O kolejnym udanym sezonie w Himalajach, którego efektem były dwa trudne zjazdy na nartach z wyjątkowych ośmiotysięczników, oraz o specyfice filmów wysokogórskich z OSWALDEM RODRIGO PEREIRĄ i BARTKIEM ZIEMSKIM rozmawia BARTEK WRZEŚNIEWSKI.
Rozmawiał / BARTEK WRZEŚNIEWSKI
Zdjęcia / OSWALD RODRIGO PEREIRA
Zdjęcie otwarcia / Bartek i Oswald na szczycie Kanczendzongi
JAK NARODZIŁ SIĘ MAD SKI PROJECT? SKĄD POMYSŁ, ABY ZJEŻDŻAĆ NA NARTACH Z OŚMIOTYSIĘCZNIKÓW I KRĘCIĆ O TYM FILMY?
Oswald Rodrigo Pereira: Poznaliśmy się jesienią 2019 roku, podczas wyprawy Polskiego Himalaizmu Zimowego na Lhotse. Niewiele udało się tam powspinać, ale spędziliśmy dużo czasu w bazie, a to często weryfikuje relacje. Byliśmy potem w sporadycznym kontakcie i w 2022 roku, po powrocie ze swojej wyprawy w Karakorum, Bartek zaproponował, żebyśmy pojechali razem w Himalaje [na Annapurnę i Dhaulagiri – przyp. red.]. Na początku nie planowałem zmontować z tego filmu, ale po powrocie okazało się, że materiał wideo jest tak bogaty, a historia zjazdów Bartka tak ciekawa, że nagrane ujęcia i rozmowy dość naturalnie komponują się w dobrą całość.
W TYM ROKU PORWALIŚCIE SIĘ NA WYŻSZE OŚMIOTYSIĘCZNIKI – MAKALU I KANCZENDZONGĘ. RÓŻNICA W WYSOKOŚCI BYŁA ODCZUWALNA W STOSUNKU DO SZCZYTÓW, NA KTÓRYCH DZIAŁALIŚCIE POPRZEDNIO?
ORP: Dla mnie różnica jest diametralna, jeśli chodzi o tempo ataku szczytowego, ale przede wszystkim zejścia. Na dwóch poprzednich ośmiotysięcznikach byłem w stanie tego samego dnia dotrzeć do bazy – powrót z Annapurny trwał 15 godzin, a z Dhaulagiri 10 godzin. Na Makalu najwyższy obóz (C3 na 7300 metrach) osiągnąłem już o zmierzchu, a na Kanczendzondze zejście ze szczytu do obozu IV zajęło mi 25 godzin. W porównaniu do tempa, w jakim wchodziliśmy na Kanczendzongę, na niższych ośmiotysięcznikach bylibyśmy absurdalnie szybko. Dużo dłużej przebywałem też w tak zwanej strefie śmierci.
BARTEK, A DLA CIEBIE ZJAZDY Z TYCH DWÓCH OŚMIOTYSIĘCZNIKÓW BYŁY INNE NIŻ TO, CZEGO DOKONAŁEŚ DO TEJ PORY? CZY TO BARDZIEJ KWESTIA SEZONU I PANUJĄCYCH WARUNKÓW?
Bartek Ziemski: Na pewno różnica wysokości kilkuset metrów ma znaczący wpływ na działanie. Do tego obie góry mają trudności w kopule szczytowej, czego nie znajdziemy ani na Annapurnie, ani na Dhaulagiri. Tak że raczej było trudniej, ale na dodatek wyżej. Reszta to głównie kwestia sezonu, a co za tym idzie – warunków. Na Makalu trafiliśmy na bardzo mało miękkiego śniegu, dużo betonu i lodu. Pod narty, krótko mówiąc, tak sobie. Dodatkowo sam zjazd skomplikowała praktycznie zerowa widoczność, od podstawy Kuluaru Francuskiego do obozu III. Z kolei Kanczendzonga trochę wykończyła nas na podejściu. Leżało dużo świeżego śniegu, dzięki czemu zjazd należał do naprawdę przyjemnych, natomiast wcześniej trzeba było to wszystko przetorować.
JAK OCENIASZ TRUDNOŚCI ZJAZDÓW Z TYCH OŚMIOTYSIĘCZNIKÓW?
BZ: Było dość wymagająco, głównie ze względu na techniczne sekcje w kopułach szczytowych. Na Makalu niełatwy jest też odcinek pomiędzy obozem III a II. O ile w dobrych warunkach żleb, którym planowałem zjechać, nie sprawiałby żadnego problemu, o tyle niestety w betonie nie należał do najprzyjemniejszych. Podczas aklimatyzacji było nawet dobrze, ale na atak trzeba ze sobą zabrać cały szpej, co skutecznie utrudnia poruszanie się na nartach. Wysnułem z tego wniosek, że jazda z ciężkim plecakiem powyżej 7000 metrów nie jest najlepszą formą spędzania wolnego czasu.
BARTEK, CZY PO OSTATNICH DOŚWIADCZENIACH ZMIENIŁO SIĘ TWOJE PODEJŚCIE DO CZYSTOŚCI STYLU?
BZ: Myślę, że moje podejście nie zmieniło się ani trochę. Nadal za czysty uważam zjazd z samego wierzchołka do dolnej granicy śniegu, bez odpinania nart i korzystania z liny. W perfekcyjnym scenariuszu do bazy, natomiast wiadomo, że często nie jest to wykonalne. Patrząc na zmieniający się klimat, wydaje się, że będzie tylko gorzej. Niektóre góry też z samego charakteru są najprawdopodobniej niemożliwe do czystego zjechania. Uważam, że dobrze jest komunikować styl. W przyszłości może ktoś zrobi to ładniej.
A JAK BYŁO TYM RAZEM?
BZ: Tym razem nie udało się zjechać czysto, ale i tak jestem zadowolony. Makalu było bardzo słabo wyśnieżone. Znajdujący się w kopule szczytowej Kuluar Francuski nie miał ciągłości śniegu, przez co zmuszony byłem odpiąć narty. Tak czy inaczej, jak na zastane warunki, wyszło naprawdę dobrze. Z kolei na Kanczendzondze na Drodze Normalnej niestety jest podejście między C2 a C1. Wątpliwe, żeby dało się to zrobić inną drogą. Dodatkowo ukształtowanie lodowca wymusiło dwukrotne podejście na serak. Oprócz tego warunki były wyborne. Kopuła szczytowa, która ma dość skalisty charakter, była doskonale wyśnieżona, więc zjechałem jej całość, z pominięciem około 20 metrów trawersu tuż pod szczytem.
Cały tekst został opublikowany w 296 (3/2024) numerze magazynu GÓRY.
Możesz go również przeczytać na naszym czytniku – czytaj.goryonline.com