Cochamó, nazywana często „Yosemite Chile”, to pierwsza od północnej strony dolina Patagonii Chilijskiej. Ze stolicy, Santiago, musimy pojechać do Puerto Montt lub Puerto Varas, skąd czeka nas raptem dwugodzinna podróż do ostatniego przyczółku cywilizacji.
Ale zacznijmy od początku. Mieszkam w Ekwadorze i nowy rok postanowiłam spędzić w Valle de los Cóndores. Tam, popijając Casillero del Diablo między jednym a drugim wspinem, nowo poznani chilijscy znajomi opowiedzieli mi o dolinie Cochamó. O raju granitu i wspinaczki tradowej. Zaczęłam więc planować, jak się tam dostać i z kim się wspinać. Sprzętu do tradów nie wzięłam ze sobą, nie znałam też lokalnego środowiska. Ale nic to, próbować trzeba.
Wyjeżdżając z Valle de los Cóndores, napisałam do znajomej: „Andrea, może znasz kogoś, kto wybiera się do Cochamó?”. Nie minęło 15 minut i dostałam kontakt do Diega. Od razu przedstawiłam mu swój plan. Odpisał: „W piątek wyjeżdżamy do Cochamó, wpadaj do Puerto Varas”.
Nie mogę uwierzyć – jednak się uda. Nie zastanawiając się długo, łapię busa do Santiago i dalej do Puerto Varas. Razem 18 godzin drogi. Na miejscu wychodzi po mnie Diego, witamy się i idziemy do mieszkania Nacha. Nie znam nikogo, ale czuję dobrą energię. Przeglądamy sprzęt. „Namiot wyrzuć, będziemy mieszkać w jaskini… Ubrań jak najmniej, żeby plecak nie ciążył” – mówi Diego. „Dobra” – odpowiadam i przepakowuję się naprędce. Wrzucam do plecaka śpiwór, karimatę, kilka ekspresów, karabinków, sznurków i przyrząd asekuracyjny. Rano ruszamy.

Diego załatwił taksówkę w cenie busa. Super. Po dwóch godzinach jesteśmy już w Cochamó. Tutaj wynajmujemy osły, żeby przetransportować żywność i sprzęt do kempingu La Junta. W sumie płacimy 40 milionów pesos (około 180 złotych). Każde zwierzę może zabrać 15 kilogramów, więc pozostałe 10 kilogramów żywności i liny rozdzielamy między siebie. Teraz czeka nas trzygodzinne podejście. Do kempingu docieramy około południa. Godzinę po nas zjawiają się osły. Następnie sami musimy wnieść cały bagaż do biwaku. To kolejne trzy godziny drogi.
Doładowuję do plecaka 10 kilogramów żywności, chłopaki biorą po 15 kilogramów. Droga jest stroma, wieczorem jednak meldujemy się na miejscu. Witamy towarzystwo. Jaskinia? To nachylona pod kątem 60° płyta, z paleniskiem poniżej. Zaledwie 200 metrów od skały jest rzeka z krystalicznie czystą wodą. Tutaj spędzimy kolejne dwa tygodnie.
W Cochamó, najbardziej na północ wysuniętej części Patagonii Chilijskiej, jest kilka wspinaczkowych sektorów: La Junta – najbliżej kempingu, Arco Iris, Dolina Junta, Paloma, Trinidad czy Dolina Bestii. W sumie ponad 200 dróg wielowyciągowych w granicie. Oczywiście jest też ogromny potencjał do wyznaczania nowych linii. Nasz biwak znajduje się w sektorze Trinidad. Ręcznie rysowane topo większości ścian dostępne jest w jaskini, naszym centrum dowodzenia.

NO HAY HOYES (6C+)
Za pierwszy cel obieramy sześciowyciągową drogę No Hay Hoyes (220 metrów). Nazwa intrygująca. W tłumaczeniu – ‘nie ma dni dzisiejszych’. Pakując sprzęt, rozważamy, czy moglibyśmy mieć ich wiele. Podejście wymaga pokonania rzeki i dwóch pól śnieżnych, a później trójkowego wspinania do wodospadu. Po godzinie 15:00 ściana jest zacieniona, wychodzimy więc późnym popołudniem.
Pierwszy wyciąg (6a) przechodzi Nacho, robiąc spore run-outy. Wygląda to ciekawie. Kolejny – połogi dülfer za 6b+ – przypada mnie. Przy wyjściu z off-widtha zaliczam pierwszy lot. Później trawers do stanowiska i kolejny wyciąg (6c). Kruks znajduje się nad stanowiskiem. Jednak dobrze klinuje się tam cam numer 3, więc spokojnie można latać. Czwarty wyciąg (6a), w który wbija się Nacho, to ciekawy układ połogów i komina. Ostatnie dwa wyciągi (6b i 6c+) prowadzi Diego. Szczelina na palce, trawers, dach i kruks przy wyjściu na szczyt – dülfer po oblakach. Na wierzchołku stajemy o zachodzie słońca, podziwiając okoliczne skały. Powrót wymaga pięciu zjazdów. Jesteśmy w trójkę, więc najpierw ja z Diego zjeżdżamy równolegle i gdy już szykujemy kolejne stanowisko, Nacho zjeżdża sam. Do biwaku docieramy około 22:00. Po cichu pichcimy coś, żeby się zregenerować.
Tekst / MARIANNA TARCZYŃSKA
Zdjęcie otwarcia / Widok z drogi Homo Santa, Dolina Trinidad; fot. Marianna Tarczyńska
Dalsza część artykułu znajduje się w Magazynie GÓRY numer 1/2023 (290)
Zapraszamy do korzystania z czytnika GÓR > link