KINGA BARANOWSKA – INNY ŚWIAT

Na naszym kanale Youtube – GÓRY TV – znajdziecie wywiad z Kingą Baranowską. Mimo, że materiał nakręciliśmy już kilka lat temu, nie stracił nic na aktualności, bo rozmowa dotyczy rzeczy ponadczasowych, uniwersalnych. Jego fragmenty, które znajdziecie poniżej, to esencja tego jak Kinga rozumie góry, wspinanie, himalaizm i doskonale oddają to, jakie miejsce w jej życiu to wszystko zajmuje.

INNY ŚWIAT

Kiedy na początku studiów podczas praktyk z geologii po raz pierwszy zobaczyłam Tatry, miałam wrażenie, że chodzę po nich metr nad ziemią. Wychowałam się nad morzem i to był dla mnie inny świat. Od razu wiedziałam, że chcę do niego wracać.

PORÓWNYWAŁAM SIĘ TYLKO DO KOBIET

Nigdy nie chciałam się porównywać z innymi himalaistami, żeby nie tworzyć w głowie rywalizacji czy sztucznej konkurencji. Jeśli już konfrontowałam swoje możliwości, to z kobietami – wydawało mi się, że jest to bardziej adekwatne. Moją faworytką była Gerlinde Kaltenbrunner. Wytrzymałościowo prezentowałyśmy podobny poziom, ale ona była jeszcze szybsza (i lepsza technicznie), a w górach wysokich szybkość ma ogromne znaczenie, bo wpływa na bezpieczeństwo.

WSPINAMY SIĘ GŁOWĄ

Aspekt psychologiczny był dla mnie zawsze szalenie ważny. Oczywiście trzeba mieć kondycję, technikę i wytrzymałość, ale zawsze uważałam, że wspinamy się głową. Widziałam naprawdę sporo świetnie wytrenowanych i dobrze wspinających się ludzi, którym szwankowała głowa. Dla mnie tematem numer jeden było takie przygotowanie mentalne do wyprawy, aby wiedzieć, jak reagować w różnych sytuacjach. Musiałam mieć pewność, że nie rozsypię się […] na ośmiu tysiącach metrów, bo z takich sytuacji już się nie wychodzi.

TRZEBA MIEĆ W SOBIE ZGODĘ

Dzięki wcześniejszemu przygotowaniu byłam wewnętrznie pogodzona z tym, że mogę nie wejść na szczyt. Myślę, że kryzysowa może być właśnie sytuacja, kiedy himalaista jest sto, dwieście metrów od szczytu, ale nie ma w sobie zgody, by się wycofać. Wtedy decyzje podejmowane są na zasadzie: „nie odpuszczę i popełnia się bardzo dużo błędów.

fot. Marek Kowalski
www.marekkowalski.com

W HIMALAJE NIE DA SIĘ UCIEC

Zawsze starałam się znaleźć równowagę i harmonię między życiem nizinnym a górskim, by wyjeżdżając, nie odcinać się od tego, co zostaje na dole. Wiedzieć, że wszystko tutaj gra i że jak wrócę też będzie grało. Zależało mi, by nie uciekać od czegoś, bo w górach dopada cię to dwa razy szybciej. Jesteśmy tam trochę jak na statku. Nie da się uciec od myśli, konfliktów czy nierozwiązanych sytuacji.

CZŁOWIEK JEST ISTOTĄ SPOŁECZNĄ

Kiedy drugi raz atakowałam Lhotse, przez długie odcinki szłam sama. Po wielu godzinach miałam wielką ochotę, by po prostu do kogoś się odezwać, i to było naprawdę bardzo silne doznanie. Wtedy po raz pierwszy doświadczyłam tego, co to znaczy, że człowiek jest istotą społeczną. Odczuwasz prawdziwy wewnętrzny ból, kiedy nie masz do kogo się odezwać. Uświadomiłam sobie. jakie to jest ważne mieć kontakt i być w relacji z drugim człowiekiem.

W GRUNCIE RZECZY JESTEŚMY SŁABI

Gdy jesteśmy wysoko w Himalajach, czujemy, jak kruche jest nasze życie. Musimy uważać na każdy krok, widzimy, jak wygląda nasz ruch powyżej ośmiu tysięcy metrów […]. Mamy świetną formę, a kilka dni. później czujemy się tak słabi, że z trudem wychodzimy ze śpiwora. Doświadczenie tej kruchości jest chyba największą lekcją, jaką dały mi góry. Dzięki niej zaczęłam bardziej doceniać życie na nizinach.

HIMALAJE DAŁY MI DYSTANS

Z wypraw wracałam z naładowanymi akumulatorami i z większym, takim dobrym. dystansem do spraw codziennych. Mniej się przejmowałam różnymi „błahymi” historiami. To jest trochę tak, jakby obserwowało się swoje życie z pewnej perspektywy, jakby wszystko się układało i wskakiwało na swoje miejsce. I widzisz: „Ok, to jest warte, aby się na tym skupić, a to zupełnie nieistotne”.

UCHRONIŁAM SIĘ PRZED RYWALIZACJĄ

Rywalizacja w Himalajach kojarzy mi się z czymś bardzo negatywnym. Nieraz doprowadzała do śmierci lub wypadków. Potrafiłam się wręcz zatrzymać i pomyśleć, czy nie mam w sobie elementu rywalizacji. Nie chciałam, by tak było, i myślę, że uchroniłam się od tego.

CZERPANIE Z GÓR

Chyba nigdy nie chciałam utrzymywać się tylko z gór, wydawało mi się to zbyt trudne i ograbiające mnie, w jakimś sensie, z pasji. Wolałam w górach ładować baterie, czerpać z nich i potem wykorzystywać moje doświadczenia tu na nizinach.

TRZEBA WYBIERAĆ

Jeśli wydaje nam się, że będziemy mistrzami w sporcie, a równocześnie odniesiemy sukcesy na innych polach, to możemy się rozczarować. Silą rzeczy musimy wybierać. Z długimi wyprawami jest tak, że jak jest się w Himalajach, to wszystko inne na nizinach musi poczekać, aż wrócimy, Góry najwyższe są dosyć zaborcze.

DOCIERAMY DO SWOICH POTRZEB

Często zadawałam sobie pytanie: po co? Po co jadę na ten konkretny ośmiotysięcznik? Przy pierwszym było to po prostu spełnienie marzenia. Dopiero później zaczęłam sobie zadawać pytania, jaką potrzebę tym zaspokajam i jaki to ma dla mnie sens? Chyba szukałam różnych rzeczy, począwszy do uczucia wolności, przygody, obcowania z niezwykłą przyrodą i wręcz mistycznym pięknem, ale też chciałam tam być z ludźmi i poznawać siebie w różnych sytuacjach i w kontakcie z innymi, budować relacje.

NIE MUSZĘ JUŻ JEŹDZIĆ W HIMALAJE

Nie muszę wchodzić na osiem tysięcy metrów, aby czuć się spełnioną. Mogę wyskoczyć do Doliny Białego w fajnym towarzystwie, pobiec do góry i czuć się wspaniale.

REKLAMA

REKLAMA

Czytaj inne artykuły

Wszelkie prawa zastrzeżone © 2023