KWESTIA SZCZĘŚCIA – 45 rocznica zimowego wejścia na Mount Everest

O odkrywaniu nieznanego, jakim niemal pół wieku temu były zimowe ośmiotysięczniki, i niezwykłej wyprawie, która zapoczątkowała złoty okres w dziejach polskiego himalaizmu, opowiada WALEK FIUT.

Zdjęcie otwarcia / Leszek Cichy i Walek Fiut podchodzą Żebrem Genewczyków poniżej Przełęczy Południowej. Warto zwrócić uwagę na odzież – anoraki z ortalionu i spodnie, jakie używane były wtedy w Tatrach… tu na 8000 metrów; fot. arch. autora


W ŚLUBNYM PREZENCIE

Ożeniłem się z Elą dwa tygodnie po powrocie z wyprawy na Dhaulagiri, na której byłem jesienią 1979 roku. Następnego dnia po weselu otrzymałem od Andrzeja Zawady wiadomość, że zaprasza mnie do udziału w pierwszej zimowej wyprawie na Everest. Wyjazd miał nastąpić za niecałe dwa tygodnie. Wielki dylemat – jak tu pozostawić dopiero co poślubioną żonę i jechać w góry? Jednak hasło „pierwsza zimowa wyprawa” stanowiło wielki magnes, a do tego udział miały wziąć znane postacie polskiego alpinizmu. Bardzo chciałem z nimi pojechać, przekonałem więc żonę, chociaż było to trudne dla nas obojga. Wyjechałem do Warszawy, aby uczestniczyć w pakowaniu bagażu, Ela dojechała z pomocą chwilę później.

24 listopada brałem ślub, a już 8 grudnia wyruszyłem do Nepalu. Potem był przelot małym samolotem z Kathmandu do Lukli, skąd wyruszyliśmy dalej. Około sześciu ton ekwipunku, w ładunkach po 25–30 kilogramów, przez pierwsze dwa dni dźwigali Szerpowie. W Namcze Bazar rozpoczęła się właściwa karawana. Do transportu zaprzęgnięte zostały jaki, a Szerpowie nieśli tylko niewymiarowe pakunki. Karawana była bardzo rozciągnięta, ponieważ nasz bagaż docierał sukcesywnie, więc kolejne grupy ruszały co kilka dni.

Wraz z Andrzejem Heinrichem, Waldkiem Olechem i Ryśkiem Szafirskim szliśmy z przodu. W Wigilię Bożego Narodzenia byliśmy w Namcze Bazar i w domu jednego z Szerpów himalaistów urządziliśmy kolację wigilijną. Ugotowaliśmy jajka, które dostaliśmy od gospodyni, mieliśmy czerwony barszczyk, ziemniaki w koszulkach, żółty ser i placki z mąki zbożowej upieczone na kuchni. Udało nam się również znaleźć ponad domami maleńką choinkę. Dostaliśmy zgodę od gospodarza na wycięcie drzewka. Miałem opłatki, więc łamaliśmy się nimi, składając sobie życzenia.

Baza została założona na wysokości 5350 metrów pod koniec 1979 roku. Sylwestrową noc spędzaliśmy już w trochę większym gronie, przy dużej ilości herbaty.

Biwak karawany w Goraksherp, dzień drogi od bazy; fot. Walek Fiut

ZIMA W HIMALAJACH

Widok lodowca bardzo nas zaskoczył: mimo zimy nie było na nim śniegu! Większość uczestników wyprawy miała okazję poznać lodowce w okresach przed monsunem lub po nim, kiedy są pokryte lodem i wiecznym śniegiem. A tu lód pojawiał się tylko w szczelinach i zagłębieniach. Duże mrozy i silne wiatry dawały się nam we znaki, ale wyprawa ruszyła na dobre.

Rozpoczęliśmy poręczowanie półkilometrowego odcinka nad bazą. To Icefall, najbardziej niebezpieczny fragment drogi wiodącej od tej strony w kierunku Everestu. Olbrzymie seraki, czasami wysokie jak bloki, przechylają się mocno, by w pewnym momencie przewrócić się z hukiem. Pod tymi kolosami zioną głębokie szczeliny. Podczas wspinaczki na Everest chyba najwięcej ludzi zginęło właśnie na tym odcinku. Rozwiesiliśmy tam mnóstwo lin, ale zdarzały się sytuacje, że po dwóch dniach były już przerwane, a drabinki zapadły się gdzieś w czeluściach i trzeba było odtwarzać zabezpieczenia. Każdy z uczestników musiał po kilka razy przejść ten odcinek, transportując sprzęt i wyżywienie w wyższe partie Kotła Zachodniego, pomiędzy zachodnią ścianą Everestu, północną ścianą Lhotse a wschodnią Nuptse.

Wraz z kolejnymi wyjściami zdobywaliśmy też aklimatyzację. Po założeniu obozu III na wysokości 7200 metrów pogoda niestety się pogorszyła. Wiatry stawały się gwałtowniejsze, a w nocy temperatura spadała poniżej –30°C. Ta sytuacja nie sprzyjała wyprawie. Przy kolejnej próbie podchodzenia do Przełęczy Południowej Krzysiek Żurek przewrócił się od podmuchu wichury, w efekcie czego wybił bark. Trzeba go było sprowadzać do bazy, a potem odtransportować na lotnisko, aby wrócił do kraju na dalsze leczenie. Inni też bywali kontuzjowani i przez jakiś czas nie mogli uczestniczyć w akcji.

Ryszard Szafirski przeskakuje szczelinę; fot. Walek Fiut

Tekst w całości przeczytasz w 298 (1/2025) numerze Magazynu GÓRY.

GÓRY w formacie pdf można kupić w naszej księgarni Książki Gór > link

REKLAMA

REKLAMA

Czytaj inne artykuły

Wszelkie prawa zastrzeżone © 2025