Magdalena Gorzkowska – pierwsze wrażenia po zakończeniu wyprawy na K2

Udało mi się złapać Magdę, gdy przebywała w hotelu Islamabadzie, oczekując na lot do Polski. Pomiędzy testami na Covid, niezbędnymi, aby dostać się na pokład samolotu, a obiadem, ucięliśmy sobie dłuższą pogawędkę w hotelowej restauracji. Kilka, wciąż wywołujących emocje kwestii znajdziecie poniżej – resztę wywiadu przeczytacie w najbliższym numerze magazynu GÓRY.

Chwilę po Twoim odwrocie spod K2 zginęło kilka osób z ekipy, z którą miałaś wchodzić na szczyt. Czy nie odnosisz wrażenia, że być może zatrucie pokarmowe uratowało Ci życie?

Oczywiście, że mam takie wrażenie i wiem, że tak miało być, bo to zatrucie ochroniło nie tylko mnie, ale całą moją ekipę. W przeciwnym razie na pewno poszlibyśmy w górę. A już w trzecim obozie był Armagedon. Powstało tam jakieś ogromne nieporozumienie. Na miejsce dotarło prawie 20 osób, a były tylko trzy namioty. Ludzie nie mieli się gdzie schować i czekali przez długi czas na zewnątrz, w temperaturze –40°C. W namiotach panował tłok, nikt nie był w stanie normalnie się napić, coś zjeść, czy się przebrać. Naprawdę nie chciałabym się tam znaleźć, a to był dopiero początek niefortunnych zdarzeń.

Jednym słowem, miałaś szczęście?

Dokładnie. Stało się to przypadkiem, chociaż podobno przypadki nie istnieją. Zareagowałam tak mocno, jak nigdy dotąd. Co ciekawe, wszyscy jedliśmy to samo, ale tylko ja się zatrułam. To było dość dziwne, ale teraz wiem, że było to po coś i jestem wdzięczna tej chorobie, że mnie dopadła.

Palec boży?

No, chyba można tak powiedzieć (śmiech).

Rozważałaś powrót do bazy i regenerację?

Nie było takiej możliwości. W moim stanie, kiedy piąty dzień nie mogłam jeść i pić, musiałam zostać ewakuowana helikopterem. Powrót oznaczałby kolejny, wielodniowy trekking, a tak naprawdę cała wyprawa już się zwijała. W prognozach nie było już okien pogodowych, więc taka opcja w ogóle nie wchodziła w grę.

Skalny fragment drogi; fot. #GorzkowskaInPostK2Winter

A jakie masz wnioski po zakończeniu wyprawy?

Na pewno spokorniałam. Góra dała mi bardzo popalić. Tak naprawdę przyjechałam tu po to, aby trochę pocierpieć i przekonać się na własnej skórze, jak wyglądają zimowe warunki na takich wysokościach. Nie ukrywam, że te wszystkie dramatyczne wydarzenia mocno na mnie wpłynęły. Wracam jako inna osoba. Mam nadzieję, że lepsza. Co do wniosków z wyprawy… Nie było błędów z mojej strony. Na innych wyprawach błędy się zdarzały i starałam się wyciągnąć wnioski i poprawić pewne rzeczy, ale tutaj nie mam sobie nic do zarzucenia. Oprócz tego, że nie wzięłam butów biegowych do bazy (śmiech).

Czy po ostatnich doświadczeniach, a także znając smutną statystykę – można już przyjąć, że na wyprawie zginęło łącznie pięć osób – zdecydowałabyś się jeszcze raz spróbować swoich sił na zimowym K2? A może masz już inne plany?

Na zimowym K2 raczej nie. Przyjechałam tu między innymi dlatego, że była bardzo mocna ekipa wspinaczy i Szerpów, a to zwiększało szansę powodzenia. Byłam wręcz pewna, że to musi zakończyć się sukcesem! Miałam w planie podążanie za Nimsem, bo znam go i wiedziałam, że on to zrobi. Niestety, nie było takiej możliwości. I pewnie przez wiele lat nie będzie drugiej takiej szansy. Dlatego też, póki co, nie widzę siebie zimą pod K2. Ale na pewno chcę wrócić na tę górę latem, niekoniecznie w tym roku.

To Twoja pierwsza zimowa wyprawa w góry wysokie i od razu na najbardziej wymagający ośmiotysięcznik. Czy na tej podstawie możesz opowiedzieć, czym różnią się wyprawy zimowe od letnich, jakie były Twoje pierwsze odczucia po dotarciu do bazy i jak te odczucia zmieniały się w czasie? Czy to, co tam zastałaś, zgadzało się z Twoimi wyobrażeniami?

Już trekking był zupełnie inny niż latem. Uderzyło mnie lodowate i suche powietrze, którym bardzo ciężko się oddychało. Temperatury –20°C  były tam codziennością. Życie w bazie także jest inne. Nie ma już niestety ciepła w ciągu dnia i przyjemności bycia w słońcu, jedynie mróz non-stop. Ale zaadoptowałam się do niego. Kompletnie przestało mi przeszkadzać, że na termometrze jest cały czas –20, a czasem –30 stopni. To też jest dla mnie bardzo pozytywnym sygnałem, że organizm tak się zaadoptował. Co mnie najbardziej zdziwiło to to, że jest zima i nie ma śniegu! Nie było opadów, nie było śniegu w bazie, góra była wręcz łysa, chodziło się po skałach lub lodzie. W Polsce jest teraz chyba więcej śniegu niż pod K2. Co do reszty… Odczucie trudności technicznych K2 na własnej skórze, sporego nachylenia, które jest tam praktycznie non-stop i wymaga ogromu siły oraz wytrzymałości. To było naprawdę mocnym doświadczeniem, z pewnością najtrudniejszym w moim życiu. Jednak kolejne wyjście, kiedy byłam już zaaklimatyzowana, było znacznie łatwiejsze. Dużo szybciej wszystko zrobiliśmy, a organizm zupełnie inaczej funkcjonował. Poznałam siebie jeszcze lepiej w bardzo trudnych warunkach i wiem, że te doświadczenia w przyszłości zaowocują.

Codzienność w bazie; fot. #GorzkowskaInPostK2Winter

A jak oceniasz swój udział w wyprawie? Wiemy, że z ataku wykluczyło Cię zatrucie, na co nie miałaś wpływu, ale może dzięki temu zyskałaś jakieś wnioski na przyszłość? Może jest coś, co wymagałoby poprawy?

Wiem, że z mojej strony zrobiłam wszystko, co mogłam. Proces aklimatyzacji poszedł zgodnie z planem. Pierwsze wyjście jest zawsze bardzo trudne i tutaj nie było inaczej. Miałam momenty, że chciałam płakać z bólu, ale nawet tego nie byłam w stanie zrobić. Było bardzo, bardzo ciężko. Kolejne wyjście było już dużo prostsze, ale chciałam podnieść sobie poprzeczkę trochę wyżej i spróbować podejść w jeden dzień z bazy do obozu drugiego, ponieważ wiele osób mówiło mi, że to jest nie do zrobienia. Oswald także powtarzał, że nie damy rady, a ja mu mówię – damy radę! (śmiech). To było takie moje małe wyzwanie. No i się udało. A później, tak jak powiedziałeś, do ataku szczytowego nie doszło, no ale do tego czasu wszystko przebiegało pomyślnie i zrobiłam tyle, ile mogłam, więc nie mam sobie nic do zarzucenia.

Wspomniałaś, że sprawa twojego zatrucia „wygląda bardzo dziwnie” – możesz wyjaśnić, o co chodziło?

Dziwnie, ponieważ wszyscy jedliśmy i piliśmy to samo i tylko mi się przytrafiło. To dla mnie bardzo dziwne, że akurat w tej loterii padło na mnie. Dziwne jest też to, że mój organizm zareagował bardzo mocno, bo nigdy nie miałam sytuacji, żeby nawet nie móc napić się wody, czy przyjąć leków. Mimo, że przeszłam wiele zatruć w górach wysokich, to nigdy tak silnego.

Jak przebiegał atak szczytowy Nepalczyków obserwowany bezpośrednio z bazy? Czy wszyscy im kibicowali? Denerwowaliście się?

Nie kosztowało nas to aż tak wiele nerwów, bo wiedzieliśmy, że jest to bardzo mocna ekipa. Nie mieliśmy obawy, że coś złego może się stać. Bardzo ciekawe było obserwowanie ich przez teleobiektyw z bazy. Widzieliśmy ich na czarnej piramidzie i niesamowite było widzieć, jak tkwią na tej wysokości w niemal pionowej ścianie, jak rozbijają namioty i zakładają ostatni obóz. Oczywiście, podczas ataku szczytowego było trochę stresu, ale z drugiej strony spokój, bo to bardzo doświadczeni ludzie, a warunki były stabilne i ja byłam niemal pewna, że to się dobrze skończy.

Jeden ze słonecznych dni na początku wyprawy; fot. #GorzkowskaInPostK2Winter

Czy po zejściu ze szczytu Szerpowie byli bardzo wyczerpani, odmrożeni?

Tak, po zejściu praktycznie każdy miał jakieś problemy, jeden miał odmrożony policzek, drugi palce, ale nikt nie był w poważnym stanie. Było widać, że każdy z nich stracił tam dużo zdrowia, ale na szczęście wszyscy wyszli z tego cało. (…)

***

Pełną wersję wywiadu – o początkach kariery sportowej, skąd wzięło się zainteresowanie górami, jak Magda reaguje na hejt w Internecie i co sądzi o kontrowersjach wokół swojej osoby – znajdziecie w następnym numerze GÓR (278).

Rozmawiał: Bartosz Wrześniewski

Zdjęcia: materiały #GorzkowskaInPostK2Winter

Zdjęcie otwierające: Magda na poręczówkach; fot. #GorzkowskaInPostK2Winter

 

REKLAMA

REKLAMA

Czytaj inne artykuły

Wszelkie prawa zastrzeżone © 2021