USTROJSTWO O WIELKIEJ MOCY

O wyczerpującej, ale też dającej mnóstwo pozytywnej energii pracy przy organizacji jednej z największych imprez górskich w kraju z RENATĄ WCISŁO, dyrektorką programową Festiwalu Górskiego w Lądku-Zdroju, rozmawia ANDRZEJ MIREK.

Rozmawiał / ANDRZEJ MIREK

Zdjęcie otwarcia / Zespół programowy, od lewej: Aleksandra Bijak, Magdalena Drzewoszewska, Renata Wcisło i Olga Klich; fot. arch. R. Wcisło


W JAKI SPOSÓB DOŁĄCZYŁAŚ DO EKIPY FESTIWALU GÓRSKIEGO W LĄDKU-ZDROJU I JAK WYGLĄDAŁ TWÓJ DEBIUT?

Kiedyś napisałam na FB: „Pamiętam ten sierpień 2011 roku. Przyjechaliśmy rodzinnie do Pasterki, zaledwie na parę dni. Pewnego wieczoru, przeglądając gazetnik (czy coś w tym rodzaju) przy barze, zapytałam, czy mogę zostawić «Taternika».

– To tylko z szefem. – Usłyszałam.

Szef pojawił się przy nas między piwem a piwem… Nazywał się Maciej Sokołowski. Zagadałam, że redaguję taki a taki kwartalnik, może znajdzie się miejsce na półce, chętnie zostawię parę egzemplarzy. Pamiętam jego «A, bardzo chętnie» (cóż miał powiedzieć klientom, którzy chcą za darmo coś zrobić) i zaproszenie na pierwszą «autorską», maćkową edycję Przeglądu Filmów Górskich w Lądku-Zdroju, który miał się odbyć za miesiąc.

Do Lądka-Zdroju przyjechałam jednak dopiero rok później. Tak zaczęły krzyżować się nasze drogi… Dziś Festiwal Górski – bo taką ma teraz nazwę – to moje drugie życie. Choć rodzina czasem twierdzi, że pierwsze. To Przyjaciele, Energia i Radość. Ale i cholernie eksploatująca duszę i ciało praca, od której nie da się uciec, schować, zapomnieć. I choć spalam się w niej całkowicie we wrześniu, to z początkiem października… no, może listopada… no, może grudnia… znów jest OGIEŃ.

A może sprzedałam duszę diabłu? I pomyśleć, że wszystko zaczęło się od kilku sierpniowych dni, nie w karczmie Rzym, a w Pasterce”.

I jeszcze w tym wpisie: „Maciek nie prowadzi schronisk (mowa o «Pasterce» i «Na Szczelińcu»). Maciek nie organizuje festiwalu. I nie robi tysiąca innych rzeczy na raz. Maciej po prostu stworzył PERPETUUM MOBILE – napędzane energią z głębi duszy. Ta energia nigdy się nie kończy, a im szybciej, im trudniej, tym jej więcej. Jak ten wynalazek działa, z podziwem przyglądam się od lat. To ustrojstwo ma wielką moc. Jest jak maszyna do SZYCIA MARZEŃ. Czasem pętelkuje, ale nigdy nie ustaje. I pewnie dlatego tylu ludzi serce zostawiło w «Pasterce». I na Festiwalu w Lądku”.

Od 10 lat jestem częścią tegoperpetuum mobile, a od pewnego czasu jesteś i ty, i redakcja GÓR (śmiech).

Renata Wcisło; fot. Ola Drutkowska

ZA CO JEST ODPOWIEDZIALNY DYREKTOR PROGRAMOWY FESTIWALU?

Dyrektor… Raczej dyrektorka, ale to jakoś pejoratywnie mi się kojarzy, ze szkolną, wymagającą zołzą. Kiedyś Maciek się przejęzyczył i napisał „dyrektora programowa”. Tak, „dyrektora” jest świetna! Z prof. Ewą Grzędą, kierującą pracami jury konkursu na Książkę Górską Roku, który organizujemy w ramach festiwalu, uznałyśmy, że „dyrektora” brzmi dumnie i fajnie byłoby, gdyby weszło do obiegu.

Ale jednak „zarządzania” i w ogóle „dyrektorowania” nie czuję, raczej czuję się twórczynią i gospodynią. O, tak! Lubię być gospodynią, lubię, kiedy goście, uczestnicy, wolontariusze, współorganizatorzy mają się u nas dobrze, kiedy na czas festiwalu stajemy się „rodziną z wyboru”. Zobacz, co mówi się o Lądku, dlaczego tu ludzie przyjeżdżają – dla atmosfery, dla bycia razem, dla przeżywania, program jest tylko pretekstem.

Wiesz, że kiedy zaczęłam przyjeżdżać do Lądka-Zdroju, a jeszcze nie byłam częścią organizacji, nie obejrzałam żadnego filmu, nie zaliczyłam żadnego punktu programu? Serio! Byłam tam, miałam wejściówkę na imprezę, ale żyłam drugim życiem – towarzyskim.

Ze dwa lata temu, jakiś tydzień po festiwalu, rozmawialiśmy telefonicznie z Krzyśkiem Wielickim, dzieląc się wrażeniami z ostatniej edycji. Krzysiek pyta, jak tam po imprezie. Mówię, że jeszcze płynę na fali, a on, że ma to samo! Że jako himalaista i gość nie tylko dzieli się z uczestnikami swoimi doświadczeniami, nie tylko daje, ale też dużo dostaje od ludzi – ta energia płynie w dwie strony i to go również ładuje. Piękne, co? Kwintesencja imprezy i idei zapoczątkowanej przez Zbyszka Piotrowicza, pomysłodawcę i pierwszego dyrektora festiwalu.

Dlatego program to jedno, ale tak naprawdę najważniejsze, by stworzyć przestrzeń do dzielenia się i bycia tutaj. I na to pracuje cała rzesza gospodyń i gospodarzy miejsc, stref, wydarzeń – z Maćkiem, jako zarządcą całego folwarku, na czele.

W tym roku mamy kilkadziesiąt miejsc festiwalowych! Ich wyposażenie, zagospodarowanie, logistyka, formalności i obsługa wymagają miesięcy przygotowań oraz wielu osób, z których każda ma do wykonania jakieś zadanie. To prawdziwa górska fabryka, w którą zaangażowanych jest, na różnym etapie działań, prawie 200 ludzi. Całoroczna praca, z krótkim oddechem tuż po. Już jesienne podsumowanie i rozliczenie imprezy tworzy podwaliny pod przyszłą edycję. Dlatego tworzymy ankiety, wsłuchujemy się w głosy gości, uczestników. Choć nie zawsze możemy spełnić wszystkie oczekiwania, dziękujemy za każdy taki wkład.

Więc jeśli pytasz, czy odpowiadam za program, to oczywiście, tak, ale również czuję się odpowiedzialna za wiele innych rzeczy, na które moja praca ma wpływ. Najściślej pracuję oczywiście z Maćkiem, Kasią Biernacką – szefową konkursu filmowego, Sebastianem Dziurdzikowskim – odpowiedzialnym za strefę expo, sponsorów i partnerów, Mateuszem Kurdzielem – szarą eminencją festiwalu, wielozadaniowcem, logistykiem, jego funkcja jest płynna, robi mnóstwo rzeczy, zawsze z oddaniem i niezwykłą życzliwością, z Magdą Drzewoszewską – moją prawą i lewą ręką, prof. Ewą Grzędą – szefową jury konkursu na Książkę Górską Roku, Olgą Klich – również z części literackiej, Olą Bijak – odpowiedzialną za działania w outdoorze, Robbem Maciągiem – od strefy dziecięcej, Hanią Hylińską i Olą Roczek – od mediów, komunikacji, informacji. Pewnie nie wymieniłam wielu osób, ale to jest ścisłe grono współpracowników. Dopiero po Lądku widzę, jak trudno zbudować dobrze funkcjonującą firmę, bo z niektórymi ludźmi dotarłam się po latach.

JAK EWOLUOWAŁA FORMUŁA FESTIWALU?

Dużo zależy od czynników zewnętrznych, czyli od tego, co w danym roku jest ważne w życiu społeczeństwa czy środowiska górskiego. Do tego dostosowujemy formułę. Przykładem może być czas pandemii, kiedy zrezygnowaliśmy z wielkiego namiotu, który zresztą w tym roku wraca, po dwóch latach nieobecności. Wszyscy się przyzwyczaili, że właśnie tam działy się główne wydarzenia, a okazało się, że amfiteatr również świetnie sprawdził się w tej roli. Wyszliśmy też bardziej na zewnątrz i tę tendencję chcielibyśmy utrzymać. Warsztaty, wycieczki, pokazy na otwartej przestrzeni… Nowością jest Strefa Basecamp, czyli więcej warsztatów i spotkań na zewnątrz, ale też chill.

Mocno ewoluujemy, jeśli chodzi o dzieciaki i młodzież. Kiedyś nasza oferta była znikoma, potem pojawiły się warsztaty i przedszkole festiwalowe. W tym roku robimy minifestiwal Młode Góry, wypełniony różnymi działaniami, od warsztatów artystycznych po naukę praktycznych umiejętności. To odpowiedź na potrzeby ludzi, którzy szukają rodzinnej oferty. Czasem serce może się rwać do Lądka, ale co z dziećmi? No właśnie, dlatego tak ważna jest przestrzeń, w której każdy z członków rodziny znajdzie coś dla siebie, osobno i razem. Wspólne przeżycie festiwalu, tej wyjątkowej przygody, moim zdaniem jest ogromną wartością.

Kolejnym elementem rozwoju jest to, że festiwal to również wydarzenie artystyczne, kulturalne. Rozwijamy się w wielu kierunkach.

O nasze biuro i dobre samopoczucie podczas festiwalu dba Mateusz Kurczak Kurdziel. Przygarnął nas dwa lata temu pod swoje skrzydła, czyli do kanciapy w Kinoteatrze, w której pracuje podczas festiwalu, a my z dumą ogłosiłyśmy się jego wiernym kurnikiem. Tworzymy bardzo zgrany zespół; fot. arch. R. Wcisło

NA ILE POMOCNE JEST TWOJE DOŚWIADCZENIE DZIENNIKARSKIE?

Gdyby nie „Taternik” i moje doświadczenia społeczne, organizacyjne i dziennikarskie, nie byłoby mnie na festiwalu, bo bagaż doświadczeń – który wyniosłam z przygotowywania imprez, działalności w PZA czy w organizacjach pozarządowych, z codziennej pracy w mediach i w środowisku górskim – to wartość, którą wniosłam do Lądka. Miałam dobre rozeznanie, wiedziałam, co jest cenne i kto jest ciekawym prelegentem, bo trzeba brać pod uwagę to, że ktoś może robi niezwykłe rzeczy w górach, ale nie potrafi tego przekazać albo nie czuje się dobrze na scenie.

Ważne jest dla mnie, kto może wnieść w imprezę nie tylko wartość merytoryczną, ale też społeczną. Bardzo się cieszę i sprawia mi przyjemność, gdy gość angażuje się ponad to, co jest w umowie – sami tacy jesteśmy. Bywają prelegenci, którzy zrobią to, co mają do zrobienia, i wyjeżdżają. Szkoda, myślę, chyba nam nie po drodze. Lubię, kiedy zaiskrzy między gościem a festiwalem. Dobrze, kiedy zapraszani ludzie mają podobną do naszej energię, bo przecież na jej wspólnym wyzwalaniu opiera się sens działania. Może jestem jednorożcem, jak to określają niektóre koleżanki, może zbyt idealizuję, ale czy ten festiwal mógłby trwać bez idealistów? Edyta Geppert śpiewała „A nie ma mnie, gdy nie ma ognia” – i tak mam, pomimo 45 lat w dowodzie, w każdym działaniu i pracy.

KTÓRE Z WYDARZEŃ JEST STAŁYM ELEMENTEM IMPREZY?

Film, oczywiście. Przecież Zbyszek Piotrowicz stworzył Przegląd Filmów Górskich, który dopiero kilka lat temu ewoluował w Festiwal Górski. Od 2013 roku stałym elementem jest też konkurs na Książkę Górską Roku, który rozrósł się w Festiwal Literatury Górskiej. Kolejna kwestia to dzieci – od tego roku promujemy nową markę, Festiwal Młode Góry. Od lat są biegi, zwracamy też uwagę, by gale – otwarcia, filmowa, książkowa i kultury górskiej – miały stosowną oprawę, by było to prawdziwe widowisko. Zatrudniamy zawodowych reżyserów, aktorów, konferansjerów, kabareciarzy.

CZY O PROGRAMIE DECYDUJĄ TRENDY?

Kilka lat temu zorganizowaliśmy spotkanie dyrektorów festiwalów górskich, polskich i światowych. Cieszymy się, kiedy możemy współpracować i inspirować się nawzajem, dzielić doświadczeniami. Trend festiwalowy? Chyba nie ma czegoś takiego, każdy na coś innego kładzie nacisk, inne ma warunki do rozwoju, coś innego jest dla niego istotne.

MASZ JAKIEŚ MOCNE WSPOMNIENIA ZWIĄZANE Z LĄDKIEM?

Dla mnie najważniejszy pod tym względem był festiwal w 2020 roku. Byłam w nim bardzo głęboko – poruszona, obecna, bez pośpiechu, zadowolona z programu, z którego sama dla siebie dużo czerpałam. Ze względu na pandemię był zupełnie inny niż poprzednie. Bardziej na zewnątrz, bardziej polski, ale też bardziej slow. Zapadło w pamięć spotkaniez Andrzejem Stasiukiem, Krzysztofem Zanussim, Moniką Sznajderman, rozmowa o literaturze prof. Ewy Grzędy, Michała Nogasia i Filipa Springera, opowieść Filipa o Sudetach, bardzo klimatyczne popołudnie i wieczór w Radochowie. Te rozmowy, choć często trudne, wiele wnosiły, skłaniały do przemyśleń. Moim zdaniem była to ważna edycja w ogóle, ale też poprzez fakt, że podjęliśmy się jej organizacji w tak niepewnym czasie.

Tak zawsze chciałabym odczuwać imprezę, tyle brać dla siebie. Bo wiesz, czego mi brakuje w festiwalu, mnie, osobiście? Zanurzenia się. W organizacji przeżywam wszystko od zaplecza, a rzadko zdarza mi się zatrzymać i BYĆ. Mam potrzebę przeżywać festiwal od tej strony, od której mogą ci, dla których go tworzymy. Trudno być gospodynią i dać na luz, nie przejmując się tym, czy na stole nie zabrakło wina i przystawek. Uczę się tego.

A CZEGO NIE WIDZI UCZESTNIK?

Całej masy exceli! Papierologii, rozliczeń, umów, ustaleń, pozwoleń, wpadek, nagłych zmian, pożarów i całej drogi, która trwa prawie rok – kończąc jedną edycję, już myślimy o kolejnej. Nieustannej burzy mózgów. Rozkmin. Każdy punkt programu przechodzi przecież przez ręce dziesiątek ludzi. Pomysł, realizacja, sprzęt, ustalenia, teren, wynajem, dotacje, sponsorzy, grafiki, organizacja miejsc, noclegów, wyżywienia, toalet, scenariusze, reżyseria, biura, rzutniki, oświetlenie, media społecznościowe, BHP, straż pożarna, bilety…

„W organizacji przeżywam wszystko od zaplecza, a rzadko zdarza mi się zatrzymać i BYĆ”; fot. Piotr Kaleta

JAKI JEST DLA CIEBIE EMOCJONALNY KOSZT TEGO PRZEDSIĘWZIĘCIA?

Regeneracja trwa co najmniej miesiąc. Kiedyś, gdy emocje opadły i przeniosłam się z wiru wydarzeń na wiejskie zacisze, serce nie wytrzymało tego spokoju – trafiłam na pogotowie. Tak, kiedy opadnie kurz, wszyscy goście wyjadą, wariactwo ucichnie, powoli dopada zmęczenie. Intensywność przygotowań i huśtawka emocji nie może być obojętna dla organizmu. Życie na pełnej petardzie z jednej strony dodaje energii, z drugiej – bez wytchnienia, w napięciu nie dojedziesz daleko. Koszty muszą być. Wydaje mi się, że z wiekiem coraz bardziej potrafię dbać o siebie, ale jeśli masz rodzinę, pracę zawodową, inne zobowiązania i festiwal w Lądku-Zdroju, na czas którego rzucasz wszystko inne – trudno złapać harmonię, zwłaszcza kiedy w każdej z wymienionych sfer życia co rusz zdarzają się niespodzianki i zaskakujące sytuacje.

MOŻEMY POROZMAWIAĆ O WPADKACH?

Od wpadek mamy świetnych konferansjerów, zawodowych aktorów i kabareciarzy: Meg Szumską, Magdalenę Bochan-Jachimek, Szymona Jachimka i Wojtka Helińskiego. Sami są atrakcją festiwalu, publiczność ich uwielbia, są też naszym kołem ratunkowym – z każdej wpadki wybrną, przekierują uwagę… Potrafią zrobić taki show, że publiczność spojrzy na niedociągnięcia z większą wyrozumiałością albo w ogóle ich nie zauważy, bo zdążymy już ogarnąć temat.

A pożary zdarzają się ciągle. Potrafimy je gasić sami (śmiech). Choć kiedyś nad ranem została wezwana prawdziwa straż pożarna – taka była impreza z gaśnicą w roli głównej i znanym, lubianym przez publiczność prelegentem…

PORUSZMY JESZCZE WĄTEK WINIARSKI…

Tak, od pewnego czasu jesteśmy mocno winni. Zbyszek i Natalia Piotrowiczowie prowadzą w Radochowie, kilka kilometrów od Lądka-Zdroju, Winiarnię Radochowską – polecam w komplecie z Jaskinią Radochowską, którą również zarządzają. Tu co roku odbywa się co najmniej jedna festiwalowa impreza z winem w tle, a bywało, że i dwie. W tym roku również będzie okazja do wypicia tam wina – w czwartkowe popołudnie w Jaskini Radochowskiej odbędzie się promocja najnowszej książki Zbyszka – Sudeckość, a po niej otwarcie wystawy „GOPR w Sudetach”, z okazji 70-lecia obecności ratowników górskich w tym rejonie.

Liczę na to, że wątki winne pojawią się w prelekcji Kasi i Lecha Dutkiewiczów, małżeństwa z Trójmiasta, które w ubiegłym roku zachwyciło jury konkursu na Książkę Górską Roku albumo-przewodnikiem po via ferratach w Dolomitach. W tym roku do konkursu zgłosili kolejną część przewodnika, będą też mieli swoją prezentację. A ponieważ są również wykształconymi enologami i pasjonatami wina, Włochy to dla nich raj na ziemi, spędzają tam każdą wolną chwilę. A tak prywatnie, sama śpię na winie. Dosłownie, na tysiącach butelek, które leżakują pod sypialnią. Takie życie w winnicy… Jednak festiwal związany jest od lat z innym trunkiem, którego stali bywalcy wręcz się domagają – cytrynówką, specjalnie przygotowywaną przez Sebastiana Dziurdzikowskiego.

PRZESŁANIE NA KONIEC?

Wakacje w tym roku zostały przedłużone! Zapraszam na grande finale – od 8 do 11 września. Do zobaczenia!


Tekst został opublikowany w 287 (4/2022) numerze magazynu GÓRY.
Możesz go również przeczytać na naszym czytniku
 – czytaj.goryonline.com

REKLAMA

REKLAMA

Czytaj inne artykuły

Wszelkie prawa zastrzeżone © 2024