TAM, GDZIE NIE ZAGLĄDAJĄ KRUKI

To podobno najpiękniejsza piątkowa droga w Tatrach, a przynajmniej tak głoszą internetowe opinie. Wspaniałe wspinanie w litym granicie, nietypowe formacje skalne i fenomenalne widoki na najwyższe tatrzańskie szczyty. Wszystko to oferuje Droga Motyki na Małym Lodowym.

Trzeba przyznać, że tatrzańska pogoda potrafi być zmienna. W weekend, w ramach dość późnego rozpoczęcia letniego sezonu wspinaczkowego, wybraliśmy się z Wojtkiem Bojdo na Halę Gąsienicową, by zaliczyć klasyka – Filar Staszla na Granatach. Droga nie za trudna, jednak warto ją mieć w kajecie, szczególnie gdy chce się ją powtarzać zimą, kiedy nabiera poważniejszego charakteru.

Początkowo niezbyt byliśmy radzi ze swojego wyboru. Idąc z Kuźnic, dotarliśmy na miejsce o 9:00, no i oczywiście… trafiliśmy na korki. Jeden zespół w górze, drugi się szpei, trzeci już gdzieś wyżej, niewidoczny. No cóż, odpoczęliśmy ponad godzinę, ale i tak po pierwszej długości liny – dla naszych poprzedników były to trzy wyciągi – musieliśmy ponownie czekać na guzdrających się wspinaczy. W dodatku, mimo że wakacje w pełni, średnio letnie to było wspinanie: pochmurno, zimno i wietrznie. Palce grabieją, czucie skały mierne, przyjemność taka sobie. Chociaż zima dawno się skończyła, przez cały czas mieliśmy kurtki puchowe! Jakże miła odmiana czekała nas w Słowacji. Od rana lampa, krótki rękaw, okulary przeciwsłoneczne, a im wyżej, tym cieplej. Do tego w okolicy nie widać żadnych wspinaczy!

Całkiem przyjemne zacięcie w wyższych partiach ściany

PIERWSZE PODEJŚCIE

Oprócz taternickich przygód po drodze czekała na nas nie byle jaka atrakcja turystyczna. Wyruszyliśmy Doliną Małej Zimnej Wody, aby dostać się pod naszą drogę… jedyną w Tatrach via ferratą, która została oddana do użytku niespełna rok wcześniej. Żelazny szlak prowadzi na Czerwoną Ławkę (2309 m), jego długość wynosi 400 metrów, a wycena to A/B. Tak więc nie należy się tam spodziewać mrożących krew w żyłach przygód. Ale o tym za chwilę…

Startujemy z parkingu w Starym Smokowcu o 7:00. Szybkie i dość łagodne przynajmniej w porównaniu do Hali Gąsienicowej – podejście na Hrebienok, potem dobrze nam znany niemal płaski trawers do rozejścia szlaków na Dolinę Staroleśną i Małej Zimnej Wody. Wybieramy tę drugą opcję, ponieważ zarezerwowaliśmy nocleg w kultowej chacie Téryego.

Dolina Małej Zimnej Wody i znajdująca się wyżej Dolina Pięciu Stawów Spiskich zawsze robią wrażenie. Z jednej strony majestatyczna Łomnica, która dominuje w krajobrazie już od samego Hrebienoka, z drugiej chociażby Pośrednia Grań, a gdzieś pomiędzy Lodowy, Baranie Rogi i Durny. Chata Téryego to chyba najbardziej dogodne miejsce, jeśli zamierzamy robić Koronę Tatr. Zwłaszcza że samo schronisko jest najwyżej położonym całorocznym schroniskiem w Tatrach, więc nocując tu, oszczędza się dużo podejścia. My, póki co, zagłębiamy się w las, a tatrzańskie giganty na chwilę znikają nam z pola widzenia. Za chatą Zamkowskiego robi się bardziej stromo. Las szybko się kończy i idziemy w pełnym słońcu, za którym tak tęskniliśmy na Staszlu, jednak teraz powoli zaczynamy mieć go dość.

Współczesny, kolorowy ekwipunek wspinaczkowy ma tę przypadłość, że przyciąga pszczoły

Docieramy na miejsce, dla odmiany umordowani upałem. Robimy dłuższy odpoczynek, zostawiamy jedzenie i ruszamy w stronę Czerwonej Ławki. Niestety, morale coraz bardziej spada. Idziemy sprawnie, ale poprzednią akcję górską – pierwszą po zimie, ze startem i powrotem do Zakopanego – daje się odczuć w nogach, mimo dnia restowego. Cóż zrobić, ciągniemy do góry. Pogoda się psuje, zakładamy bluzy i pokonujemy kolejne metry ubezpieczone łańcuchami. W końcu docieramy na wzniesienie, skąd widać już Czerwoną Ławkę. Inaczej to sobie wyobrażaliśmy! Ze schroniska to niezły kawał drogi, a trzeba jeszcze ciutkę zejść, sporo podejść, zanim zacznie się ferrata, na której już ustawiają się rzesze turystów. Przestaje nam się to podobać. Zrzucamy plecaki, kładziemy się na kamieniach, aby odpocząć i zebrać myśli.

Wszystko jest jakby na nie: pogoda, odległość, czas, zmęczenie. Na słońce już nie mamy szans – znów zrobiło się zimno i wietrznie. Przyjemność ze wspinania w taką pogodę średnia i, co gorsza, słabe warunki do zdjęć, a przecież na tym mi przede wszystkim zależy. W tym momencie zaczynamy żałować, że nie poszliśmy na Baranie Rogi, które przecież były pod nosem (mimo że dojście pod drogę po piargach nie zachęcało). Zdajemy sobie też sprawę, że jeśli dziś się powspinamy, dodając do tego dość mocne podejście, jutro może być ciężko. W końcu ustalamy, że lepiej odpocząć i zrobić nazajutrz dwie drogi przy dobrej pogodzie, niż dziś wymęczyć ostatkiem sił jedną, w dodatku podobno najpiękniejszą w Tatrach. Rozważam jeszcze Baranie, ale Wojtek chyba słusznie stwierdza, że stąd mamy taką samą drogę, jak na Motykę, więc nie ma sensu wracać, aby ponownie podchodzić pod ścianę. Cóż zrobić, pozostało nam pogodzić się z losem. Zamiast planowanej na jutro drogi Traja Kamaráti na Baranich, do Motyki dołożymy Czereśniowy Filar i wyjdzie na to samo.

Tekst i zdjęcia / BARTOSZ WRZEŚNIEWSKI

Zdjęcie otwarcia / Im wyżej, tym piękniej! Start do trzeciego wyciągu


Całość tekstu znajdziecie w magazynie GÓRY numer 6/2022 (289)

Zapraszamy również do korzystania z czytnika GÓR > http://www.czytaj.goryonline.com/

REKLAMA

REKLAMA

Czytaj inne artykuły

Wszelkie prawa zastrzeżone © 2023