Śmierć w górskim świecie często przychodzi nagle. Bywa, że zupełnie nie tam, gdzie moglibyśmy się jej spodziewać. Tak właśnie zaskoczyła Archila Badriaszwilego, który był niezwykle utalentowanym alpinistą – zdobywcą Złotego Czekana, przesympatycznym człowiekiem, ale przede wszystkim gruzińskim patriotą. Z całym zestawem typowych dla tej narodowości cech: gościnnością, dumą, odwagą i miłością do narodowego trunku, jakim jest czacza, którą często zabierał na wysokogórskie wyprawy niczym magiczny amulet.
Tekst / BARTOSZ WRZEŚNIEWSKI
Zdjęcie otwarcia / Fot. Piotr Drożdż
Archil Badriaszwili z zawodu był lekarzem i przewodnikiem górskim. Wspinaczkowa pasja została mu przekazana przez ojca, Zuraba Badriaszwilego, znanego gruzińskiego alpinistę z czasów Związku Radzieckiego. Syn z dumą opowiadał o wyczynach swojego taty, który był w jego oczach bohaterem. Wspinanie stało się dla Archila czymś więcej niż aktywnością fizyczną. Wydaje się, że jedną z jego motywacji była chęć podtrzymywania rodzinnej tradycji i podążania śladami ojca, ale też rozwój gruzińskiego wspinania, zarażania młodych ludzi pasją oraz aspiracje, aby Gruzja zaznaczyła swoje miejsce w alpinistycznym świecie. Jak powie o nim Dougald MacDonald, który redagował jego artykuły w „American Alpine Journal”: „Jest wielu wybitnych alpinistów, ale Archil wyróżniał się wśród nich głęboką pasją do gruzińskich gór. Mam wrażenie, że po śmierci stanie się bohaterem w swoim kraju, nie przez sportowe ambicje, ale przez siłę osobowości i niezwykły humor”.
DOBRZY LUDZIE GÓR
Archila poznałem przez Facebooka. Dostałem do niego kontakt w sprawie Uszby od innego gruzińskiego alpinisty. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, kim jest, bo nie było o nim zbyt głośno w świecie, a Archil wspinał się głównie u siebie, w Gruzji. Ale im więcej szperałem w poszukiwaniu informacji o tamtejszych drogach, tym częściej natykałem się na jego przejścia.
To być może mocno subiektywne odczucie, ale jego nagła śmierć przypomina mi o Kacprze Tekielim, z którym też czasem kontaktowałem się w sprawie dróg czy warunków w ścianie, choć – o dziwo – jakoś nigdy nie było nam dane poznać się osobiście. Czułem jednak, że prędzej czy później nasze drogi przetną się gdzieś w górach. Niestety, tak się nie wydarzyło. Kacper zginął równie niespodziewanie jak Archil…
Pierwszego z grani strąciła lawina, drugiego burza. Archil schodził z Szcheldy (4368 m) 10 sierpnia tego roku z trzema partnerami – Beszkenem Pilpanem, Awtem i Narimanem Japaridze – i najprawdopodobniej został trafiony przez piorun… Lub też piorun strącił na niego kamienie – dokładna przyczyna nie jest znana. Zupełny przypadek, tak zwane zagrożenie obiektywne, na które nie mamy wpływu, bo nawet duże doświadczenie i umiejętności nic tu nie pomogą. Oczywiście są miejsca, których należy unikać, są też pory, gdy lepiej się nie wspinać… Ale mimo wszystko, nawet jeśli stosujemy się do zasad i nie ryzykujemy zbyt wiele, śmierć w górach może spotkać każdego z nas.
Archil, tak samo jak Kacper, był niezwykle utalentowanym, doświadczonym alpinistą. Obaj zginęli nie w wielkiej, niebezpiecznej ścianie, lecz w stosunkowo łatwym terenie. Taka sytuacja wcale nie należy do rzadkości, a podobne wypadki zdarzają się ostatnio nader często. Równo dwa lata temu, pod koniec września w lawinie (!) na zboczach Staroleśnego Szczytu życie stracił taternik i przewodnik IVBV Andrzej Sokołowski z żoną Roksaną Knapik, przewodniczką sudecką. Cofając się o kilka lat, wspomnieć należy wielkiego Ueliego Stecka, który bił rekordy szybkości na najpoważniejszych alpejskich ścianach, a zginął w prostym, by nie powiedzieć turystycznym terenie.
Archila i Kacpra łączyło jednak coś jeszcze. Obaj byli niezwykle otwartymi osobami – sympatycznymi, zawsze uśmiechniętymi, pozytywnie nastawionymi do otoczenia i chętnymi do pomocy. Pamiętam swoje zdziwienie, gdy Archil odpowiadał szczegółowo na każde moje pytanie i zawsze znajdował czas, aby podzielić się wiedzą na temat ukochanego Kaukazu. A przecież często bywa tak, że topowi wspinacze nawet nie przeczytają wiadomości prywatnej wysłanej im na Messengera. Archil przeciwnie – tłumaczył zawiłości terenu i niebezpieczeństwa starych dróg, które obecnie nie są chodzone dlatego, że zmieniły się na nich warunki (o czym niestety w sieci informacji nie znalazłem). Czytam teraz naszą korespondencję i widzę, że odpowiadał mi z Katmandu w 2021 roku, a więc niedługo przed akcją górską, za którą otrzymał nagrodę Piolet d’Or! Powiedzmy sobie szczerze – którego innego świetnego alpinistę obchodziłby moje problemy?
Sympatia i gruzińska otwartość Archila zostały zauważone nie tylko przeze mnie. Oto refleksja redaktora naczelnego GÓR, Piotra Drożdża, którą po śmierci Badriaszwilego zamieścił na swoim facebookowym profilu: „Archila pierwszy raz spotkałem na moście we francuskim Briançon, gdzie wraz z Bakarem, z którym dwa dni później mieli odebrać Złotego Czekana, poczęstowali mnie przywiezionym z kraju winem. Od pierwszych chwil podbili moje serce skromnością, bezpretensjonalnością i gruzińską serdecznością”.
Tekst w całości przeczytasz w 297 (4/2024) numerze Magazynu GÓRY.