PARCIA NIE BYŁO, A JA BARDZO CHCIAŁEM

O akceptacji ryzyka i nieustannych zmianach, które w połączeniu z kontrolowanym chaosem mogą przynieść imponujący efekt, z MACIEJEM SOKOŁOWSKIM, dyrektorem Festiwalu Górskiego w Lądku-Zdroju, rozmawia ANDRZEJ MIREK.

Tekst został opublikowany w 275 (4/2020) numerze magazynu GÓRY, przed XXV Festiwalem Górskim w Lądku-Zdroju

Zdjęcie otwarcia / Maciej na XXIV Festiwalu Górskim w Lądku-Zdroju w 2019 roku; fot. Małgorzata Telega


W JAKI SPOSÓB PANDEMIA UTRUDNIŁA ŻYCIE ORGANIZATOROM FESTIWALI GÓRSKICH?

Od strony widza przyniosła strach przed zarażeniem. Od strony organizatora – brak możliwości planowania i wiedzy, co się wydarzy za tydzień. Wytyczne ograniczające widownię mogą spowodować wycofanie się sponsorów, niepewność lub brak szansy na sprowadzenie gości z zagranicy.

JAKA BĘDZIE SPECYFIKA TEGOROCZNEJ EDYCJI?

Pozostajemy przy formule ogłoszonej w listopadzie – impreza potrwa 10 dni. Pierwszych sześć rozbiegowych, dla osób, które chcą wszystko zobaczyć na spokojnie, do tego dużo wydarzeń outdoorowych, wycieczek. Kolejne cztery dni to już typowy festiwal i duża kumulacja punktów programu. Ze względu na pandemię nie stawiamy Wielkiego Namiotu, a główną sceną będzie otwarty Amfiteatr. Większość warsztatów także przenosimy na świeże powietrze.

Pandemia przyspieszyła nasze prace nad portalem o filmach górskich – filmygorskie.pl – który będzie pierwszym w Polsce serwisem VOD poświęconym kinu górskiemu i na którego platformie uruchomimy wersję on-line festiwalu – z filmami i prezentacjami.

JAKIE BYŁY KULISY „PRZEJĘCIA” FESTIWALU OD ZBYSZKA PIOTROWICZA?

To znana i po wielokroć opisywana historia. Zbyszek zrobił 10 edycji festiwalu, został wiceburmistrzem Lądka, powoli odcinał pępowinę i „konsekwentnie odmawiał jej przyszycia”. Miasto robiło, co mogło i umiało, ale w 2010 roku stanęli przed dylematem, czy w ogóle imprezę robić, bo frekwencja coraz mniejsza i parcia nie ma. No więc Zbyszek na jakimś spotkaniu zaproponował mnie, a ja bardzo chciałem.

XX edycja Festiwalu, 2015 r.
fot. Małgorzata Telega

WSPOMNISZ SWÓJ PIERWSZY FESTIWAL W LĄDKU?

Byłem niezwykłym optymistą, niewiedzącym, jak wiele nie wiem. Byłem jednocześnie konferansjerem, szefem programu, techniki i Bóg wie czego jeszcze, uważając, że na wszystkim znam się najlepiej. Miałem mnóstwo pomysłów, które dopiero po 10 latach realizuję z obawą, czy mają szansę się powieść – jak wydłużenie formuły ponad cztery dni.

Przygód nie brakowało, jedna z pierwszych to spotkanie z Elizą Kubarską i Davidem Kaszlikowskim. Kiedy podpisywałem umowę na długo przed festiwalem (a był to jeden z dwóch takich przypadków przez 10 lat organizacji imprezy) nic nie zapowiadało atrakcji, które nastąpiły później: wydania książki Sekretne Życie Motyli i dyskusji wokół drogi Golden Lunacy. To zresztą takie festiwalowe bingo – znaleźć i umówić spotkanie z prelegentem, o którym zrobi się głośno dopiero po dograniu szczegółów. Mnie udało się kilka razy.

Braki prądu w Kinoteatrze tuż przed spotkaniami były dla mnie wtedy nowe, ale dzisiaj się do nich przyzwyczaiłem, kupiłem nawet spory agregat prądotwórczy, żeby już się tak nie denerwować.

NA ILE WSPÓŁCZESNA TECHNIKA OGRANICZA WPADKI, A NA ILE IM SPRZYJA?

Może dlatego, że ekipa techniczna jest najlepsza ma świecie, nie mam w pamięci wpadek. Największe, jakie się nam przydarzają, są wtedy, gdy prelegent tak się zagada ze znajomymi, że zapomina o swojej prezentacji – wtedy telefon komórkowy jest nieodzowny.

Oczywistym jest fakt, że nie dałoby się w ogóle ruszyć z miejsca bez komputerów, telefonów i excela. Cały czas jestem pod ogromnym wrażeniem pracy Zbyszka, który pierwsze edycje organizował, mając jeden telefon z wyjściem na świat w siedzibie Urzędu Gminy, a Internet mógł kojarzyć najwyżej z kominternem.

Z KTÓREGO PUNKTU PROGRAMU JESTEŚ NAJBARDZIEJ ZADOWOLONY?

Z każdego, który uda się zrealizować. A serio – zawsze najbardziej zabiegałem o wizyty wyjątkowych gwiazd, na przykład Alexa Honnolda. I dla mnie, i dla niektórych widzów może to być jedyna okazja do zobaczenia na żywo ikon wspinaczki. A spotkanie na żywo zawsze jest czymś wyjątkowym i niepowtarzalnym, nawet jeżeli ktoś wygłasza teoretycznie znaną prezentację.

Bardzo cieszy mnie też, gdy Festiwal łączy się z różnymi środowiskami, co podnosi jakość imprezy – tak było ze Złotymi Czekanami, zawodami wspinaczkowymi czy jaskiniowymi, a w tym roku warsztatami Integrowanie Przez Wspinanie.

Dumny jestem z naszej inżynierii. Stworzyliśmy świetny team, który może zorganizować prawie każde wydarzenie. Byliśmy w stanie ogarnąć premierę filmów ReelRockTour w ośmiu miastach w Polsce jednocześnie. Dbamy o nasz magazyn sprzętowy – dzięki różnym akcjom mamy własną scenę, ekrany, krzesła, agregaty czy zabudowę targową. Do obsługi powolutku rozwijamy własną, pisaną po godzinach aplikację, którą nazwałem iFest. Może jak kiedyś będzie czas, powstanie z niej coś większego?

Kto to wszystko ogarnia?
fot. Bartek Marek

MASZ JAKIEŚ PATENTY NA OGRANICZANIE CHAOSU, KTÓRY JEST NIE DO UNIKNIĘCIA PRZY TAK DUŻEJ IMPREZIE?

Przy naszych temperamentach, a zwłaszcza moim, pewnego chaosu nie da się wykluczyć. Gdy do zespołu trafia ktoś uporządkowany i poukładany, współpraca zgrzyta. Jeżeli do tego dołożymy nieustanne zmiany, których sam jestem gorącym zwolennikiem, mamy receptę na chaos idealny. Wypracowany model ogarniania całości to dużo spotkań i przegadywanie wszystkiego po wielokroć, aby większość miała ogląd całości. To przypisywanie każdego elementu festiwalu konkretnej osobie i brak złudzeń, że cokolwiek zrobi się samo. To mnogość ludzi do organizowania nawet małych rzeczy – bo każdy ogarnie swój mały chaos, a dużym już trzeba zarządzać. To hierarchiczna struktura – wszyscy jesteśmy przyjaciółmi, ale każdy ma jakiegoś szefa. To praca na modelu warstwowym – jest ileś warstw, z których każda odpowiada za coś innego i każda musi działać – oraz kontenerowym – w programie umieszczamy tak zwany kontener, na przykład zawody, których organizator musi go sobie wypełnić.

W końcu porządek to też niekończące się tabelki w Excelu, rekordy w iFeście czy Schedzie. Trudno wyobrazić sobie zarządzanie imprezą bez tego.

JAK WYGLĄDA TA NAJBARDZIEJ NIEWDZIĘCZNA CZĘŚĆ FESTIWALU, O KTÓREJ WIDZ NIE MA POJĘCIA?

Najniewdzięczniejsza to pisanie i rozliczanie wniosków dotacyjnych. Spada na człowieka późną jesienią i zimą, kiedy, wydawałoby się, można pojechać na urlop, jednak nigdy nie wiadomo, kiedy dokładnie nabór zostanie ogłoszony, jakie będą kryteria i czy regulamin nie zmieni się w ostatniej chwili. A rozliczanie, błaganie o faktury, sprawdzanie danych i dopasowywanie ich do tabelek to już w ogóle koszmar. Wszyscy dawno o festiwalu zapomnieli, a ja zaliczam dniówkę za dniówką, robiąc to, czego w życiu robić nie chciałem.

PODZIELISZ SIĘ OGÓLNĄ REFLEKSJĄ O TRENDACH FESTIWALOWYCH?

Nie odważę się uogólniać, nie bywam ostatnio na wielu festiwalach. Ale opowiem o naszych formułach i trendach.

Pierwszą, najważniejszą, spotykającą się z niezrozumieniem prelegentów i organizatorów innych wydarzeń, jest niepowtarzalność. Uważam, że nasz widz nie po to robi setki kilometrów, żeby przyjechać do Lądka i zobaczyć prezentację wygłaszaną także na innym festiwalu czy pokazie, który często ma bliżej domu. Parę lat temu było tak, że gdy porównało się programy kilku festiwali górskich, to różniły się tylko okładką i kolejnością pokazów. Tak nie może być! Walczymy więc o premiery, unikatowe prezentacje przygotowane specjalnie dla naszych widzów, nieoczywistych gości, ciekawe rozmowy. 

Po drugie, widzę olbrzymią profesjonalizację filmu górskiego, który przeszedł długą drogę od obrazu nagrywanego niejako „przy okazji” akcji górskiej do specjalnie aranżowanych planów, wieloletnich dokumentacji i dużych budżetów. Na festiwalu nie ma już niestety miejsca na film amatorski, kręcony przysłowiową komórką.

Po trzecie, dzieci. Kiedyś zostawały w domu, oczekując w ciszy i skupieniu, aż ojciec czy mateczka z gór powrócą, teraz są coraz bardziej pełnoprawnym uczestnikiem festiwalu, z dedykowanym dla siebie programem.

Duma z nagród przeznaczonych na konkurs filmowy, 2014 r.
fot. Piotr Dymus

Po czwarte, eko. Chcemy wszyscy być ekologiczni, choć to nie po drodze z innymi zdobyczami cywilizacji, jak czystość i dezynfekcja. Rozmowy z Sanepidem na temat naczyń wielorazowych naprawdę nie są proste.

Po piąte, książki górskie. Literatura górska przebojem i wielotysięcznymi nakładami wtargnęła na salony. Choć ten trend chyba wygaśnie, bo wszyscy Lodowi Wojownicy mają już swoje publikacje, niektórzy nawet po kilka. Ale może się mylę?

WYOBRAŻASZ SOBIE, ŻE FESTIWAL MÓGŁBY SIĘ NIE ODBYĆ?

Oczywiście, że tak. Ten rok pokazał, że nie odbyły się takie ikony jak Woodstock (Pol’and’rock), Opener i wiele innych, więc nasz też z pewnością mógłby zostać odwołany (choć mam nadzieję, że się uda). Życie nie znosi próżni, zamiast jednych wydarzeń proponuje inne… Parę osób skwitowałoby sprawę krótkim „szkoda”, w każdym razie demonstracji w sprawie przywrócenia festiwalu bym się nie spodziewał.


Tekst został opublikowany w 275 (4/2020) numerze magazynu GÓRY.
Możesz go również przeczytać na naszym czytniku
 – czytaj.goryonline.com

REKLAMA

REKLAMA

Czytaj inne artykuły

Wszelkie prawa zastrzeżone © 2024