PO PROSTU… PROSTY KLASYK

Na Filar Świnicy wybraliśmy się trochę na wariackich papierach. Co tu dużo mówić – budzik nie zadzwonił, droga się dłużyła… Szczególnie że startowaliśmy z Zakopanego, więc wiecie, jak jest. Jednak szkoda było rezygnować, na dodatek mieliśmy też opcję wycofu na szlak. Pal licho – próbujemy!

Tekst i zdjęcia / BARTOSZ WRZEŚNIEWSKI

Zdjęcie otwarcia / Mroźna sceneria, na szczęście teren łatwy


W końcu czas odhaczyć tę pozycję. Chyba każdy szanujący się zimowy taternik powinien mieć ją w swoim kajecie. Ciężko znaleźć podobny klasyk na Hali Gąsienicowej. Jedynym przychodzącym mi do głowy kandydatem jest Kościelec. Jednak Setka to droga typowo letnia. Można ją oczywiście robić zimą, ale rzadko kto się tam wybiera o tej porze roku. Z kolei Milczenie Kozic to propozycja dość nowa i chyba także niezbyt często chodzona. Linie na Granatach, poza rzadko wylanym Żlebem Drège’a, jakoś bardziej kojarzą mi się z latem. Filar Świnicy przeciwnie. Można powiedzieć, że to droga praojców polskiego taternictwa. Została wytyczona w 1927 roku przez zespół Stanisławski – Wojsznis i chyba rzadko który zimowy kurs taternicki odbywający się na Hali tam nie zagląda. W końcu i ja postanowiłem się na nią wybrać.

Planowałem Filar od dawna, ale jakoś nigdy nie było okazji. Albo pogoda nie taka, albo nie było z kim, albo brakowało czasu, albo Hala nie po drodze. Klasyka. Tym fajniej zacząć sezon zimowy od takiego wyzwania. Teraz warun powinien być odpowiedni, bo po odwilży pojawił się spory mróz, którzy trzyma już któryś dzień z rzędu. Liczę na tak pożądane przez taterników betony, obawiając się jedynie verglasu na skale. No ale tego nie przewidzisz, dopóki nie podejdziesz pod ścianę.

Rzut oka na Filar… na którym działa już kilka zespołów

Umawiam się z kolegą, Wojtkiem Bojdzisławem Trzecim Wazą Bojdo, w Zakopanem. Nocujemy w centrum miasta u znajomego, w przyjemnym drewnianym domku. Mamy zamiar wyjść około 4:00… Niestety, zaspaliśmy równo o godzinę. No więc szybkie śniadanie i w drogę. Podchodzimy od Brzezin, co też zajęło więcej czasu, niż początkowo sądziliśmy, i ostatecznie, biorąc pod uwagę dłuższą jazdę samochodem, chyba z Kuźnic wyszłoby ciut szybciej.

No ale w końcu docieramy do Murowańca, aby się przebrać i zalać termos wrzątkiem. Jak na złość spotykamy znajomych, z którymi nie wypada nie zamienić słowa. Z czasem jesteśmy mocno w plecy i coraz
intensywniej myślimy o zmianie celu, ale jednak nie w smak nam proste i krótkie drogi na Hali. Postanawiamy więc zaryzykować i ruszamy w stronę Przełęczy Świnickiej, jak zwykle licząc na interesujące przygody.

Piękny lecz wymagający verglas w kopule szczytowej

– Rany, jak dziś zimno! – cedzę do Bojdzisława przez zaciśnięte zęby, ale moje słowa zostają porwane przez wiatr. Przystajemy za wielkim głazem u wejścia w żleb. Każdy, kto zimą szedł na przełęcz, musi znać to miejsce. To tutaj zazwyczaj zakłada się raki – jeśli nie zrobiliśmy tego wcześniej, teraz mamy ostatnią okazję. Miejsce jest o tyle dogodne, że można schować się przed wiatrem, który dziś wieje z ogromną siłą. Odczuwalna temperatura spadła chyba poniżej –20°C. Normalnie szpeilibyśmy się pod ścianą, ale w takich okolicznościach przyrody zamarzlibyśmy tam na kość.

Zmiana koszulki na suchą, na to puchówka, goretex, potem uprząż, raki i wyciąganie reszty szpeju z plecaków… Schodzi, jak to zimą, ale w górze widzimy cztery zespoły, więc nadmierny spręż dużo by nie pomógł. Zwłaszcza że jakaś ekipa długo marudzi w jednym miejscu. Lepiej więc się nie śpieszyć, by potem nie marznąć na stanowisku.

Oszpejeni, ale jeszcze niezwiązani liną ruszamy pod ścianę. Nad nami łatwy, śnieżny, więc nieasekurowalny teren, a wyżej powinno być odpowiednie miejsce do związania się. Tak jest efektywniej i mniej marzniemy, co też nie jest bez znaczenia przy tak długiej wspinaczce.


Tekst w całości przeczytasz w 298 (1/2025) numerze Magazynu GÓRY.

GÓRY w formacie pdf można kupić w naszej księgarni Książki Gór > link

REKLAMA

REKLAMA

Czytaj inne artykuły

Wszelkie prawa zastrzeżone © 2025