Chewsuretia – serce górskiej Gruzji. Pamiętam, że tak zareklamował mi ją pewien starszy Gruzin, który zaprosił mnie do swojego stolika w tbiliskiej restauracji, jak to lokalsi miewają w zwyczaju. Pomimo że to przecież w Swanetii znajdują się najwyższe i najtrudniejsze kaukaskie szczyty, to położona dalej na wschód Chewsuretia ma w sobie nieodparty urok.
Chewsurzy to dumny i charakterny lud. Podobno jeszcze przed II wojną światową spotykano tu wojowników noszących kolczugi, a mieszkańcy tych terenów zasłynęli ze swojej waleczności, towarzysząc królom podczas wypraw wojennych jako jednostka elitarna, awangarda gruzińskiej armii. Podobno chewsurskich miast-twierdz (a może raczej wsi-twierdz) nikt nie zdołał nigdy podbić. Chociaż prawda jest po trosze taka, że wielkim armiom perskim, osmańskim i mongolskim najeżdżającym Gruzję nie opłacało się ciągnąć daleko w głąb gór, bo raczej na pastwiskach im nie zależało. Głównym wrogiem Chewsurów byli Czeczeni i Ingusze, mieszkający po drugiej stronie głównej grani Kaukazu, jak również oni sami. Na tych terenach panowało bowiem krwawe prawo wendety, w myśl którego zwaśnione rodziny wybijały się nawzajem, bo ktoś komuś obraził córkę i nie raczył przeprosić. Dlatego też każdy Chewsur obok domu miał wieżę obronną. Rodzina mieszkała w niej w czasie najazdów lub zatargów z sąsiadami. Dość jednak tych kulturoznawczych bajań – chodźmy w góry!
KAUKAZ JEST MÓJ!
Pisząc o Chewsuretii, warto wspomnieć, że to najdzikszy region kraju. Zaludnienie jest tu niewielkie, a w nielicznych wioskach najczęściej nie ma prądu. W dodatku w całym regionie funkcjonuje podobno tylko jeden mały sklep, czynny sezonowo. Jest to więc idealne miejsce na trekking dla kogoś, kto szuka niezależności i świętego spokoju. Nie ma tu parków narodowych, zakazów, nakazów, infrastruktury turystycznej, a szlaki, mimo że teoretycznie są, często okazują się znikającymi w gąszczu ścieżkami, pewnie dawniej używanymi przez pasterzy. O tym przekonałem się wcześniej w okolicy Dżuty (GÓRY 3/2022). Teraz mam jednak nadzieję, że dalej będzie lepiej. Przede mną przełęcz Arkhotistawi, brama do Chewsuretii. Rozbiłem namiot nad rzeką. W tym miejscu przypomnę, że w drodze spod Kazbeku do Omalo wybrałem szlak alternatywny. Zazwyczaj pomiędzy Dżutą a Szatli idzie się wzdłuż jedynej prowadzącej tam drogi, zaczynając od przełęczy Czaukchi i wsi Roszka. Ja wypatrzyłem na mapie szlak, który wiedzie wzdłuż głównej grani Kaukazu. Bo skoro można iść górami, po co szlajać się wzdłuż drogi?
Dookoła dzikie górskie stepy! Oksymoron? Być może, jeśli w ten sposób wyrażę odczucie bezmiaru przestrzeni wśród tej, zdawać by się mogło, nieskalanej cywilizacją przyrody. Otwartej przestrzeni bez drzew, ludzi i zwierząt, jedynie góry, wątła i pożółkła roślinność do kolan i kurz wzbijający się w powietrze po każdym kroku. Słabo widoczna ścieżka wije się wzdłuż rzeki, następnie trawersuje zbocze. Około południa docieram na przełęcz.
Rozkładam rzeczy i odpoczywam. W końcu jestem zupełnie sam! Dżuta została za plecami. Zostawiam plecak na przełęczy lekki niczym ptak i wspinam się po zboczu w kierunku bezimiennego szczytu na głównej grani. Euforia pokonywania kolejnych metrów, radość ze wspinania w dziewiczym terenie. Potęga Kaukazu i samotność dają kopa. Tylko wiatr, ja i orzeł przedni kołujący wysoko w powietrzu, niczym skrzydlaty brat. Kaukaz jest mój!
SZUM WODY I CYKADY
Trudności nasilają się i w końcu muszę odpuścić. Nie zamierzam tu ryzykować. Wracam do plecaka, a potem schodzę z przełęczy. Szlak cały czas wyraźny, prowadzi w dół łupkowym gołoborzem, do którego Kaukaz zdążył mnie już przyzwyczaić. Po lewej imponująca skalna grań. W Polsce pewnie by na niej poprowadzili coś w rodzaju Orlej Perci, a tutaj nic. Nie zdziwiłbym się wcale, gdyby okazało się, że nie ma przejścia.
Niżej robi się zielono i soczyście. Wszędobylskie kamienie coraz częściej ustępują miejsca trawie. Dookoła jasne formacje skalne o finezyjnych kształtach, wyglądają na wapienne. Rzeka w tym miejscu żłobi głęboki kanion. Jest co podziwiać! Dochodzę do drogi, której nie ma na mapie Geolandu. Nic dziwnego, dalej dostrzegam koparki – widać, że dopiero ją budują. Wraz z nią zaczyna się głęboko wcięta dolina, a nastromienie się zmniejsza. Nagle droga się urywa. Schodzę stromym zboczem na przełaj i wracam do biegnącej wzdłuż rzeki ścieżki, którą szedłem początkowo, ale zrezygnowałem zmęczony pokonywaniem błotnych lawin.
Tekst i zdjęcia / BARTOSZ WRZEŚNIEWSKI
Zdjęcie otwarcia / Wieża obronna w Akheli
Dalsza część artykułu jest opublikowana w Magazynie GÓRY numer 2/2023 (291)
Zapraszamy do korzystania z czytnika GÓR > link