dobrze zintegrować.

Po całodniowych „żniwach” czas przygotować posiłek…
fot. Paul Brechu

Dzień pełen wrażeń zwieńczyło wspólne oglądanie rozgwieżdżonego nieba i to bynajmniej nie gołym okiem. Odwiedził nas bowiem astronom Michaël Cottier, który swoim pick-upem przetransportował na miejsce sporej wielkości teleskop, wypożyczony na tę okazję specjalnie z pobliskiego obserwatorium François-Xavier Bagnoud. Korzystając z jego fachowej wiedzy i specjalistycznego sprzętu mogliśmy podziwiać liczne obiekty znajdujące się w naszej galaktyce, a nawet poza jej obszarem. Warto dodać, że w okolicy Chandolin występuje relatywnie małe zanieczyszczenie światłem (brak dużych aglomeracji miejskich), więc jeśli cenicie sobie możliwość obserwacji nocnego nieba, to z pewnością warto się tam wybrać albo odwiedzić wspomniane wcześniej obserwatorium.

„Gwiazd szukam, przewodniczek łodzi…” – obserwacja nocnego nieba nad Chandolin
fot. Paul Brechu

Ostatni dzień naszego pobytu był już niestety dużo krótszy, gdyż wczesnym popołudniem czekał nas powrót busem do Genewy. Zdążyliśmy jednak rano uskutecznić szybką pętlę wokół Illhorn, po drodze mijając liczne jeziora polodowcowe – m.in. Lac Noir (Schwarzsee) i Illsee, a także podziwiając szczyty Alp Penińskich – Matterhorn, Weisshorn i Dent Blanche, piętrzące się na horyzoncie.

W tym miejscu muszę przyznać, że trekkingi wokół Chandolin są wyjątkowo malownicze i przy tym bardzo przystępne technicznie – gdybyśmy tylko mieli więcej czasu, to zapewne udałoby się nam wejść na najwyższy w całej dolinie Illhorn (2717 m n.p.m.). Konieczność terminowego stawienia się na lotnisku uniemożliwiła jednak realizację tego planu, choć szczyt był na przysłowiowe wyciągnięcie ręki. Wspólnie z Francisco – zaprzyjaźnionym redaktorem hiszpańskiego Revista CampoBase byliśmy już gotowi spróbować na niego wbiec, by zaoszczędzić na czasie, jednak Caroline z właściwą przewodnikowi górskiemu stanowczością ostudziła nasz zapał, nie pozwalając na samowolkę. Cóż, może to i lepiej, bo zawsze będziemy mieć dobry pretekst do powrotu. 😉

Columbia Sportswear – connecting people 😉 Cała ekipa w komplecie.
fot. Paul Brechu

Na koniec tej relacji chciałbym jeszcze w kilku zdaniach opisać moje wrażenia z testowanego sprzętu oraz ubrań z kolekcji TITANIUM i ARCTIC, w które Columbia niezwykle hojnie wyposażyła wszystkich uczestników wyjazdu. Ograniczę się do swoich faworytów, a są nimi:

Kurtka / bluza polarowa Columbia Arctic Crest Sherpa Hooded Jacket

Buszujący w szpinaku…
fot. Paul Brechu

Zaryzykuję stwierdzenie, że to jedna z najlepiej zaprojektowanych i najbardziej uniwersalnych kurtek / bluz polarowych, jaką kiedykolwiek miałem na sobie. No właśnie – kurtka czy bluza? Kurtka kojarzy się z tą ostatnią warstwą, którą zakładamy gdy robi się chłodno lub wietrznie, słowem: gdy w samej bluzie byłoby nam za zimno.

Tymczasem, ten model podczas wyjazdu przez większość czasu w zupełności mi wystarczał. Bardzo przyjemny w dotyku i dość gruby materiał zapewnia świetne właściwości termoizolacyjne. Dzięki zastosowaniu opisanej wyżej technologii Omni-Heat™ Arctic ciepło jest absorbowane, a następnie zatrzymywane wewnątrz.

Przyznam szczerze, że słuchając prezentacji w centrali Columbii obawiałem się czy nie będę się w związku z tym mocno pocił podczas trekkingów, ale te obawy zostały szybko rozwiane – materiał chłonie bowiem bardzo dobrze wilgoć i pomaga odprowadzać ją na zewnątrz. W połączeniu z dobrej jakości bielizną termoaktywną (a takową Columbia również ma w swojej ofercie – polecam modele z technologią Omni-Heat™) ta bluza tworzy świetny zestaw, który śmiało mogę polecić na całodzienne, górskie wędrówki. Nie rozstaje się z nią również w mieście, bo ma naprawdę fajny dizajn. 😉 Całość dopełniają pojemne kieszenie na zamek błyskawiczny oraz kaptur, chroniący szczelnie głowę przed podmuchami wiatru.

Kurtka puchowa Columbia Titanium Arctic Crest Down Hooded Jacket

Columbia Titanium Arctic Crest Down Hooded Jacket
fot. Paul Brechu

Drugi z modeli, w którym wykorzystano technologię Omni-Heat™ Infiniti, inspirowaną unikalnymi właściwościami termicznymi skóry i sierści niedźwiedzi polarnych, o czym przypomina biały kolor – stosunkowo rzadko spotykany wśród popularnych „puchówek”.

Już samo wypełnienie z puchu gęsiego o sprężystości 700 cuin, certyfikowane przez RDS, zapewnia bardzo dobrą izolację, ale producent poszedł o krok, a nawet dwa kroki dalej. Po pierwsze – by ciepło nie uciekało na zewnątrz, zastosowano specjalną podszewkę Omni-Heat™. Po drugie – materiał zewnętrzny zaimpregnowano w technologii Omni-Shield™, dzięki czemu ma on właściwości hydrofobowe – wolniej namaka, jest mniej podatny na zabrudzenia, a także szybciej schnie. Oczywiście nie oznacza to, że możemy pomykać w takiej kurtce w mocnym deszczu (przyda się wówczas klasyczny hardshell – np. Columbia OutDry Extreme™ Wyldwood™ Shell), ale nie musimy panikować podczas lekkiej mżawki, o jaką w górach przecież nietrudno.

Warto również dodać, że kurtka oferuje całkiem sporo przestrzeni na przechowywanie licznych drobiazgów – znajdziemy w niej dwie sporej objętości kieszenie zapinane na zamek błyskawiczny (z powodzeniem zmieściłem w nich portfel, telefon, powerbank i kamerę sportową) a także małą kieszonkę na piersi, a przy tym sama jest niezwykle pakowna – bez trudu spakujemy ją do jej własnej kieszeni.

Buty Columbia KONOS™ TRS OUTDRY™

Columbia KONOS™ TRS OUTDRY™
fot. Paul Brechu

Będąc ograniczony limitem bagażu podręcznego zastanawiałem się czy zabrać ze sobą raczej lekkie buty, czy może bardziej „pancerny” model za kostkę. Po szybkiej analizie prognozy pogody, zdecydowałem się na to pierwsze rozwiązanie.

Wybór okazał się trafny – przez cały wyjazd nie spadła ani kropla deszczu, a ścieżki którymi się poruszaliśmy były suche, stąd też przeznaczone do speed hikingu KONOS™ TRS OUTDRY™ świetnie odnalazły się w takich warunkach. Szczególnie doceniłem przemyślaną konstrukcję ze sportową, siateczkową cholewką, zapewniającą optymalną wentylację. Zwłaszcza drugiego dnia pokonaliśmy naprawdę sporo kilometrów, ale pomimo tego, po powrocie do schroniska nie czułem palącej potrzeby ściągnięcia i przewietrzenia butów, skarpetki również pozostały suche.

W samych pochlebnych słowach mogę również wypowiedzieć się o komforcie poruszania się po szlaku – projektując ten model Columbia zastosowała szereg rozwiązań inspirowanych modelami biegowymi (m.in. lekką podeszwę środkową TECHLITE+™ oraz kopuły kompresyjne pod piętą i przednią częścią stopy, wspomagające amortyzację), więc gdyby tylko Caroline pozwoliła nam wbiec na sam koniec wyjazdu na Illhorn, to byłbym spokojny o powodzenie tej misji. 😉

Plecak Columbia Triple Canyon 36L Backpack

Columbia Triple Canyon 36L Backpack
fot. Paul Brechu

Kolejny obowiązkowy element wyposażenia na każdą górską wycieczkę to rzecz jasna plecak. 36-litrowy model, w który wyposażyła nas Columbia z powodzeniem okazał się być wystarczający jeśli chodzi o pojemność – bez trudu zmieściłem do niego puchówkę, kurtkę przeciwdeszczową, prowiant na drogę, termos z kawą oraz inne drobiazgi. Wewnątrz było jeszcze sporo miejsca, więc – w razie konieczności – do środka można by upchnąć mały śpiwór i jednoosobowy namiot. W jednej z dużych bocznych kieszeni bez trudu zmieścił się litrowy bidon z wodą, po który mogłem wygodnie sięgać bez konieczności zdejmowania plecaka. Nie musiałem więc żałować, że nie zabrałem ze sobą camelbacka, do którego używania w takich okolicznościach zdążyłem się już przyzwyczaić. Warto jednak zaznaczyć, że Triple Canyon jest kompatybilny ze wszelkimi systemami do nawadniania, więc myślę, że jeszcze go w taki sposób wykorzystam.

Oddychający tylny panel z siateczki również znacząco podniósł mój poziom komfortu, bo nie ma moim zdaniem nic bardziej irytującego w trakcie wędrówki, jak mokre od potu plecy. Dzięki zastosowaniu rzeczonego panelu oraz przemyślanej konstrukcji nośnej, wspomniany model okazał się być nie tylko pakowny, ale i komfortowy. Choć – tak jak wspomniałem już wcześniej – w trakcie naszego trzydniowego wypadu mieliśmy szczęście do pogody, to jednak już tuż po powrocie do Krakowa doceniłem dołączany pokrowiec przeciwdeszczowy, który w razie potrzeby można szybko wyciągnąć z jednej z przednich komór.

Na zakończenie dodam, że fakt, iż ze z wszystkich wyżej wymienionych elementów ekwipunku korzystam teraz na co dzień, jest dla nich chyba najlepszą „laurką” i dobrze wpisuje się w filozofię Columbii, w myśl której oferowane produkty znajdują zastosowanie nie tylko w outdoorze, ale również podczas codziennych aktywności.

REKLAMA

REKLAMA

Czytaj inne artykuły

Wszelkie prawa zastrzeżone © 2024