Tekst / MARCIN TOMASZEWSKI
Zdjęcia / MARCIN TOMASZEWSKI, MAREK RAGANOWICZ
Wybór cytatów / MAREK RAGANOWICZ
Zdjęcie otwarcia / Przygotowanie wspinaczki w górnej części ściany. Tym wyciągiem łączymy się z Drogą Francuską
Tydzień przed wyjazdem do Norwegii postanowiłem opróżnić z odzieży wszystkie swoje szafy i szuflady. Część rzeczy wylądowała w śmietniku, pozostałe oddałem bliskim. W pewnej chwili poczułem, że najwyższy czas zresetować swoją doczesność. Wymazać gumką gust, który z upływem czasu przemienił się w źle skrojony na moją miarę nawyk. Do tej chwili nie znalazłem innego sposobu, by tego dokonać. Pozostała tylko moja głowa, uznałem, że ją również warto odświeżyć. W tym roku przekroczę kolejną czasową barierę – czterdziestu lat – długo wyczekiwaną i zasłużoną. Czułem, że wytyczenie nowej drogi na słynącej z wymagających warunków ścianie odmieni moje mentalne i duchowe szaty.
Istota katharsis polega na tym, że odbiorca odczuwając strach, cierpienie i bunt, dochodzi do zrozumienia tajemnicy losu i pogodzenia się z nim, a także ze zbiorową mądrością i doświadczeniem
To nasza trzecia wyprawa z Markiem Raganowiczem. Śmiejemy się, że do tej pory więcej dni spędziliśmy razem w ścianie niż w realu. Spotkaliśmy się wiele lat temu w Morskim Oku, dosłownie na kilka minut. Rok przed naszą wspólną wyprawą na Polar Sun Spire spędziliśmy wieczór w pubie, po ustaleniach taktycznych kolejny raz zobaczyliśmy się dopiero na lotnisku w dniu wylotu. To zabawne, gdyż obaj pochodzimy ze Szczecina, wychowywaliśmy się na jednej ulicy, niemalże klatka w klatkę. Zarówno na Baffinie, jak i w Pakistanie, gdzie na Great Trango Tower wytyczyliśmy w 2013 roku nową drogę Bushido, czuliśmy się jak sprawnie działająca maszyna. Jeden cel, podobne myślenie – Superbalance Team.

Najważniejszą postacią tej opowieści w zimowej szacie będzie północna ściana Trollveggen w Norwegii. Jedna z największych skalnych ścian i jedno z największych wyzwań alpinistycznych w Europie i na świecie. 1100 metrów eksponowanego, bardzo zróżnicowanego, trudnego do pokonania terenu w kapryśnej pogodowo dolinie Romsdal. Do tej pory wspinało się na niej tylko kilka polskich zespołów. Sukcesem zakończyła się wyprawa z 1972 roku kierowana przez Tadeusza Piotrowskiego. Wtedy to po raz pierwszy dokonano zimowego przejścia północnej ściany. Wielkie osiągnięcie wielkich ludzi. Sporo lat później, w 1994 roku, również zimą, doborowy zespół „Dream team” w składzie Stanisław Piecuch, Janusz Gołąb i Jacek Fluder powtórzył legendarną drogę Arch Wall. Przejścia te elektryzowały i inspirowały całe moje pokolenie.
Ślimaczku, wspinaj się na górę Fuji, ale powoli, powoli…
Issa (1763-1827)
Z czasem Trolle zaczęto nazywać polską ścianą bez polskiej drogi. Regan od lat owładnięty był obsesją wytyczenia nowej linii, znalazł dwie możliwości na całkowicie niezależne rozwiązania. A ja? Byłem pod ścianą kilka razy, zwykle wsłuchując się w mruczące lawiny, broniące dostępu do jej spiętrzenia. Tak, dla mnie też była obsesją, podskórną drzazgą budzącą respekt. Strach nie powinien być wytłumaczeniem rezygnacji z marzeń.

18 styczna 2015 roku odebrałem Regana z lotniska w Oslo, by razem podążyć do Andalsness – małego miasteczka u stóp Trollveggen. Późnym wieczorem zatrzymaliśmy się w motelu, gdzie przygotowaliśmy się na wspinaczkę. Naszym celem było wejście w ścianę bez wcześniejszego poręczowania – jeszcze żaden zespół nie zdecydował się zimą na taką taktykę. Wszystkie przed atakiem miały już powieszone liny na przynajmniej kilku wyciągach. Jedyna jak dotąd nowa, pokonana zimą droga na tej ścianie wytyczona została przez zespół sześciu Rosjan. Z informacji miejscowych wspinaczy i autora przewodnika wynikało, że w trakcie prowadzenia zaporęczowali całą ścianę do samego szczytu. Dwójka wytyczała linię, pozostałe cztery osoby donosiły sprzęt z bazy położonej pod ścianą lub motelu, zmieniając się czasem na prowadzeniu, wymieniając mokrą odzież i śpiwory.
Na alpinizm składa się dziewięć części udręki, a tylko jedna część radości. O tych dziewięciu częściach szybko się zapomina. Ta dziesiąta część to wspaniały granat nieba nad głową usianego miriadami gwiazd, to uczucie radości płynące z pokonania siebie, własnej słabości; to więzy łączącego nas koleżeństwa i przyjaźni. O tej dziesiątej części nigdy się nie zapomina. Uczucia te zabieramy ze sobą w doliny jako nasz największy skarb.
Tadeusz Piotrowski w lodowym świecie trolli, 1986
Kiedy poznaliśmy te fakty, nasz szacunek do powagi ściany powędrował w kosmos. W trakcie rozmów z Markiem o nowej drodze czułem, że drzazga coraz bardziej mnie uwiera. Dzień po przyjeździe rozpoczęliśmy transport sprzętu pod kamień za polanką – trzy podejścia. W trakcie kolejnych trzech przenieśliśmy graty pod ścianę. Dobre warunki śniegowe pozwoliły nam szybko donosić ekwipunek. Zagrożenie lawinowe praktycznie nie istniało, ale to akurat mogło się szybko zmienić. Błyskawiczne zmiany temperatur w Romsdal sięgają czasem nawet kilkudziesięciu stopni. Gdy temperatura jest na plusie, najlepiej uciekać spod ściany jak najdalej!

22 stycznia nazwaliśmy dniem zero. Atakujemy! Pierwszego dnia, po trzydziestu metrach wspinaczki, założyliśmy pierwszy biwak. Nazajutrz wstaliśmy o 6.00 i pokonaliśmy niecałe dwa wyciągi, wspólne z Drogą Francuską. Trzeciego odbiliśmy na naszą drogę i wytyczyliśmy kolejne dwa odcinki, by później zwolnić tempo do jednego dziennie. Zgodnie z obserwacjami odnaleźliśmy ciąg formacji w dolnej części ściany, pomiędzy Drogą Rosyjską a Francuską, wyżej przecięliśmy Arch Wall.
Napotkany teren pobudzał nas do kreatywności. Zalane lodem lub wypełnione skałą szczeliny nie nadawały się do komfortowej asekuracji. Na każdym wyciągu w dziewięćdziesięciu procentach asekurowaliśmy się przy pomocy jedynek i beaków. Na niektórych odcinkach nie byliśmy w stanie wbić żadnej jedynki, tylko cienkie jak ostrze noża beaki, które są w stanie przeciąć szczelinę i wgryźć się do jej wnętrza. Czwartego dnia przez dwie godziny zmagałem się z trudnym technicznie wyciągiem, skała pokryta była śniegiem i lodem. Jak pies z nosem przy skale wyszukiwałem kolejnych formacji nadających się do osadzenia jakiegokolwiek haka. Podhaczałem na dziabach zaczepionych o mech w szczelinie lub też polewę lodową – to dobry patent. Wszystko po to, by zdobyć kolejne centymetry ściany i sięgnąć jeszcze wyżej!
03/02/2015 SMS
„Ciężki dzień, trudno z dodatkiem strachu. Radość wielkiej ściany i partnerstwa. Kołysząc się na hookach krzyczałem niewiadomo dlaczego, a pyłówki próbowały zatkać mi usta. Jutro prowadzi Marcin”.
W pewnej chwili, po złapaniu oddechu, naszła mnie refleksja: ciekawe, jak odnalazłby się na tej ścianie mistrz wspinaczki szybkościowej Uli Steck? Idąc tym tropem, szukałem kolejnych rozwiązań, czasem kosztem komfortowej asekuracji. Wbijałem jedynki w czystą polewę lodową na litej skale. Czasem utrzymywały, a czasem musiałem szukać dalej. Nieraz z nimi rozmawiałem. Na jednym z kluczowych wyciągów A4, wypinając hak ze szpejarki przywitałem się z nim i przekonywałem, jaki to świetny dzień, żeby dobrze wbić się w ścianę! Żadne szkolenie nie jest w stanie przygotować do takiego typu wspinaczki. Najpierw należy otworzyć głowę i spojrzeć na skałę z wyobraźnią, by później zaczerpnąć z posiadanej wiedzy wspinaczkowej. Kolejny wyciąg A4 w strefie okapów przypadł Reganowi, który świetnie sobie radzi na hookach.
W trakcie kolejnych dni wymienialiśmy się na prowadzeniu. Długie oczekiwanie na stanowisku jednego z nas równoważyła intensywna walka na wyciągu drugiego. Po tygodniu straciłem kurtkę i do końca wspinałem się w nylonowym Primalofcie. Mokre dni były dla mnie od tamtej chwili bardziej mokre niż zwykle . Z każdym porankiem miałem wrażenie, ze ściana coraz bardziej pochyla się nade mną, staje się coraz większa i bardziej przygniatająca. Pasmo okapów, przez które byliśmy zmuszeni się przebić, wydawało się sklejone z niebem. Ta odległość w połączeniu z tempem, które osiągaliśmy, przytłaczała i powodowała, że nasze głowy ciągnęło do strajku. Rozmawialiśmy o tym na biwakach, podsumowywaliśmy każdy dzień, szkicowaliśmy schematy, robiliśmy zapiski dnia.

Techniczna wspinaczka na ścianie Trolli jest jedną stroną medalu. Równie istotną jest druga, czyli umiejętność przetrwania w ogromie nieprzyjaznej skały, ciągłych pyłówek, mrozów, ociepleń i wiatrów.
Szukaliśmy furtek w naszych myślach, motywacji, by wstać kolejnej nocy, przygotować się, w ciągu dwóch godzin wyjść z portala bez względu na warunki i z pełnym zaangażowaniem pokonać kolejne metry drogi. – Metry, metry – mówiłem do Regana. – Yeeeaaaah – odpowiadał! Czasem krzyczeliśmy po udanym dniu lub dla otuchy. Ściana zaczynała nas zmieniać, dopasowywaliśmy się więc do niej. Na co dzień dbaliśmy, by się nie odmrozić, nie zranić, nie przepocić lub też nie odwodnić. Wieczory spędzaliśmy w przemokniętych z powodu ocieplenia śpiworach. Kilka razy dziennie otrzymywaliśmy informacje pogodowe. Wiedząc, że nazajutrz temperatura ma znów spaść do –12, robiliśmy wszystko, żeby w jak największym stopniu się osuszyć.
Pokonywanie wielkich ścian wyrabia charakter, a poza tym jest tak cudownie bezsensowne.
Pete Takeda
1 lutego założyliśmy trzeci biwak pod okapami i dostaliśmy informację o nadciągającym huraganie o imieniu Ola – 120 km/godz. Zdecydowaliśmy się na dwa dni restu, wzmacniając uprzednio portal. Czekaliśmy na bujanie. Pierwszego dnia okazało się, że nie jest tak źle i cała konstrukcja wytrzymuje naprężenia wiatru. Z doliny słyszeliśmy głośny huk, co oznaczało, że omija nas głośny strumień północno-zachodniego wiatru. Po powrocie na dół, patrząc na powalone drzewa, przekonaliśmy się o jego sile.
Nagle okazało się, że niebezpieczeństwo dotyczy problemu innej natury. Wypróżnianie w portalu zawsze było krępujące i problematyczne technicznie. Co jednak czynić, gdy na zewnątrz szaleje wichura i wszystko się trzęsie? Wtedy właśnie zaczął się prawdziwy dramat! Rozpocząłem pierwsze przygotowania, uwolniłem się z odzieży, przygotowałem reklamówkę i papier. Niełatwo było kucnąć w portalu, ponieważ jest bardzo niski, utrzymanie „tego rodzaju” przysiadu wymagało nie lada tężyzny fizycznej. W trakcie owej czynności czułem jak eksplodują mi z wysiłku uda lecz wizja zbyt głębokiego przysiadu dostatecznie motywowała mnie do utrzymania pozycji wyjściowej. Przewijały mi się obrazy bułgarskich sztangistów wyciskających wielkie ciężary. Różniłem się od nich jedynie tym, że oni walczą o złoto, a ja o…. O… Ola tymczasem przybierała na sile. Po zakończeniu akcji: – Regan, dorzuć papier. Jeszcze nigdy nie widziałem go tak spiętego. To był jeden z dramatycznych dni naszej wyprawy .

Podczas osiemnastu dni wspinaczki do szczytu zmagaliśmy się z bardzo urozmaiconym pod względem budowy, urzeźbienia i jakości terenem. Każda godzina walki była dniem, dzień tygodniem, a tydzień miesiącem. Ciężko jest oddać emocje, które towarzyszyły nam w trakcie odszukiwania linii nowej drogi. Ktoś kiedyś powiedział, że niepewność jest kwintesencją alpinizmu, co jest jedną z największych prawd tego sportu. Muszę przyznać, że powstała droga niewiele różni się od projektu wrysowanego na kartach Regana. Na dole ściany, przez niecałe dwa wyciągi biegnie wspólnie z Drogą Francuską, by potem na długości całej ściany przeciąć się trzykrotnie z innymi drogami. Pod szczytem ponownie łączy się z Drogą Francuską, która logicznym, łatwym już terenem wyprowadza na ustawione na nim kopczyki.
Nasze codzienne przeżycia w trakcie wspinaczki odbijały się w snach, do których wracałem. Kilka razy pod zamkniętymi powiekami krążyłem po wielkim pałacu z tysiącem pokoi. Którejś nocy, wychodząc z niego, zauważyłem w ciemności panoramę wielkiej bitwy, miliony ognisk, a przy każdym walkę na miecze. Idąc dalej, usłyszałem śpiew – specjalnie dla mnie śpiewały Dorota Rabczewska i Edyta Górniak i każda koniecznie chciała umówić się ze mną na kawę. Tę noc zaliczam do najbardziej gorących .
Gratulacje na FB Marcina
Jak mawiał Miles Davis… Groźne z was sukinsyny 😉
Z kolei innego ranka po przebudzeniu usłyszałem wyraźne zgrzytanie śniegu. O nie! – pomyślałem nie do końca przebudzony – Ueli Steck robi jednodniowe przejście naszej drogi! Mówię to Reganowi. – Tak – dodał Regan – powiedziałby jeszcze przelotem: „Sorry chłopaki, ale zawsze będziecie mieli pierwsze powtórzenie” .
9 lutego był dniem szczytowym, bardzo trudnym i zimnym. Od rana małpowaliśmy po zmrożonych, pokrytych szadzią linach. Przed każdym ruchem czyściłem linę, aby przyrząd zaskoczył, co odbierało cenne minuty. Po dotarciu do końca poręczówek wspinaliśmy się w pyłówkach do szczytu. Na górze, ściskając się, krzyczeliśmy z radości. Nowa droga na Trollach była kiedyś nieśmiałym marzeniem… do spełnienia .

Dzień po szczytowaniu zrzuciliśmy haulbagi z ostatniego biwaku pod ścianę i zjechaliśmy do jej podstawy. W obecnych warunkach to było jedyne logiczne rozwiązanie, schodzenie z takim bagażem i w ociepleniu (+5 stopni) stanowiło duże zagrożenie i wiązało się z nieprawdopodobnym wysiłkiem. Regan ciął linę, a ja kręciłem kamerą lot haulbagów do podstawy ściany. Boooom! Widziałem, że jeden się rozdarł, pozostałe utknęły w „maszynce do mięsa”, przez którą przetaczały się kolejne lawiny. Zjechaliśmy. Będąc już na dole, zeszliśmy mniej ryzykownym terenem przy ścianie. Wokół widzieliśmy oderwane świeże deski śnieżne oraz nasz sprzęt spoczywający w odległości 100 metrów, w dość niebezpiecznym miejscu stoku.
Po kilku godzinach, oczyszczeni nie tylko duchowo, ale i materialnie, wróciliśmy do motelu. Obaj stwierdziliśmy, że ryzyko związane z odzyskaniem utraconych worów było zbyt duże. Wieczorem odwiedził nas autor przewodnika po Trollveggen – Bjarte Bø, który obserwował z dołu każdy nasz ruch. Przyniósł dobre wino i mnóstwo opowieści o historii ściany. Ostatniego dnia wyprawy odwiozłem Regana na lotnisko do Oslo. – Do zobaczenia w Cape Town[2] – rzucił. – Do zobaczenia – odpowiedziałem. Od pierwszej górskiej przygody łączy nas niewidzialna lina.
12 lutego. Prom Ystad/Szwecja – Świnoujście/Polska. Właśnie skończyłem pisać ten tekst. Za dwie godziny dopływam do Świnoujścia, po kolejnych dwóch wejdę w końcu do domu. Cieszę się, że oprócz mojej rodziny, w szafach czeka mnóstwo miejsca na „nowe”.

Wytyczona droga: Północna ściana Trollveggen, Norwegia, Romsdal, Katharsis M7, A4, 18 dni wspinaczki (w tym 2 dni restu), 1 dzień zjazdu. Droga dedykowana jest pamięci Wojtka Rekina Wenty. Marcin Yeti Tomaszewski, Marek Regan Raganowicz.
INFO
19–21 stycznia – transport sprzętu pod ścianę
22 stycznia – wejscie w ścianę, założenie 1 biwaku
23–26 stycznia – wspinanie do 2 biwaku.
27 stycznia – holowanie oraz założenie 2 biwaku
28–31 stycznia – wspinanie do 3 biwaku
1 lutego – holowanie i założenie 3 biwaku
2–6 lutego – poręczowanie w stronę szczytu
7–8 lutego – przeczekanie huraganu
9 lutego – atak szczytowy
10 lutego – zjazdy ze ściany
Trudności: 2 wyciągi A4, 6 wyciągów A3, pozostałe do A2+ oraz M7, całość 26 wyciągów.
Wspólne wyciągi: pierwszy i połowa drugiego wspólnie z Drogą Francuską oraz wyjście ze ściany na grań po wahadle na Drodze Francuskiej (ok. 4).
Rivety: 9 sztuk, spity: 14 sztuk
Sprzęt: 40 beaków, 30 jedynek, wybór 40 haków, 2 komplety camów (do rozmiaru 6), 15 alienów, 2 komplety kości
W trakcie wspinaczki w ścianie należy być przygotowanym na częste zmiany pogody oraz całodniowe, nieustępujące pyłówki. Wysokie temperatury powodują przemoczenie odzieży oraz sprzętu biwakowego. Typowe dla tej ściany jest bardzo wolne zdobywanie terenu – czasem nawet jeden wyciąg dziennie. Wpływ na to mają zalane szczeliny oraz złe warunki w ścianie. Należy uważać na podejściu na lawiny, które spadają głównym kuluarem, ale niekiedy również ze ściany i wyższych tarasów. Nie należy podchodzić w wysokich temperaturach pod ścianę
[1] Artykuł o tym samym tytule – Trollveggen. Polska ściana bez polskiej drogi – autorstwa Jakuba Radziejowskiego, szczegółowo omawiający historię zdobywania tego skalnego urwiska, opublikowaliśmy w 217 numerze GÓR (czerwiec 2012) – przyp. red.
Tekst został opublikowany w 242 (1/2015) numerze magazynu GÓRY.
Możesz go również przeczytać na naszym czytniku – czytaj.goryonline.com