Gdy zjawiłem się w hotelu, w pokoju czekał na mnie miły list powitalny od dyrektora festiwalu, Maćka Sokołowskiego, i… flaszeczka napoju „Wypij zawsze przed alkoholem”. To przypomniało mi, że nie dla samych prelekcji czy filmów przyjeżdża się do Lądka, a część koncertowo-imprezowa jest równie ważna, jak ta merytoryczna.
Opracował / ANDRZEJ MIREK
Zdjęcie otwarcia / Alex Huber zaprezentował genialną prelekcję i… imponujący zasięg ramion; fot. Piotr Kaleta
Szybkie przejrzenie programu skłoniło mnie do refleksji, że nawet gdyby cały obecny w Lądku -Zdroju skład redakcji ruszył do namiotów i sal oraz wszędzie tam, gdzie działo się coś istotnego, nie miałby najmniejszej szansy na obejrzenie wszystkiego. Postanowiłem więc zerwać z iluzją, że zdołam opisać najważniejsze punkty programu, i poprosiłem kilka osób o pofestiwalowe impresje. Wybaczcie, jeśli nie znajdziecie tu tego, co z kolei dla was było kluczowe… Nie sposób w jednej relacji przedstawić 350 wydarzeń.
MÓJ TOP 5
Jako bywalec różnych imprez w pierwszej kolejności zwróciłem uwagę na wszystko, co wykracza poza rutynę i może zaskoczyć zblazowanego gościa. I tak największą niespodzianką okazała się dla mnie… gala 50-lecia PZA. Z potencjalnie nudnej imprezy w kręgu wzajemnej adoracji zrobiono świetny show, w czasie którego dobrze bawili się zarówno goście na scenie, jak i widownia. Fakt, że nikt nie wyszedł z wypełnionej po brzegi (wraz z balkonem) sali kinoteatru, jest najlepszą recenzją tej uroczystości.
Zaobserwowałem też przejmowanie sporej część wydarzeń festiwalowych przez Klub Wysokogórski SAKWA – chwała za to zarówno im, jak i organizatorom. Sakwiarze i Sakwiary wymieniali się na scenie rolami: prowadzili i tłumaczyli spotkania, ale też bywali ich głównymi bohaterami lub zasiadali na widowni. Natomiast wieczorami przeobrażali się we władców parkietu jako tancerze i DJ-e. Czas skończyć narzekania, że młodym ludziom nic się nie chce. Wystarczy tylko im zaufać. SAKWY było w tym roku więcej i wszystko co proponowała, wnosiło nową jakość do zagrożonych zwapnieniem festiwalowych struktur.
Zaskoczył mnie również fakt, że festiwal oferował sporo przypadkowym gościom i kuracjuszom Lądka-Zdroju, którzy nie zdecydowali się na kupno karnetu. Do ogólnodostępnego Base Campu zaproszono między innymi nasze olimpijki z trenerami, które publiczność nagrodziła zasłużoną owacją na stojąco. Zupełnie za darmo można było też obejrzeć największą gwiazdę festiwalu, pierwszego zdobywcę kompletu 14 ośmiotysięczników – Reinholda Messnera.
Z kolei Renata Przemyk ujęła mnie swoją klasą, którą zaprezentowała podczas festiwalowego koncertu. Charyzmatyczny głos, niebanalne teksty, znakomici muzycy towarzyszący i chemia między nią a publicznością – był to najjaśniejszy punkt imprez towarzyszących tegorocznej edycji.
A teraz oddaję głos uczestnikom, gościom i organizatorom tegorocznego Festiwalu Górskiego.
OKIEM RODZICA
„Karnet na Festiwal Młode Góry kupiliśmy pierwszego dnia, gdy tylko było to możliwe, a więc wiele miesięcy temu. Już wtedy wiedzieliśmy, że córka pojedzie z nami do Lądka, gdyż po zeszłorocznej edycji, w której wzięła udział po raz pierwszy, byliśmy zachwyceni tą koncepcją – rodzice korzystają z programu głównego, a dziecko wspaniale spędza czas na „swoim” pełnoprawnym festiwalu ludzi gór, tyle że najmłodszych.
FMG odbywa się w Willi Marianna, w sąsiedztwie lądeckich skał i zaledwie pięć minut drogi samochodem od Parku Zdrojowego, gdzie mają miejsce główne atrakcje. Obiekt posiada duży teren zielony i plac zabaw, serwowane jest tam też pyszne domowe jedzenie. Program wypełniony jest po brzegi od poranka aż do późnych godzin wieczornych. Znalazły się w nim między innymi: wizyta w Jaskini Radochowskiej, wspinanie w skałach, zjazdy na tyrolce, leśne wyprawy, joga, stadnina koni, ognisko, spotkania z autorami książek, a nawet dyskoteka! Aktywności dopasowane są do danej grupy wiekowej, organizatorzy przewidują opcje awaryjne na wypadek niepogody (choć w tym roku była wymarzona), zaś kadrę stanowią zaangażowane osoby ze wspaniałym podejściem do dzieci. Zosia zapytana o to, co najbardziej jej się podobało, bez chwili zawahania odpowiedziała, że WSZYSTKO. I prosi, aby za rok znowu tu przyjechać, na co chętnie przystaliśmy!” – Wojtek Kozakiewicz i Karolina Kwaśna, rodzicie sześcioletniej Zosi.
Z LITERACKIEGO PUNKU WIDZENIA
„W piątkowy poranek jury konkursu spotkało się z czytelnikami na panelu Dobra książka. Rozmawialiśmy o kondycji rynku, ale zaczęło się od próby zdefiniowania, które książki można zaliczyć do literatury górskiej. Nadesłane na tegoroczną edycję Festiwalu Literatury tytuły mają niekiedy bardzo luźny związek z tematem. Ostatnio pojawiła się dość duża liczba powieści, których akcja rozgrywa się w rozmaitych pasmach sudeckich i karpackich, ale czy to wystarczy, aby książkę uznać za górską? Trudno ustalić jednoznaczną definicję książki górskiej i wydaje się, że bardziej wyrobieni czytelnicy konstruują takową na własny użytek, a innymi jest to obojętne.
Rozmawialiśmy także o przewodnikach turystycznych, których poziom bardzo odbiega od dorobku z lat 60., 70. i 80. Większy format czy kredowy papier nie są najlepsze do tego typu pozycji. Teraz przewodnik stanowi zwykle połączenie albumu, mapy i tej najważniejszej, merytorycznej treści, która bywa pisana przez rozmaitych blogerów. To akurat nie problem, jednak sęk w tym, że często nie dostarczają oni tekstów oryginalnych, tylko zaczerpnięte z internetu lub innych źródeł.
Tekst w całości przeczytasz w 297 (4/2024) numerze Magazynu GÓRY.