Tekst / MICHAŁ BULIK
Zdjęcie otwarcia / Krzykacz na efektownym wyciągu w ścianie Torre Sur, Patagonia; fot. Bogusław Kowalski
Latem 1997 roku mój brat Tomasz skontaktował się ze mną, mówiąc, że ma wspinającego się doktoranta, który zamierza przyjechać do Francji. Zapytał, czy mógłbym się nim trochę zaopiekować. I tak się z Krzyśkiem poznaliśmy.
W czasie swojego pobytu przez chwilę mieszkał u mnie, więc mieliśmy dużo okazji do wspólnych wypadów do Fontainebleau i w oddalone o 200 kilometrów od Paryża skałki, głównie Saussois. Bardzo szybko się zorientowałem, że Krzysiek był wspinaczem nieprzeciętnym. Już wtedy miał w swoim dorobku wspaniałe łańcuchówki w Tatrach i w wąwozie Verdon, robione wraz z Marcinem Tomaszewskim. Miał też na koncie przejście The Nose na El Capitanie. Nasze wyjazdy były okazją do snucia planów większych wspinaczek.
Gdy podczas któregoś z wypadów do Presles w Vercors nie dopisywała pogoda, poszedłem na wycieczkę pod dach Bournillon i zrobiłem kilka zdjęć, które później pokazałem Krzyśkowi. Zaświeciły mu się oczy. Wiedział, że tym okapem biegnie droga wytyczona przez braci Remy kilka lat wcześniej. Jeden polski zespół przeszedł ją, ale zjechał ze ściany z końca okapu na biwak w dolinie. Krzysiek zaproponował, żeby spróbować ją zrobić w stylu wielkościanowym. Oznaczało to ciągnięcie wora również w dachu, bez możliwości spuszczenia go, gdyż poniżej jest jezioro. Udało nam się zrealizować ten projekt w maju 1998 roku. Spędziliśmy na drodze cztery dni, śpiąc w portaledge’u i przeciągając wór przez wszystkie okapy. Kiedy wyszliśmy już na górę, było ciemno, więc nie bardzo wiedzieliśmy, którędy dotrzeć z powrotem do cywilizacji. W tym momencie znalazłem wśród liści plastikowy mapnik, z przemoczoną, ale nadal czytelną dokładną mapą tej właśnie okolicy. Gdy Krzysiek opowiadał tę historię na jakiejś prelekcji, ktoś go zapytał, czy zaczarowany ołówek też nam podarowano…
Największą wspólną przygodą była wspinaczka na Ziemi Baffina w 2002 roku, na którą Krzykacz zaprosił mnie wraz z Marcinem. Dorobkiem tego wyjazdu była nowa droga na północnej ścianie Mount Thor – Absolute End. Jak każda wyprawa, ta również miała trudne momenty, ale w pamięci zostają głównie te dobre. Zapamiętam z niej śmiejącego się Krzyśka, prowadzącego wyciąg w okapie, i wielką wspólną radość ze szczytu. Widać ją na zdjęciu, na którym wraz z Marcinem skaczą, żeby być jeszcze wyżej…
Krzysiek lubił wyzwania. Trudności nie tylko go nie zniechęcały, ale dodawały mu energii, spełniał się podczas ich pokonywania. Do wszystkich przedsięwzięć zabierał się z pasją i wkładał w nie całą swoją siłę. Dotyczyło to nie tylko wspinania, ale również jego pracy, działalności naukowej i wszelkich celów, które sobie wyznaczał. Nie zważał przy tym na zdrowie, przez co nabawił się wielu kontuzji. Na Ziemi Baffina był po operacji przedramienia i brał lekarstwa mające przyspieszyć regenerację ścięgien.
Mieliśmy wiele wspólnych tematów do dyskusji, ale cóż, więcej nie pogadamy i nie powspominamy. Zostawiasz po sobie puste miejsce, Krzychu. Żegnaj!
Tekst został opublikowany w Magazynie GÓRY numer 1/2024 (294)
Zapraszamy do korzystania z czytnika GÓR > czytaj.goryonline.com