Jedna z najbardziej rozpoznawalnych skał na świecie. Droga, którą w ciągu 60 lat od pierwszego przejścia pokonały tysiące wspinaczy. Nadal jednak, każde kolejne klasyczne przejście The Nose jest małą sensacją, a sama ich liczba się zmienia, w zależności od tego jak purystyczne kryteria przyjmiemy.
Billy Ridal i Alex Waterhouse, dwaj brytyjscy wspinacze, których bigwallowe doświadczenie można z czystym sumieniem nazwać nieistniejącym pokonali właśnie jedną z najsłynniejszych dróg na świecie w ortodoksyjnie czystym stylu. Billy i Alex mają spore doświadczenie zawodnicze (obaj do zeszłego sezonu startowali w Pucharze Świata IFSC, Alex od 2012, William od 2011) i żaden z nich nie może się poszczycić oszałamiającymi wynikami na tym polu (obu zdarzyło się jedynie kilka razy trafić do pierwszej dziesiątki) to okazuje się, że jeśli nawet mieli jakieś braki, to nadrobili je z nadwyżką entuzjazmem i determinacją. Po dwóch tygoniach prób, podczas których większość uwagi poświęcili oczywiście dwóm najtrudniejszym wyciągom na drodze – The Great Roof i Changing Corners – mieli niepokojąco mało czasu na przejście całości. Na dodatek dały o sobie znać prawa Murphy’ego i kiedy wystartowali do decydującej próby, przeszkodziła im pogoda. Czasu było mało, a chłopaki nie chcieli iść na skróty. Każdy z nich musiał poprowadzić każdy z wyciągów klasycznie – a to oczywiście znacząco wydłuża cały proces.
11 listopada chłopaki zrobili sobie zdjęcie pod słynną sosną (bez tego przejście by się rzecz jasna nie liczyło)
Podczas całego przejścia relacjonowali to co się działo na ścianie i nie sposób się nie uśmiechnąć oglądając te krótkie filmiki.
Przejście Billy’ego i Alexa to … no właśnie, trudno definitywnie stwierdzić, które z kolei klasyczne przejście The Nose. Postanowiliśmy się więc tej nieco zawikłanej i pełnej tajemnic historii przyjrzeć.
W latach 50. próby pokonania El Capitana były coraz bardziej zaawansowane i to co nawet przez najlepszych było dotąd uważane za niemożliwe, zaczęło coraz wyraźniej majaczyć na horyzoncie. W 1957, Royal Robbins, Mike Sherrick i Jerry Gallwas pokonali północnozachodnią ścianę Half Dome i jedynym problemem do rozwiązania pozostał El Capitan. Warren Harding, Mark Powell i Bill „Dolt” Feuerer weszli w ścianę El Capa w 1957 roku w najważniejsze amerykańskie święto, 4 lipca. W tamtych czasach normą był styl, który nazwalibyśmy dziś oblężniczym. Zmagali się z drogą za każdym razem przez kilka czy kilkanaście dni, urabiając raz więcej, raz mniej. Harding drogę ukończył w listopadzie 1958, po w sumie 45 dniach wspinania i z zupełnie innym teamem, bo Hardingowi towarzyszyli wówczas Wayne Merry, George Whitmore i Rich Calderwood. Dwa lata później Royal Robbins, Joe Fitschen, Chuck Pratt i Tom Frost skrócili czas do 6 dni. Ani jedno, ani drugie przejście nie było jednak klasyczne.
Przez kolejne ponad 30 lat celem korespondencyjnych pojedynków wspinaczy na The Nose było pokonanie ściany w jak najkrótszym czasie. W 1975 Jim Bridwell, John Long i Billy Westbay jako pierwsi zrobili to w jeden dzień, i to z ogromnym zapasem, bo pokonali drogę w niecałe 18 godzin. Od początku lat 90. ten wyścig był w istocie spektaklem jednego aktora, Hansa Florine, który z różnymi partnerami wykręcał coraz lepsze czasy. Najpierw przez kilka lat przerzucał się kolejnymi rekordami z Peterem Croftem i Dave’em Schultzem. W 1992 połączył siły z Croftem i ustanowili czas, który czekał na pobicie niemal dekadę – 4:22. Rok później pokonał The Nose solo w czternaście godzin.
W 1993 roku jednak zdarzyło się coś istotniejszego niż rekordowe przejście solowe. Florine przeszedł The Nose z Lynn Hill, która w zawodach wspinaczkowych zdobyła wszystkie chyba laury (5 razy wygrała Rock Master w Arco), ale we wspinaniu bigwallowym była relatywnie początkująca, szczególnie kiedy porównać ją do całego towarzystwa urzędującego na El Capie od lat. I ta właśnie, ustępująca gigantom jak Florine czy Croft bigwallowym doświadczeniem dziewczyna (wówczas mająca 32 lata), zrobiła to co wcześniej uważano za niemożliwe. We wrześniu tego roku dokonała pierwszego w historii klasycznego przejścia The Nose, ze swoim partnerem, Brooke Sandahlem. To przejście zostawiało jednak pewien niedosyt. Hill nie poprowadziła absolutnie każdego wyciągu (chociaż oczywiście odpuściła jedynie te najprostsze), a Sandahl nie przeszedł z kolei tych najtrudniejszych więc przy ortodoksyjnym podejściu do stylu, to nadal nie było „to”. Przejście Hill z 1993 spełniało więc kryteria stylu team free – każdy wyciąg został pokonany klasycznie przez co najmniej jedną osobę z zespołu – ale celem było coś więcej.
Yvon Chouinard uznał, że to najważniejsze przejście w historii wspinania w ogóle, a Alex Huber stwierdził, że Hill nie tylko przełamała męską dominację w tym sporcie, ale zostawiła panów daleko w tyle. Po przejściu drogi Lynn stwierdziła lakonicznie: „It goes, boys!” czyli ” Chłopaki, puściło!” i pewnie już wtedy świtał jej w głowie kolejny pomysł. Klasyczne przejście The Nose w jeden dzień.
Projekt zaplanowała na następny sezon w dolinie i tym razem całość miała zostać sfilmowana. Pierwsze podejście zakończyło się rozczarowaniem i wycofem. Po 22 wyciągach skończyła jej się magnezja, upał dawał się we znaki bardziej niż to zakładała i okazało się, że wzięli ze sobą za mało wody, ostatecznie więc Lynn odpuściła. Obecność ekipy filmowej również sporo utrudniała. Ciągłe problemy z bateriami, ludźmi nie do końca wprawionymi w poruszaniu się po ścianie, współproducent, który wycofał się z projektu w ostatniej chwili – to wszystko angażowało jej energię i uwagę. Do drugiej próby podeszli ze Steven Suttonem 19 września, tym razem nie zabierając ze sobą filmowców. Po 23 godzinach Lynn Hill dokonała drugiego w historii (a pierwszego indywidualnego) klasycznego przejścia The Nose, tym razem w oszałamiającym czasie, poniżej doby. I tym razem poprowadziła absolutnie każdy z 31 wyciągów (na Changing Corners zaliczyła trzy odpadnięcia, ale nie odpuściła).
Po wyczynach Hill, do zmierzenia się z klasycznym przejściem The Nose ruszyło wielu znakomitych wspinaczy. Pierwszym, który ogłosił, że mu się udało był w 1998 roku Scott Burke. Cały projekt zajął mu niemal dziewięć miesięcy – dokładnie 261 dni. Od razu przyznał, że w trakcie tej najważniejszej próby, The Great Roof pokonał na wędkę, bo skała podczas tej próby była zbyt mokra (choć w czasie innych prób przechodził ten wyciąg klasycznie, prowadząc). Ten jeden wyciąg spowodował, że przejście Burke’a bywa „nieuznawane”.
Idąc tym tropem, również kolejne przejście (o pierwszym, sześciodniowym przejściu Lynn Hill nie wspominając), na które trzeba było czekać aż do 2005 roku, nie jest idealne. Tommy Caldwell i jego pierwsza żona, Beth Rodden pokonali The Nose w ciągu czterech dni, zamieniając się tradycyjnie prowadzeniem mniej więcej co wyciąg. Każde z nich pokonało więc klasycznie około połowę drogi. Jako zespół przeszli The Nose klasycznie, ale ortodoksi (nie oceniamy czy słusznie czy nie) uważają, że wszyscy wspinacze w zespole powinni przejść każdy wyciąg klasycznie. Tommy i Beth nie mogli się tym pochwalić, więc zrobili to samo co Lynn Hill i wybrali się na El Capa ponownie. Następnego dnia…
Tym razem Caldwell poprowadził każdy z 31 wyciągów (zaliczając tylko jeden lot! – na Changing Corners) i to przejście jest bezdyskusyjnie czystym klasycznym – tak jak drugie przejście Lynn Hill (które można by uznać za pierwsze – nieco to wszystko zawikłane). Mając całą drogę pokonaną na świeżo mógł sobie pozwolić na podkręcenie tempa i „przebiegł” całość w niespełna 12 godzin.
Minęło kolejne niemal dziesięć lat zanim do listy dopisać było można następne klasyczne przejście tej kultowej drogi. Jorg Verhoeven przyjechał do Doliny z silnym postanowieniem zostania tam tak długo jak to będzie potrzebne, żeby być trzecim w historii wspinaczem, który odhaczył The Nose według najsurowszych reguł sztuki. Po 33 dniach od przyjazdu i trzydniowej próbie udało mu się stanąć pod najbardziej chyba znanym w świecie wspinaczkowym drzewkiem, a cały projekt zaowocował powstaniem filmu.
Następne klasyczne przejście miało miejsce całkiem niedługo potem, bo tylko cztery lata później. I następne również. Oba te przejścia z 2018 są absolutnie przełomowe, bo w obu przypadkach zamiast „prostych” powtórzeń mamy do czynienia z wyczynami, które powszechnie uważano za niemal nierealne. Pierwszy granice przełamał Keita Kurakami. Wspinaczkowy świat zresztą okrzyknął go następcą Hill, Caldwella i Verhoevena już rok wcześniej, kiedy Japończyk zaraportował, że pokonał klasycznie wszystkie wyciągi The Nose. Samurajski duch absolutnej uczciwości i perfekcjonizmu jednak nie pozwolił mu zostawić tego bez komentarza. W opublikowanym niedługo później oświadczeniu napisał, że co prawda przeszedł każdy wyciąg klasycznie, ale nie zrobił tego w jednym ciągu (biwakując w międzyczasie na szczycie) i wobec tego uważa, że nie można jego przejścia zaliczyć. Napisał nawet, że oczekuje, że jego nazwisko będzie usunięte z tej listy i obiecał, że wróci za rok zrobić to w jedyny właściwy sposób. Tak zrobił, udało mu się połączyć wszystkie wyciągi w jednym przejściu, ale najbardziej nadzwyczajne jest to, że … zrobił to bez partnera, wspinając się samotnie – lepiej się nie da.
Raptem kilka dni później gruchnęła kolejna nieprawdopodobna wiadomość związana z The Nose i od razu wzbudziła pewną konsternację. Szóste nazwisko na liście nie mówiło bowiem wielu niemal nic. I nie bez powodu. Connor Herson miał wówczas dopiero 15 lat i choć nie była to jego pierwsza wspinaczka w życiu, to w porównaniu z poprzednikami był na absolutnym początku swojej wspinaczkowej kariery. Absolutnie sztampowo 😉 – zrobił to ze swoim tatą na weekendowym wypadzie…
Rok później drogę pokonał Sébastien Berthe, któremu zajęło to aż 8 dni, ale dochował absolutnej czystości stylu nie zjeżdżając drogą wcześniej i nie patentując najtrudniejszych wyciągów, ale startując u podnóża skały. W tym samym roku do listy dopisał się znakomity duet – Jacopo Larcher i Barbara Zangerl. Gwoli ścisłości – przejście Jacopo i Babsi jest jak pierwsze przejście Lynn Hill, wyczynem w stylu team free. Każde z nich poprowadziło klasycznie najtrudniejsze wyciągi jak Changing Corners czy The Great Roof, ale na tych łatwiejszych zmieniali się na prowadzeniu.
Podsumujmy zatem: droga ma 65 lat i przejść miała setki, jeśli nie w tysiące. Przyjmując najbardziej liberalne kryteria można by uznać, że przez cały ten czas The Nose poddał się klasycznie 12 razy. Jeśli by jednak określić najostrzejsze, najczystsze granice tego co uznajemy za przejście klasyczne, z zerową tolerancją i kompletnym brakiem taryfy ulgowej nawet dla legend to okaże się, że tych przejść było tylko… 6. Na pierwsze – Lynn Hill – czekano ponad 25 lat, a kolejne zdarzały się średnio niemal co dekadę. I może to właśnie jest właściwa średnia dla jednej z najbardziej kultowych bigwallowych liniii w historii, bo inaczej nawet tak fenomenalne dokonania zapewne by nam ostatecznie spowszedniały.
Tekst / Tomasz Biernacki