Ta książka to nie jest tak po prostu reportaż o Bieszczadach. To sentymentalna podróż w czasie, podczas której autor próbuje z całych sił cofnąć się do przedwojennej rzeczywistości.
Jak podwójnie naświetlona fotografia, na której spod obecnych ruin i chaszczy przebijają się cienie przeszłości, gzymsy dawnych budynków, zarysy postaci. Ciężko przeprowadzić wywiad z duchami, a na wysiedlonych i zniszczonych terenach mamy do wyboru albo duchy albo obecnych mieszkańców, którzy są niczym egzotyczne rośliny posadzone na europejskiej ziemi, rosną dobrze, ale korzenie mają płytkie. Bieszczadzcy Ukraińcy nie pamiętają dwudziestolecia, ciężką kurtyną przysłoniętego przez wojnę i czasy ZSRR.
Historia konfliktów Ukraińcy/Polacy nie jest jednoznaczna i nie jesteśmy bez winy. Nacjonalistyczne zapędy Ukraińców są i były naturalne dla każdego świadomego odrębności narodu. Agresywność ich działań nie wzięła się z niczego, i nawet jeśli pod wpływem różnych czynników rozpaliły się do okrutnej czerwoności, to jak każdy zryw o wolność i niepodległość musi w każdym świadomym Polaku wywołać choć odrobinę empatii – ileż to takich zrywów w naszej historii…
Oba narody, niesione falami historii, podparte karabinami i rękoma nazistów i komunistów, szarpały się nawzajem, niczym podjudzanie do walki psy. Trudno nie zacząć się zastanawiać, jak wyglądałby stosunki polsko-ukraińskie, gdyby nie obie wojny światowe i oczywiście czasy ZSRR.
Losy przygranicznych, a często w przeszłości granicznych i podzielonych bezdusznie na pół granicą miejscowości to historia zmarnowanych przez wojnę i późniejszy komunizm szans. Szans na kurorty, turystów, przejście graniczne i na inny sposób życia, na korzystanie z potencjału gór w pełni.
Każda miejscowość jest w swej historii podobna, po międzywojennym spokoju, a często po kiełkującym rozwoju turystyki nadchodzi czas zły, czas wojny, niepokój, nienawiści i biedy. Zduszone w tym okresie pędy wyciągające się niegdyś ku lepszemu, ku nowszemu zdają się martwe, mimo że nadeszła odwilż wolnej Ukrainy. W kontraście do strony polskiej, gdzie Bieszczady są w tej chwili tak popularne i wręcz zadeptane przez turystów, ukraińskie wioski i miasteczka pozostają w bezładnym letargu i „niechciejstwie”.
Ten brak rozwoju i zarastanie nie jest jednak całkowity. Choćby Striłki i Topolnica – tam udało się coś zmienić, wyasfaltować drogi, ogarnąć szkołę. Wyrwać się z stuporu.
Pytaniem pozostaje jak zawsze – co dalej? Z ukraińskimi Bieszczadami, z Ukrainą, z naszymi sąsiadami Ukraińcami no i też trochę z nami samymi.
Weronika Krztoń
Książkę można zakupić tutaj