TREKKING POD EVEREST – ŚLADAMI PIERWSZYCH ZDOBYWCÓW

Wyruszamy pod Everest i do Gokyo. Jednym z najpiękniejszych i dlatego najbardziej popularnych szlaków trekkingowych w górach wysokich. Szlakiem, na którym masowa turystyka idzie w parze z wielusetletnią tradycją. Tam zobaczymy, jak ludzie w małych wioskach orzą pole wołami lub sami ciągną pług po kamienistej ziemi, a turyści lecą helikopterem na kawę z widokiem na Ama Dablam czy Lhotse. Będziemy świadkami kontrastów, zmian, ale też niesamowitych widoków górskich.

Tekst i zdjęcia / EWA KOLBUSZ

Zdjęcie otwarcia / Widok z Dzongli na Ama Dablam


KATMANDU – EVEREST BASE CAMP

Pierwsza część naszej wyprawy wiedzie najbardziej rozwiniętym turystycznie szlakiem. Nie opiszę wszystkich jego odcinków dzień po dniu, jak w przewodniku, gdyż takich informacji jest wiele w internecie. Chciałam wam przedstawić subiektywne obserwacje dotyczące zmian, jakie zaszły od czasu mojej poprzedniej wędrówki, osiem lat wcześniej.

Lądujemy w Nepalu na początku października, w czasie, gdy monsun powinien już się skończyć… Powinien. Niestety sytuacja jest poważna i przypomina tę z września 2024 roku w Polsce. Deszcz pada nieprzerwanie od 50 godzin. Zalane lotnisko, zerwane mosty, odcięte od świata prowincje. Drogi, którymi mieliśmy jechać, zniknęły z mapy. Nie są zniszczone czy przysypane kamieniami, po prostu zabrała je woda. Te wszystkie informacje spadają na nas zaraz po wylądowaniu. Zmęczenie 35-godzinną podróżą nie pozwala nam w pełni zrozumieć powagi sytuacji. Dociera to do nas dopiero nazajutrz.

Dwa dni trwa przeorganizowanie wyjazdu i przebukowanie biletów na lotnisko w Katmandu, które oparło się powodzi (w wysokim sezonie do Lukli lata się z Ramechapu, oddalonego o około 130 kilometrów, co w nepalskich warunkach oznaczałoby pięć–sześć godzin jazdy).

Na thamelskim bazarze kupujmy jeszcze raczki – doszły nas słuchy, że u góry spadło około 70 centymetrów śniegu. Ludzie utknęli w Gorak Shep i nie mogli zejść, bo sypało nieprzerwanie przez dwa dni. Szlakiem w niższych partiach płynęły rzeki. Trochę nas to niepokoi, gdyż ledwo półtora miesiąca wcześniej górską wioskę Thame, przez którą planowaliśmy iść, nawiedziła powódź. Z powodu ocieplenia klimatu wylało położone wyżej jezioro lodowcowe. Na szczęście mieszkańcy byli na polach, a turyści jeszcze nie dotarli w te rejony i nikt nie zginął, ale większość wioski została zniszczona. Zdewastowana była też część szlaku do EBC. To wszystko dobitnie pokazuje, jak krucha jest równowaga w przyrodzie w obliczu zmian klimatu.

Czorten Kukuczki i innych himalaistów, którzy zginęli na południowej ścianie Lhotse

TRANSPORT

Na szlak planujemy dostać się samolotem. Lot do Lukli to wydarzenie, które stresuje wiele osób, tamtejsze lotnisko jest bowiem określane jako najniebezpieczniejsze na świecie. I pewnie zasłużyło na to miano, ale piloci naprawdę wiedzą, co robią.

Niestety loty są bardzo często odwoływane z powodu zachmurzenia, co zazwyczaj kończy się nawet kilkudniowym koczowaniem na lotnisku. Jednak widoki z powietrza wynagradzają wszystko. To pierwszy moment, w którym można zobaczyć Mount Everest i Lhotse. Zakosztować tego, co mogą zaoferować te góry przy dobrej widoczności. My mieliśmy szczęście, bo wystartowaliśmy planowo, ale przez kolejne cztery dni ludzie czekali lub byli zmuszeni dostać się w góry innym środkiem transportu.

Alternatyw jest kilka. Pierwsza z nich to helikopter i choć jest drogi (500–600 dolarów za osobę), były dni, gdy maszyny kursowały w tę i z powrotem jak taksówki, co 15 minut. To pokazuje też, jak bardzo zmienił się rodzaj turystów docierających w te rejony. Zapaleni trekkerzy, niebaczący na niewygody, zostali w dużej mierze wyparci przez bogatych klientów biur podróży, dla których koszt lotu helikopterem jest drobnym wydatkiem.

Drugą opcją jest bus lub dżip do Salleri. W normalnych warunkach podróż na dystansie 260 kilometrów trwa około 10–11 godzin. Niestety, zerwane mosty wydłużyły ją w tym sezonie do 16 godzin. Z Salleri mamy około dwóch–trzech dni marszu do Lukli. Niewiele osób decydowało się na to rozwiązanie.

Trzecim sposobem dotarcia do bazy jest trekking z Jiri do Lukli „szlakiem pierwszych zdobywców”, którym karawany pod Mount Everest szły w czasach, gdy loty nie były możliwe. Ten wariant oznacza dodatkowe 90 kilometrów i około czterech–pięciu dni. Opiszę go w drugiej części artykułu, bo była to nasza droga powrotna.

Widok z Kala Pattar na Everest i Nuptse

Tekst w całości przeczytasz w 298 (1/2025) numerze Magazynu GÓRY.

GÓRY w formacie pdf można kupić w naszej księgarni Książki Gór > link

REKLAMA

REKLAMA

Czytaj inne artykuły

Wszelkie prawa zastrzeżone © 2025