VISOČICA, BJELAŠNICA I TRESKAVICA, CZYLI BOŚNIACKIE SKITURY

CZĘŚĆ 1

Luźna rozmowa z kimś na temat jego ostatniej eksploracji – gdzieś tam, gdzie i ty chciałbyś w końcu trafić. Chciałbyś, ale nie trafiłeś, bo kierunek jest z tych nieoczywistych, a logistyka wymaga grupy podobnych napaleńców. Byłoby świetnie dołączyć do takiego tripa, ale wiadomo, jak to z bywa z tego rodzaju pogaduszkami na społecznościówkach – przeważnie kończą się niczym.

Tekst i zdjęcia / PIOTR KALETA

Zdjęcie otwarcia / Chwila przerwy na uzupełnienie płynów i nacieszenie oczu niemal alpejskimi widokami. Po lewej Subar, a na końcu doliny Vito


Tym razem jest inaczej. Mimo znajomości wyłącznie via net Robert odzywa się na początku kolejnej zimy, proponując już konkrety, czyli… Bośnię i Hercegowinę. Kilka dni przed wyjazdem zamykamy czteroosobowy skład grupy. Na dworcu PKP we Wrocławiu poznaję Rafała, a na parkingu w Tychach – Włodka i „kierownika” całego zamieszania, Roberta. Szybkie przepakowanie i nasz T4 już dziarsko sunie na południe. Robert prowadzi przez pierwszych kilka godzin. Na granicy słowacko-węgierskiej zmieniam go za kierownicą. Budapeszt omijamy szerokim łukiem obwodnicy. Granica z Chorwacją to formalność, ta chorwacko-bośniacka podobnie – celnik zagląda do bagażnika i, widząc nasze rzeczy, puszcza dalej.

Klimaty bośniackie? Taka wiejska Polska, tylko bardziej zaśmiecona, co szczególnie widać po rzekach. Sarajewo… Dziwnie się czułem w tym mieście, znając jego niedawną historię wojenną. A poza tym to dla mnie ni islamski Wschód, ni Europa. Zbytnio się tu nie odnajduję. Wymieniamy euro na lokalne marki i idziemy do knajpy. Opuszczając miasto, kilka razy zapychamy się w wąskich i stromych uliczkach, ale w końcu udaje się dotrzeć do jakiejś głównej drogi.

Kierujemy się na południe, do wioski Tušila. W niej chłopaki mają już ogarnięte spanie. To efekt pobytu ubiegłej zimy. Wieczorna rozmowa przebiega… magicznie, bo nie po angielsku – tyle powiem . Rozkładamy się i zaczynamy debatować nad jutrzejszymi planami. Ostatecznie staje na tym, że Robert z Rafałem spędzą noc w schronie Zoran Šimić, by z niego uderzyć kolejnego dnia na Džamiję (1974 m). Włodek i ja za cel obieramy Vito (1960 m).

Włodek pod szczytem Veliko Brdo, w oddali masyw Treskavicy

VITO

Pobudka o 6:40, ale okazuje się, że ekipa nie ma spręża. Ostatecznie parking przed gospodą opuszczamy o 9:30. Odśnieżana droga kończy się w Sinanovići, gdzie na skraju wioski parkujemy w zatoczce. Pogodowo jest idealnie, czyli lampa. Po krótkim odcinku na odkrytym terenie z widokiem na Mokre Stijene (1878 m) dochodzimy do pierwszej przełączki. Włodek jest tam najszybciej i zaczyna od skręcenia fajeczki. Rafał i Robert docierają deczko później.

Ruszamy dalej grupą, ale ta po kilkuset metrach znów się atomizuje. Rafał i Robert mają cięższe plecaki ze sprzętem biwakowym, jednak to chyba nie cała tajemnica ich wolniejszego tempa. Ładny, intrygujący zjazdowo masyw, który mijamy teraz po prawej, według mapy nazywa się Visočica. Z kolei przed nami po lewej wzrok przykuwa dość strzelista, czysto skalna bryła Crveni kuk (1733 m). Dalsza droga pod Džamiję ma dwa ostre zakręty – jeden z nich ścinamy, by długim łukiem wyjść na kolejną przełączkę. Letni szlak na Vito zaczyna się nieco dalej i niżej, tymczasem my już teraz odbijamy na wschód. Szczytu stąd nie widać, bo zasłania go przede wszystkim Spjonik (1920 m).

Wkraczamy na bardzo pofałdowany teren, powoli nabierając wysokości. Początkowo z orientacją nie ma problemu, ale już po kilkuset metrach trzeba kluczyć między lejami krasowymi i innymi niespodziankami. Mapa w ogóle nie oddaje tej specyfiki. W końcu teren się klaruje, dzięki czemu bardzo szeroką, łagodną rynną wychodzimy na grań. Z prawej urwisko, z lewej pastwisko. Następnie mijamy po prawej Spjonik i od razu kierujemy się na Vito. Samą końcówkę niosę narty, bo śnieg co prawda leży, ale powytapiany i przez to zapadający się do trawy i kamieni. Pogoda jest piękna, zatem na szczycie nigdzie się nie śpieszymy. Przeciwnie, leniwie sączymy widoki. W pewnej chwili Włodek wpada na pomysł, by przejść się granią w stronę Veliko Brdo (1989 m). Sama grań według mapy powinna być dość szeroka, w dodatku biegnie nią jakiś letni szlak. Podczas realnej zimy jej ośnieżone ostrze ma metr szerokości, a na obie strony opadają strome zbocza, o nachyleniu przynajmniej 45°, więc moja ciekawość nie jest aż tak duża, by tam iść. Włodkowi to oczywiście nie przeszkadza i spacerkiem dociera do kulminacji. Ze szczytu krzyczy, że potrzebne są raki.

Na stoku Malo brdo, z widokiem na górujący nad doliną Vito

Dalej ruszamy w stronę wybrzuszenia na grani, które na mapie nosi nazwę Delelaš (1917 m). Dla formalności: najpierw trochę zjeżdżamy, a później znów podchodzimy. W międzyczasie z zaskoczeniem obserwujemy, jak od progu piętra doliny w tę samą stronę podąża najpierw jedna sylwetka, a za nią kolejna. Czyżby Robert i Rafał? Po kilkunastu minutach okazuje się, że to oni. Dziwną trasę wybrali.

Na Delelašu Rafał opowiada, że wymyślili sobie, aby do schronu iść przez Parič. OK. Problem jest jednak taki, że między naszą „kopą” a tym szczytem znajduje się przełęcz, która, powiedzmy, jest dość wymagająca technicznie. Kierowany czystą ciekawością idę w stronę kolejnego, ostatniego przed samą przełęczą wybrzuszenia na grani, by ocenić teren. Zmiana perspektywy nie przynosi rozwiązania, które łatwo puściłoby ludzi na nartach, ze sporymi worami na plecach.

Po krótkiej naradzie wszyscy ruszamy w dół. Przy czym Rafał z Robertem nad progiem odbiją na zachód, by za bardzo nie tracić wysokości i przejść do schronu od strony przełęczy rozdzielającej Parič i bliższy drogi Uteklić. Natomiast ja z Włodkiem kierujemy się już w stronę drogi. Nie chcemy w końcówce zbyt szybko zakładać fok, więc tym razem zjazdy to nie wężyki przerywane trawersami, ale trawersy przerywane wężykami.


Tekst w całości przeczytasz w 297 (4/2024) numerze Magazynu GÓRY.

REKLAMA

REKLAMA

Czytaj inne artykuły

Wszelkie prawa zastrzeżone © 2024