WITAJCIE W KRAINIE WIELKICH ŚNIEGÓW

Tekst / WOJTEK SZATKOWSKI

Zdjęcie otwarcia / Na Długim Upłazie; fot. Józef Oppenheim, ze zbiorów Muzeum Tatrzańskiego w Zakopanem

Tegoroczna zima zaszczyciła nas kilkoma dniami prawdziwych opadów. Takich, gdy grube płatki spadały z nieba, tworząc w górach narciarski raj. W tej opowieści przenieśmy się jednak, choć na chwilę, w niegdysiejszą Krainę Wielkich Śniegów. W lata 20. i 30., kiedy biała zima była normą. Zresztą spójrzcie na fotografię z tamtych czasów.

Na Długim Upłazie – to tytuł prezentowanego zdjęcia ze zbiorów Muzeum Tatrzańskiego w Zakopanem. Jego autorem jest z pewnością dobrze nam znany Józef Oppenheim. Widać na nim narciarza na drewnianych nartach, ubranego w stylowy strój z tamtej epoki, który wędruje wypłaszczeniem terenu (upłazem), gdzieś pomiędzy Grzesiem a Rakoniem w Tatrach Zachodnich. Piękne to miejsce. Z rozległymi widokami na otaczające szczyty, jak choćby Wołowiec, Łopatę, Starorobociański i Jarząbczy Wierch. Zdjęcie wykonano we wspaniałych zimowych warunkach.

Tak, dawne zimy to było coś…

Gdy narciarze SN PTT lutową porą 1911 roku dochodzili do schroniska na Pysznej, przypominało ono bardziej wielką, białą pryzmę niż budynek. Śniegu było dużo, nieraz zbyt wiele. Dwa, trzy metry to norma. Na początku, w pionierskim okresie narciarstwa, wiedziano o nim bardzo mało. Nawet sam Mariusz Zaruski otarł się o „białą śmierć”, gdy zjeżdżając z Romanem Kordysem z Polskiego Grzebienia do Doliny Świstowej, podciął nawianą deskę. Późniejsze doświadczenie nauczyło go jednak o gatunkach śniegu, lawinach, nawisach, kurniawie i innych „atrakcjach” narciarskiego żywota w Tatrach.

Historia o dawniejszych, ale i współczesnych śniegach nie może się obejść bez jegomości puchu. To rarytas pełnej zimy, padający ogromnymi, pięcioramiennymi gwiazdkami przy mrozie. Pokrywa ziemię grubą pierzyną, po której jazda przypomina pływanie i dostarcza mnóstwa przyjemności… O ile słonko nie ogrzeje go zbyt mocno. Wtedy spuszczamy nos na kwintę, bo wilgotny skutecznie klei się do ślizgów. Oppenheim pisał w swoim przewodniku z 1936 roku: „Idealny śnieg zimowy – puch – miewa już swoje kaprysy. Zbyt wiele puchu na zboczu pachnie lawiną, a torowanie w świeżym, nie uleżałym puchu, szczególnie przy dłuższej wycieczce, wypompować mogłoby Herkulesa, gdyby jeździł na nartach”. Faktycznie, torowanie w nim to mordęga, ale za to zjazd wynagradza mozolne podejścia.

Są też podobne śniegi, na przykład boraks. Zima czasami nie oszczędza narciarzy i zsyła szreń. Jej łamliwa powierzchnia to czarna rozpacz wędrowca. Tyleś się natrudził, aby wejść na nartach na tę czy inną przełęcz, a tu zamiast cudownego zjazdu masz pod nartami łamliwą taflę. Na niej zawodzi wszelka technika. Czasami pomaga przeskakiwanie albo jazda zakosami. Często jednak ta narciarska improwizacja „kończy się klasycznym leceniem na pysk”, jak pisał o takich przykrych dla narciarza momentach Oppenheim.

Po odwilży powstaje lodoszreń, twarda skorupa, po której jeździ się doskonale… o ile mamy ostre krawędzie. Natomiast czasami wiosną tworzy się ukochany przez narciarzy gatunek śniegu – firn. „Marzeniem każdego narciarza jest jak wiadomo firn, legendarny śnieg wiosenny, częściej opisywany w kurjerkach, niż oglądany w nieskazitelnej swej formie w Tatrach. Słońce musi go wysmażyć, a mróz zamrozić, na przemian przez parę dni jednolitej pogody, ale o ile się trafi, zezwala na wszelką brawurę, ewolucje, lekceważenie stromizn i lawin, przy podejściu jak i zjeździe. Jednakże należy pamiętać, że pod wieczór lub w chmurny dzień firn zmienia się w szreń” – podzielił się swoimi spostrzeżeniami Oppenheim.

Co w tej historii jest najważniejsze? W towarzystwie odpowiednich ludzi poszukajmy czegoś, co nazywam magią gór. A wtedy wszystko może się zdarzyć.


Artykuł został opublikowany w Magazynie GÓRY numer 1/2023 (290)

Zapraszamy do korzystania z czytnika GÓR > czytaj.goryonline.com

REKLAMA

REKLAMA

Czytaj inne artykuły

Wszelkie prawa zastrzeżone © 2024