WIPPTAL NA POPRAWĘ HUMORU

Przełęcz Brenner to zwykle punkt na trasie gdzieś na południe lub z powrotem. Czasem z przerwą na odwiedziny w tamtejszym centrum handlowym, częściej bez niej. A gdyby po południowo-tyrolskiej stronie – w Sterzing lub okolicy – zatrzymać się nie na zakupy, ale na nocleg i przekonać się, co miłośnikowi skituringu mają do zaoferowania pobliskie dolinki? Sprawdźmy…

Niedawne zwykłe przedwyjazdowe zamieszanie, związane z poszukiwaniem optymalnego noclegu, staje się mało ważne. Bardzo wiele spraw tego dnia staje się mało ważnych… Jest 24 lutego. Tak, ten 24 lutego. Od kilku tygodni Rosjanie gromadzili wojsko przy granicy z Ukrainą, od jakiegoś czasu sprawdzałem z rana, co tam słychać. No i dzisiaj rano stało się to, czego się obawialiśmy. Wszystko jest takie nierealne, że przez cały dzień nie potrafię skupić się na pracy. Z Bartkiem, Markiem i Tomkiem spotykam się wieczorem przy dworcu w Katowicach. W trasie zwykle humory dopisują. Dziś rozmawiamy niewiele, a atmosfera jest pogrzebowa. Zamiast o górach i warunkach mówimy o wojnie. Ale i to sporadycznie. Po prostu wszyscy śledzimy wiadomości, a każdy w myślach swój sposób mierzy się z tą sytuacją.

Ratschingstal / Valle di Racines widziana ze stoków Hohe Kreuzspitze

RATSCHINGSTAL / VALLE DI RACINES

Po pierwszej nocy, spędzonej jak zwykle w drodze, penetrowanie okolicy za przełęczą Brenner zaczynamy od ośrodka Ratschingstal / Valle di Racines. W czasie przedwyjazdowego riserczu naszą uwagę przykuł szczyt Kleine Kreuzspitze / Piccola Punta di Montecroce (2518 m). Już przy wjeździe do doliny trochę nas wszystkich martwi widok południowych stoków, które są zupełnie pozbawione śniegu. Na szczęście im dalej i wyżej, tym jest lepiej. A na zamykającym dolinę parkingu jest już zupełnie dobrze, bo śnieg mamy praktycznie od samochodu. Ostatecznie jedyne – poza wojną, którą staramy się jakoś mentalnie okiełznać – co psuje tego ranka nasze humory, to dość mocno zaciągnięte niebo.

Początek tury jest typowy dla zurbanizowanych Alp, czyli leśna (latem szutrowa) droga do jakichś zabudowań gospodarczych powyżej. Po urobieniu około 200 metrów w pionie kończy się las i zaczyna otwarta przestrzeń. Teren umiarkowanie stromy i podobnie pofalowany, a do tego widać, że dość popularny. Śladów nart jest tu co niemiara. Dochodzimy do kilkudziesięciometrowego, chwilami dość stromego trawersu, za którym teren się kładzie, a przed nami pojawiają się zabudowania Malga Klammer. Mimo nadal dość słabej pogody to fajne miejsce na krótki popas, więc przystajemy, aby się nawodnić.

Gdy ruszamy dalej i przechodzimy na drugą stronę ramienia opadającego z Kleine Kreuzspitze, w coraz większych przejaśnieniach wyłania się przed nami naprawdę ładna dolina. Prowadzącego Bartka ogarnia chyba jakaś odmiana gorączki śnieżnej, bo gdy dostrzega teren po prawej, od razu się tam kieruje. A że akurat jest to miejsce, w którym trzeba się zdecydować, czy iść na Kleine, czy też na Hohe Kreuzspitze… No cóż, właśnie zmieniliśmy plany J. Trzeba być elastycznym – prawda?

Bartek i Marek na grani Shrammachgrat, opadającej ze szczytu Schrammacher (3410 m)

Przejście na drugą stronę doliny zapewnia tym razem nie zwyczajowy mostek, ale konstrukcja jakiegoś betonowego progu na potoku. Tura wznosi się teraz lekko pofałdowanym terenem, ale to przyjemne dreptanie kończy się po kilkuset metrach w miejscu, gdzie stok robi się zdecydowanie bardziej stromy. Gdyby pod foką leżało kilka centymetrów miękkiego śniegu, byłoby to nawet przyjemne zygzakowanie. Ale nie dziś. Dziś trafiamy na trochę odpuszczony, generalnie zalodzony stok. Niefajnie się nim podchodzi, a zakosy robione na krawędziach są wyjątkowo czujne, bo w razie utraty równowagi może się człek od razu nie poobija, ale ciężko będzie się zatrzymać. Ostatni długi trawers wyprowadza nas w końcu na teren nieco bardziej połogi, będący ograniczeniem znajdującego się tu w lecie jeziorka Butsee.

Biorąc pod uwagę widoki, które pojawiły się, gdy chmury weszły ponad okoliczne szczyty, jest to kolejne doskonałe miejsce na krótki odpoczynek. Przed nami widać też w końcu cel, czyli Hohe Kreuzspitze. Od tej strony wygląda zupełnie nieskiturowo, ale wiemy, że to tylko pozory. Umiarkowanie stromym stokiem podchodzimy kilkadziesiąt metrów w pionie, by po dłuższym trawersie znaleźć się w końcu pod opadającym ze szczytu zalodzonym zboczem. Mam akurat okazję obserwować zjazd ekipy, która zaczęła tę turę wcześniej, i to, co widzę, utwierdza mnie tylko w przekonaniu, że nie chcę pchać się w taki teren. Informuję o tym chłopaków i już zupełnie na luzie foczę dalej, obserwując, jak idzie pozostałym. Bartek zapina harszle, Tomek walczy bez nich, a Marek w pewnym momencie po prostu odpina narty i idzie z buta na widoczną powyżej przełączkę.

Tekst i zdjęcia / PIOTR KALETA

Zdjęcie otwarcia / Marek i Tomek na ramieniu Grawandkofel (2835 m). Na pierwszym planie Hochsteller (3098 m), a po prawej masyw Hochfeiler / Gran Pilastro (3509 m)


Całość tekstu znajdziecie w magazynie GÓRY numer 6/2022 (289)

Zapraszamy również do korzystania z czytnika GÓR > http://www.czytaj.goryonline.com/

 

REKLAMA

REKLAMA

Czytaj inne artykuły

Wszelkie prawa zastrzeżone © 2023