KRYWAŃ WSCHODEM MALOWANY

Tekst i zdjęcia / ADA KUPCZAK
Zdjęcie otwarcia / Przygotowania do wschodu…


Podobno lekko przekrzywiony wierzchołek Krywania powstał za sprawą nieuważnego anioła, który przelatywał obok, by zrzucić na świat cuda natury. Ewolucja udała się częściowo – anioł zahaczył o szczyt, aż się zakurzyło, nadając mu charakterystyczny wygląd, ale cuda wspaniałomyślnie zostawił. Właśnie w ich poszukiwaniu warto wybrać się na tę niezwykłą górę o wyjątkowej porze, pozwalającej przeżyć i zobaczyć więcej.   

Niektóre tatrzańskie szczyty są tak charakterystyczne, że skłaniają ludzi do przypisywania im symbolicznych znaczeń, wiązania z nimi legend, nadawania szczególnej wartości. Takim wyjątkowym wierzchołkiem jest Krywań (słow. Kriváň, 2494 m), który został uznany przez Słowaków za narodową górę. Dla jednych istotny ze względów patriotycznych, dla innych – górskich łazików i miłośników Tatr – ten wyniosły i odosobniony skalny kolos jest miejscem magicznym. Oczywiście nie wtedy, gdy przy pięknej pogodzie robi się na nim gwarnie i tłoczno. Ale umiejętność wynajdywania wyjątkowych okoliczności powinna być naturalną cechą osób, których życie uzależnione jest od metafizycznych chwil w górach… Takich, jakich dostarcza polowanie na pierwsze promienie heliosa, wyruszającego zza odległego masywu Lodowego Szczytu w swoją codzienną podróż po niebie.  

Krywań wschodem malowany
…Słońca, które rozpoczyna codzienną wędrówkę nad Rysami i Lodowym Szczytem

Na Krywań można wejść na dwa sposoby: startując od strony Szczyrbskiego Jeziora (słow. Štrbské Pleso, 1328 m) lub z Trzech Studniczek (słow. Tri Studničky, 1140 m). Wybraliśmy opcję drugą, więc po dojechaniu o północy do parkingu przy leśniczówce ruszyliśmy zielonym szlakiem. Szeroka, kamienista droga i spokojne tempo pozwoliły w 10 minut dotrzeć do źródła, spod którego startuje typowo górski szlak. Prowadzi on ładną kotliną, której charakter w ogóle nie przypomina pozostałych dolin tatrzańskich. Moje odczucia pewnie wzięły się stąd, że Krywań usytuowany jest na skraju Tatr, więc za nami rozpościerało się pogórze z Niżnymi Tatrami daleko w tle, a przed nami wyrastał tylko jeden masyw przysłaniający horyzont, teraz dobrze widoczny w poświacie księżyca.

Podejście okazuje się przyjemne, więc w miarę łagodnie trawersujemy zbocze Grunika (słow. Grúnik, 1660 m), mimo wszystko zaskakująco szybko nabierając wysokości. Z początku poruszamy się wśród wysokich drzew, które po około godzinie zostają za nami. Opuszczamy piętro lasu i wędrujemy stokiem porośniętym kosodrzewiną, wśród której szlak kluczy po nieco większych już kamieniach. Noc jest jasna, więc po lewej otwiera się nieziemski widok na skąpane w srebrnych chmurach Tatry Zachodnie, a gdy odwracam się na kolejnych zakrętach, mogę podziwiać skryty w oddali kontur Tatr Niżnich.

Krywań wschodem malowany
W stronę Czerwonych Wierchów

Kolejna godzina podejścia pozwala nam zostawić za sobą Niżnią Przehybę (1775 m), następnie mijamy Wyżnią Przehybę (1982 m) i, wędrując jej zboczem, po kilkunastu minutach docieramy do Krywańskiego Żlebu, na wysokość 2124 metrów. Tu zmieniamy szlak na niebieski, który w nieco ponad godzinę zaprowadzi nas na szczyt Krywania.

Zanim jednak osiągniemy znajdujący się wciąż nad nami cel, musimy skupić się na tym, co pod nogami. Teren nie jest wprawdzie eksponowany, ale w niektórych momentach trzeba po prostu się wspiąć. Pozostałe fragmenty trasy pozwalają na łatwe dreptanie po skalnych płytach i stopniach. Za nami w dole szlak wiodący od strony Szczyrbskiego Jeziora. Mijamy sprawnie Mały Krywań (2334 m) i docieramy na niewielką przełęcz między wierzchołkiem głównym a jego mniejszym bratem. Po prawej stronie wyłaniają się tatrzańskie kolosy, okryte całunem przetaczających się chmur. W dole zarys Zielonego Stawu pod Krywaniem, zwanego też Zielonym Stawem Ważeckim (2017 m), a w oddali masywny Gerlach, Jamska Grań, Ostra, Krótka, Hruby Wierch… Całe morze gór. Ba, ocean!

Przed nami najbardziej wymagający odcinek i ostatni fragment podejścia na szczyt Krywania. Szlak jest eksponowany, nie ma zabezpieczeń w postaci łańcuchów czy klamer, a trudności sprawiać może pokonanie wąskich kominków i wyślizganych skał, które przypominają te spod naszego Giewontu. Trzeba też być ostrożnym ze względu na leżące na szlaku luźne kamienie. Pochłonięci dodatkowymi emocjami nieoczekiwanie stajemy na wierzchołku… Zdążyliśmy!

Krywań wschodem malowany
Spektakl na szczycie

Mgły i chmury, srebrząc się w świetle księżyca, przetaczają się przez pobliskie szczyty – inne nikną gdzieś w mrocznej oddali. Jesteśmy sami. Chwila wytchnienia, lecz napięcie rośnie. Już za moment przed nami wspaniałe widowisko, cudowny spektakl wystawiany przez góry i niebo. Codziennie jest inny, choć aktorzy ciągle ci sami. Bez tłumów i aplauzu. W całkowitej ciszy. Nic nie kosztuje, ale też nie jest za darmo – trzeba wstać w środku nocy i wcześnie wyruszyć na szlak.

Krywań wschodem malowany
W drodze powrotnej

Łyk kawy zastyga w gardle, bo oto słońce rozpoczyna swoją codzienną wędrówkę wyłaniając się zza Lodowego Szczytu i Rysów. Majestatyczne skalne kolosy stoją na straży magicznego momentu, gdy złota tarcza budzi świat do życia. Niebo współgra z górami, mieniąc się w odcieniach soczystej czerwieni i pomarańczy, a promienie słońca odbijają się od jeszcze chłodnych, jakby zaspanych skał. W tym właśnie momencie nachodzi mnie refleksja, jak małymi jesteśmy istotami w porównaniu z naturą, która sama stworzyła scenariusz i zagrała w nadzwyczajnym przedstawieniu o cudzie poranka.


Tekst został opublikowany w 268 (3/2019) numerze magazynu GÓRY.
Możesz go również przeczytać na naszym czytniku
 – czytaj.goryonline.com

REKLAMA

REKLAMA

Czytaj inne artykuły

Wszelkie prawa zastrzeżone © 2024