PRZEŁĘCZ CZIWRUAJ

Dzika i piękna w polarnej surowości przyroda Półwyspu Kolskiego sprawia, że miejsce to wydaje się spełnieniem marzeń miłośników trekkingu. Jednak prowadzona tu od wielu dekad działalność przemysłowa i wojskowa spowodowała, że półwysep na znacznych obszarach jest zniszczony lub wręcz zagrożony katastrofą ekologiczną. Do tych ponurych realiów towarzyszących lekkomyślnej ludzkiej ekspansji można też dodać tragiczną i nie do końca wyjaśnioną historię studentów wędrujących przez
przełęcz Cziwruaj (Чивруай). Wypadek bardzo podobny do wydarzeń na Przełęczy Diatłowa, które stały się już ikoną popkultury, lecz w przeciwieństwie do nich niemal zupełnie zapomniany.

Tekst / MACIEJ PIERA

Zdjęcie otwarcia / Jedna z wcześniejszych narciarskich wycieczek studentów KuAI w rejonie pasma Chibiny; fot. arch. Tamara Murawjowa


Największy problem Półwyspu Kolskiego stanowią kopalnie apatytu i pozostałości po reaktorach jądrowych – w rejonie tym, głównie w portach, gdzie zalegają wycofane z użycia okręty podwodne, nadal znajduje się 250 tego typu konstrukcji, będących potencjalnym źródłem skażenia promieniotwórczego. Z ciekawych reliktów ery industrialnego szaleństwa warto też wspomnieć o jednym z najgłębszych obecnie, a wówczas najgłębszym odwiercie na świecie. Znajdująca się niedaleko miasta Zapolarnyj konstrukcja sięga 12 kilometrów w głąb ziemi i nazywana bywa „wrotami do piekieł”. Prace przy niej rozpoczęto w 1970 roku, na trzy lata przed tragicznymi wypadkami, jakie rozegrały się w kolskiej tundrze.

WYPRAWA

W latach 50., 60. i 70. turystyka górska i wędrówki przez tajgę były bardzo popularne wśród radzieckich studentów. Pod koniec stycznia 1973 roku grupa młodych ludzi z Kujbyszewskiego Instytutu Lotniczego (KuAI) zaraz po zdaniu sesji zimowej postanowiła wyruszyć na pieszą wyprawę w góry Półwyspu Kolskiego. Wybrana przez nich trasa uznawana była za dość prostą… Właściwie to jeden z najpopularniejszych szlaków w tym regionie, który w tamtym tylko sezonie pokonało 10 grup z Moskiewskiego Instytutu Lotniczego, natomiast łączna liczba wypraw, które z sukcesem przeszły tę trasę, szacowana była przez ratowników na 300. Jednak wielu uczestników skarżyło się na gwałtowne zmiany i nieprzewidywalność pogody, charakterystyczne dla tej okolicy.

Studenci z KuAI postanowili wędrować w dwóch grupach liczących po siedmioro uczestników, których opiekunami mieli zostać ich bardziej doświadczeni koledzy – Michaił Kuzniecow i Walentin Zemlianow. Dla 24-letniego Michaiła była to czwarta wyprawa na Półwysep Kolski, a 23-letni Walentin przeszedł tę trasę już dwukrotnie. Niezaliczone egzaminy i inne sprawy prywatne spowodowały jednak, że kilka osób wycofało się i liderzy obu zespołów postanowili połączyć siły. Ostatecznie na Półwysep Kolski pojechali: Ilja Altshuller (23 lata), Lidia Martina (26 lat – jedyna kobieta w grupie), Aleksander Nowosyłow (18 lat), Juri Uszkow (18 lat), Artjom Lekant (17 lat), Sergiej Gusiew (17 lat), Jurij Kriwow (17 lat) i Anatolij Pirogow (17 lat).

24 stycznia 1973 roku grupa dotarła pociągiem z Moskwy do Murmańska. Następnie pojechała autobusem do Riewdy, gdzie miała kolejną przesiadkę, i po kilku godzinach podróży osiągnęła w końcu górniczą osadę Ilma. Stamtąd, już na piechotę, wyruszyła na oddaloną o trzy kilometry przełęcz Elmorayok na wysokości 350 metrów. Po jej pokonaniu zatrzymała się na noc na granicy lasu, rozbijając obóz nad rzeką o tej samej nazwie. Był to pierwszy dzień wędrówki z ciężkimi plecakami, więc zmęczenie szybko dało się we znaki całemu zespołowi.

Nazajutrz wszyscy wystartowali późno i pokonali osiem kilometrów wzdłuż brzegu jeziora Sejdoziero. Tego dnia nie musieli iść dalej. Aby przejść przez przełęcz Cziwruaj, potrzebowali więcej czasu – wymagało to pokonania około 22 kilometrów i wspięcia się na wysokość około 700 metrów. 26 stycznia temperatura w dolinie rzeki Cziwruaj była nieco niższa od średniej dla tej pory roku w tym rejonie – termometr pokazywał około –24°C, natomiast wilgotność była wysoka i wynosiła 80–90%. Aura również nie dopisywała. Wiał silny wiatr, który za sprawą ukształtowania Łowozierskiej Tundry nabierał jeszcze większej prędkości, bowiem tamtejsze doliny mają charakterystyczny przekrój podkowy i są otwarte na zachód.

W rejonie pasma Chibiny; fot. arch. Tamara Murawjowa

DZIWNY BŁĄD

Po minięciu jeziora Sejdoziero i rozpoczęciu podejścia w górę rzeki Cziwruaj studenci rozbili w lesie namiot i rozpalili ognisko, aby zjeść ciepłą kolację. Sypał śnieg… Tak przynajmniej wynika ze znalezionych później materiałów, między innymi zdjęć z aparatów uczestników. W tym momencie historia zaczyna się gmatwać, ponieważ po odpoczynku, pomimo zachodzącego już słońca i nieuchronnie zbliżającej się nocy, grupa wyruszyła dalej i zaczęła wspinać się na płaskowyż od północnej strony. Było to całkowicie nielogiczne, a w znalezionych później dziennikach nie natrafiono na nic, co wyjaśniałoby ich decyzję. Mieli przecież wystarczająco dużo prowiantu, a trekking przez przełęcz zaplanowany był na następny dzień.

Według mieszkańców okolicznych wsi tej nocy prędkość wiatru dochodziła do 180 kilometrów na godzinę. Studenci jednak wytrwale pokonywali kolejne metry, podchodząc na płaskowyż w trudnych warunkach. Mocny wiatr wiał im w plecy, temperatura systematycznie spadała. W ciemności dotarli do celu i stanęli nad stromym, skalistym zboczem, górującym nad rzeką Kitkuaj.

Co ciekawe, dwa dni wcześniej we wsi Ilma uczestnicy wyprawy rozmawiali z jednym z pracowników kopalni, Lwem Gugelem. Był on ostatnią osobą, która widziała ich żywych. Turyści zatrzymali się w kantynie na gorącą herbatę. W czasie rozmowy opowiedzieli, który szlak planują pokonać, a Lew ostrzegł ich o nadchodzącym załamaniu pogody. Przypomniał też, że 25 stycznia jest koniec nocy polarnej i widno jest tylko do godziny 15.00. Jego uwagi okazały się bezskutecznie – grupa wyruszyła naprzeciw swojemu przeznaczeniu.

To, co wydarzyło się później, nie jest dokładnie znane. Wiemy tylko, że studenci rozbili namiot na płaskowyżu. Śnieżyca nie ustępowała, a temperatura spadła do –29°C. Z pewnością szybko się okazało, że próba przetrwania do rana w tak złych warunkach może narazić życie uczestników wycieczki. Pomimo tego, że wszyscy byli już mocno zmęczeni pokonanym dystansem, liderzy zadecydowali, by poszukać zejścia z płaskowyżu. Przy ograniczonej widoczności znalezienie bezpiecznego szlaku w dół okazało się rosyjską ruletką. Najmłodsi byli już pewnie bardzo zmęczeni, więc postanowiono się podzielić. Dwa silniejsze zespoły ruszyły na rekonesans, a trzeci – najsłabszy, w którym znaleźli się czterej studenci pierwszego roku – miał zostać w namiocie z Michaiłem Kuzniecowem. W ciemnościach i szalejącej nawałnicy zniknęły dwie grupy. Pierwszą prowadził Walentin Zemlianow, a wraz z nim poszli Artjom Lekant i Ilya Altshuller. Mieli sprawdzić, czy możliwe jest zejście w kierunku rzeki Kitkuaj. Drugi zespół prowadziła Lidia Martina, doświadczona turystka, której towarzyszył Aleksander Nowosyłow. Wybrali oni zejście w kierunku przełęczy Kuftuaj. Ci, którzy zostali, próbowali utrzymać biwak, jednak wiatr bardzo im to utrudniał. Noc spędzili, leżąc koło siebie i trzymając namiot. Michaił uczepił się kurczowo linki od tropiku…

Wycieczka studentów KuAI w rejonie pasma Chibiny; fot. arch. Tamara Murawjowa

TRAGICZNE ZAKOŃCZENIE

Przypadek zrządził, że dzień później tę samą trasę pokonywała inna grupa studentów, z Moskiewskiego Instytutu Lotniczego. Po dojściu na płaskowyż, w pobliżu przełęczy Cziwruaj natknęli się na dziwne znalezisko: coś wystawało spod śniegu. Gdy podeszli bliżej i zaczęli go odgarniać, ujrzeli przerażający widok – dłoń, w której wciąż zaciśnięta była linka namiotu. Kopiąc głębiej, odnaleziono ułożone koło siebie ciała Siergieja Gusiewa, Jurija Kriwowa, Jurija Uszkowa i Anatolija Pirogowa.

Turyści z Moskwy znaleźli też dokument tożsamości, który okazał się własnością Kuzniecowa. Grupa wróciła czym prędzej do Kirowska, gdzie zgłosiła incydent ratownikom. Pięć osób, próbujących przeżyć noc na płaskowyżu, zmarło najprawdopodobniej w wyniku hipotermii. Wiedziano jednak, że wszystkich uczestników wycieczki było dziesięcioro, więc wciąż było zagadką, co stało się z pozostałymi.

Poszukiwania rozpoczęły się 2 lutego. Wzięli w nich udział ratownicy i wojsko. Koncentrowały się w okolicy jeziora Sejdoziero, doliny Cziwruaj i przełęczy Kuftuaj. Na płaskowyżu znajdowano rozrzucone przez wiatr elementy wyposażenia turystów. W trakcie akcji natrafiono na wiele chaotycznych tropów w śniegu – ratownikom przypomniały się wydarzenia sprzed 14 lat, które rozegrały się na Przełęczy Diatłowa, gdzie również odnajdywano wiele śladów niewyjaśniających przebiegu zdarzeń.

W okolicy przełęczy Cziwruaj odnaleziono kilkanaście elementów ekwipunku, porzuconych w różnych miejscach. Nie dało się jasno określić, ile osób je zostawiło. Bardzo często odkrywano ślad jednego buta, a przecież powinny być tropy dwóch. Trajektorie ich ruchu też były trudne do przewidzenia. Do przełomu w poszukiwaniach doszło przypadkiem w połowie marca, gdy śmigłowiec dostarczający zapasy lądował na płaskowyżu. Podmuch z jego wirnika zdmuchnął śnieg, odsłaniając fragment liny. Tym sposobem odnaleziono Lidię Martinę i Aleksandra Nowosyłowa, niespełna 300 metrów od namiotu. Dwóch kolejnych członków wyprawy zostało zlokalizowanych dopiero na początku maja – leżeli na dnie wąwozu, po prawej stronie rzeki Kitkuaj. Byli to Walentin Zemlianow i Artjom Lekant. Zegarek na ręce jednego z nich wskazywał 4.33, prawdopodobnie nad ranem. Wciąż brakowało ostatniego zaginionego, Ilji Altshullera. Dopiero 1 czerwca dostrzeżono go w wąwozie, 150 metrów od namiotu.

TEORIE SPISKOWE

W styczniu 2019 roku na przełęcz Cziwruaj dotarł Wiktor Woroszyłow, kuzyn członka grupy z KuAI, Anatolija Pirogowa. Jakiś czas później postanowił wrócić w to miejsce i przeprowadzić własne dochodzenie w sprawie tragedii. Wiktor był charyzmatyczny i miał środki na samodzielne sfinansowanie wyprawy. Rosyjska telewizja Kanał 1 zaproponowała mu ekipę filmową. Niestety, dwa tygodnie przed kolejnym wyjazdem na Półwysep Kolski Wiktor został brutalnie zamordowany w garażu swojego domu. Dla miłośników teorii spiskowych była to woda na młyn i okazja do snucia podejrzeń. Tym bardziej że kolejną niepokojącą kwestią okazał się czerwony lub pomarańczowy kolor ciał odnalezionych ofiar – identyczny jak u tych, którzy zginęli na Północnym Uralu, pod Przełęczą Diatłowa.

Czy winne były władze Związku Radzieckiego? Może gdzieś w okolicy przeprowadzano testy jądrowe? Ktoś twierdził, że tego dnia podjęto próbę rozbicia cyklonu za pomocą rakiety meteorologicznej, aby osłabić dotkliwe zimno, które przyniósł – może więc to było przyczyną? Jeśli chcecie poznać wszystkie tajemnicze wątki związane z tą tragedią, zapraszam na mój kanał YouTube, gdzie znajdziecie film o wydarzeniach na przełęczy Cziwruaj.


Tekst został opublikowany w 284 (1/2022) numerze magazynu GÓRY.

Zapraszamy do korzystania z czytnika GÓR > czytaj.goryonline.com

REKLAMA

REKLAMA

Czytaj inne artykuły

Wszelkie prawa zastrzeżone © 2024