Wysoka (2559 m) to piąty co do wysokości szczyt Tatr, Rysy (2503 m) – dziewiąty, a Ganek (2465 m) – dwunasty. Ale co tam ranking. Istotne, że nawet jeśli nie jesteśmy wspinaczkowymi wyczynowcami, a jedynie wspinającymi się turystami, na wszystkie te szczyty możemy wejść w ciągu jednego dnia.
Wysoką znałam od dawna. Jej charakterystyczny, podwójny wierzchołek widziałam chyba ze wszystkich możliwych stron. Skoro tak, to wypadałoby w końcu na tę przyciągającą wzrok górę wejść – stwierdziłam. – A może dodać do tego Ganek? – wymyślił Adam, mój kompan. W sumie, czemu nie – i Wysoka, i Ganek, jak by nie było, wznoszą się po sąsiedzku. Mało tego, kiedy już przyszło co do czego, okazało się, że mamy jeszcze czas, aby pójść na na zachód słońca na Rysy. W ten to sposób w jeden dzień zaliczyliśmy aż trzy szczyty Wielkiej Korony Tatr, kończąc udaną przygodę przy lampie naftowej w Chacie pod Rysami.
PIERWSZY Z TRZECH – GANEK
Punktem startowym naszej wycieczki jest schronisko nad Popradzkim Stawem, do którego docieramy dzień wcześniej, aby zobaczyć pobliski Tatrzański Cmentarz Symboliczny. Mimo że zazwyczaj jestem śpiochem, żal mi spać długo w tak urokliwej dolinie, więc zrywam się bladym świtem, żeby usiąść nad tym tutejszym jeziorem i pogapić się na gładką jak lustro taflę wody, w której odbijają się góry. Uwielbiam to miejsce, mogłabym tak siedzieć godzinami, ale nie da rady, plan na ten dzień mamy przecież ambitny. Jest nas trójka – oprócz mnie i Adama jeszcze Marek Trávníček, persona dobrze znana w kręgach tatrzańskich przewodników, jako że to szef lokalnego Spoloku Horskich Vodcov (czyli miejscowego Stowarzyszenia Przewodników Górskich).
Poranek jest rześki, co sprawia, że choćby dla rozgrzewki idziemy dość szybko. Przez Dolinę Złomisk nie prowadzi żaden szlak – korzystamy jedynie ze ścieżki wspinaczy,która po nocnym deszczu wypełniona jest śliskim błotem, a momentami zamienia się w potok. To, że buty mamy przemoczone, to pal sześć, ale kosówka oddająca wodę ubraniom trochę nas denerwuje, tak więc cieszymy się, gdy gąszcz w końcu zanika i zaczyna się skalny świat. Z Doliny Złomisk odbijamy w Dolinę Rumanową, w kierunku przybliżającego się szybko Ganku, aż w końcu nadchodzi moment, gdy zakładamy uprzęże, kaski i wiążemy się liną. Jesteśmy już całkiem wysoko, gdy dogania nas facet w krótkich spodenkach. Widać, że wspinaczkowy wyga, a to, co go szczególnie wyróżnia, to aparat, którym dosłownie ciągle fotografuje albo filmuje. – Zapomniałem wam powiedzieć– zwraca się do nas Marek. – Zaprosiłem go na naszą wycieczkę. To Pavol Barabáš. – W sumie nie trzeba go przedstawiać – choć wcześniej go osobiście nie znałam, doskonale kojarzyłam twarz z filmów oglądanych na festiwalach górskich (rok temu w Lądku-Zdroju otrzymał jedną z nagród za film Salto je kráľ). Jak się okazuje, aktualnie Palko (bo tak jest nazywany przez znajomych) pracuje nad filmem o górskich przewodnikach, tak więc kadry z nami też mu się przydadzą. – Może wpadnie jakaś nagroda za rolę drugoplanową? – żartujemy, rzecz jasna zgadzając się na uwiecznianie naszej wycieczki.
Wspinanie na Ganek tą drogą to trudności zaledwie dwójkowe, ale ekspozycja momentami jest spora. Na Gankowej Przełęczy, oddzielającej Ganek od Rumanowego Szczytu, zastanawiamy się nad pochodzeniem nazwy. Określenie „wyjść na ganek” ludziom w moim wieku jeszcze coś mówi, ale wydaje się, że młodzieży już nie za bardzo. W przypadku tej góry początkowo chodziło o tak zwaną Galerię Gankową, czyli wypłaszczony fragment znajdujący się powyżej 300-metrowej ściany. Dopiero później, około 1860 roku, Gankiem zaczęto nazywać całą górę.
My tymczasem po drodze mamy jeszcze Gankowego Konia. To około 25-metrowy odcinek prawie poziomej grani, z dużą ekspozycją. Końcówka przed szczytem sprawia już frajdę graniówką (odcinek Głównej Grani Tatr) i w końcu jesteśmy przy skale z metalową tabliczką: Gánok, a dokładnie: Veľký Gánok, bo to góra trójwierzchołkowa. W ramach upajania się widokami ze szczytu patrzymy na wznoszącą się po sąsiedzku Wysoką. Mamy ją w linii prostej oddaloną o 700 metrów, z możliwością przejścia granią, ale tę wersję tym razem odpuszczamy, wybierając dużo bezpieczniejszą opcję turystyczną.
Marek i Monika na szczycie Ganku
fot. Monika Witkowska
WYSOKA FAKTYCZNIE WYSOKA
Po zejściu do znajdującego się w Rumanowej Dolince Rumanowego Stawu robimy sobie zasłużony odpoczynek. W końcu od rana pokonaliśmy już około kilometra w pionie, następnie 375 metrów zeszliśmy, no a teraz, żeby zdobyć Wysoką (słow. Vysoká), czeka nas kolejne 470 metrów do góry, trzeba więc nabrać sił. Krystalicznie czysta woda jeziorka aż kusi, żeby się wykąpać, ale ograniczamy się tylko do zamoczenia stóp, po czym rozkładamy się na nagrzanych słońcem granitowych płytach i przez dobre pół godziny robimy sobie chillout. Potem za to nie ma zmiłuj – strome i wyczerpujące podejście wypada akurat w czasie najmocniej grzejącego słońca. Idziemy trochę na przełaj, ale od pewnego miejsca znowu z lotną asekuracją, zwłaszcza że momentami trzeba dość mocno powalczyć. Po drodze spotykamy schodzącą grupę Polaków. Marek powstrzymuje się od komentarza, ale wiem, co chciałby powiedzieć – polski przewodnik, prawdopodobnie bez uprawnień, prowadzi zbyt dużą liczbę osób (kilkanaście, podczas gdy licencjonowany przewodnik IVBV zabiera maksymalnie trzy osoby), nie mówiąc o tym, że nie asekuruje liną klientów tam, gdzie byłoby to jak najbardziej wskazane.
Ale oto i szczyt, z daleka przypominający charakterystyczną literę M. Dokładniej, wchodzimy na północno-zachodni wierzchołek, nieco wyższy od południowo-wschodniego. O ile? W Wikipedii jest mowa o 25 centymetrach, podczas gdy w swojej książce o Wielkiej Koronie Tatr Andrzej Marcisz podaje, że do niedawna różnicę określano jako kilkanaście metrów, natomiast obecnie okazało się, że jest ponoć minimalnie niższy.. Tak czy owak, „wyższy” szczyt łatwo rozpoznać, bo postawiono na nim krzyż, no i oczywiście jest stosowna tabliczka.
Siedząc na szczycie, myślę sobie o dawnych zdobywcach. Pierwsze wejście na górę miało miejsce w 1874 roku (Mór Déchy, Ján Ruman Driečny i Martin Spitzkopf ), ale ciekawe, że drugie wejście ma na koncie kojarzony bardziej z poezją niż wspinaniem Adam Asnyk (w większej ekipie). Z kolei w 1877 roku na szczycie stanął Kazimierz Przerwa-Tetmajer. Może Wysoka sprzyjała poetyckiej inspiracji?
Schodzimy, pokonując niezbyt przyjemną półkę, a następnie trawersując zbocze Ciężkiego Szczytu (przez niektórych błędnie nazywanego Czeskim Szczytem) i przechodząc przez Przełączkę pod Kogutkiem. Ta sympatyczna nazwa jest uzasadniona – faktycznie mijamy turnię przypominającą koguci grzebień. W dole widzimy Chatę pod Rysami, gdzie, w wyobraźni, siedzimy już przy zastawionym obiadem stole. Ale zanim do niej dotrzemy, mamy jeszcze kilka wymagających gimnastyki miejsc z łańcuchami. Wkrótce stajemy przy przełęczy Waga (słow. sedlo Váha), skąd do schroniska schodzimy już szlakiem, czyli ścieżką, która po dzisiejszych przejściach jawi nam się niczym autostrada.
O zachodzie słońca na Rysach
fot. Monika Witkowska
RYSY O ZACHODZIE SŁOŃCA
Po zejściu do Chaty pod Rysami stwierdzamy, że właściwie jeszcze nie chce nam się schodzić w doliny. Marek z Bohuszem nie mają wyboru, wzywa ich praca, podczas gdy my z Adamem podejmujemy szybką decyzję – nasyceni pysznymi naleśnikami zostawiamy w schronisku plecaki i już na lekko wracamy na Przełęcz Waga, aby stamtąd odbić na Rysy. Zawsze mnie korciło, by znaleźć się o zachodzie słońca na najwyższym polskim szczycie, no i teraz jest okazja (przypominam, że polski wierzchołek jest niższy od słowackiego, bo nie wszyscy zdobywcy Rysów o tym pamiętają). Jesteśmy na Rysach zupełnie sami – tylko my, góry i obniżające się za rozpalony do czerwoności horyzont słońce. Z romantycznej miejscówki wygania nas wzmagający się wiatr, no i konieczność powrotu przed zmrokiem, żeby nikt się o nas nie martwił. W Chacie pod Rysami zostajemy na noc, doceniając magię wieczoru w tym najwyżej położonym tatrzańskim schronisku (2250 m). Nie ma zasięgu telefonicznego, internetu, nawet elektryczności, za to są rozmowy przy lampach naftowych. Cieszymy się, że mamy szczęście, bo jest akurat Kuba, Polak, który pracuje w Chacie któryś już z kolei sezon. Kuba jest kopalnią opowieści, ale to temat na zupełnie inny artykuł.
Szpilki na Rysach? Zapomnijcie! Fot. Monika Witkowska
INFORMACJE PRAKTYCZNE
Trudności – na Ganek i Wysoką nie prowadzą żadne oznakowane szlaki turystyczne. Jeśli nie jesteśmy taternikami, nastawionymi na robienie trudniejszych dróg wspinaczkowych, możemy zdobyć te szczyty najprostszymi wariantami pod opieką licencjonowanego przewodnika. Polskich przewodników znajdziemy choćby przez stronę pspw.pl, natomiast słowackich – kontaktując się z ich stowarzyszeniem mającym biuro w Starym Smokowcu: Spolok Horských Vodcov Vysoké Tatry (tatraguide.sk, [email protected], tel. +421 905 428 170). Wysokość opłaty za przewodnika zależy głównie od liczby osób, z którymi wybieramy się na wycieczkę (maksymalnie trzy) – są to widełki od 290 do 350 euro, do podziału na wszystkich uczestników.
Ubezpieczenie – pamiętajmy, że na Słowacji za akcje ratunkowe się płaci. Na szczęście działają popularne ubezpieczenia typu Alpenverein (alpenverein.pl) czy Bezpieczny Powrót, do kupienia przez stronę sport.iexpert.pl.
Warto wiedzieć – nawet jeśli bardzo dobrze znamy Wysokie Tatry, polecam zajrzeć na strony: vt.sk/pl, regiontatry.sk czy tatry.sk. Przed wyjściem w góry nie zapomnijmy wpisać sobie w telefon numeru do słowackich ratowników: 18 300.
Zdjęcie otwarcia: Monika na szczycie Wysokiej; fot. Monika Witkowska
Artykuł został opublikowany w magazynie GÓRY 3/2021 (numer 280).
Zapraszamy do korzystania z czytnika GÓR >>> http://www.czytaj.goryonline.com/