American Alpine Club od wielu lat przyznaje Cutting Edge Grant. To program finansowego wsparcia ambitnych wypraw, a głównym jego sponsorem jest firma Black Diamond.
Jednym z tegorocznych beneficjentów program jest Seth Timpano. Dostał na swój projekt jeden z trzech najwyższych grantów. Drugi otrzymał Jackson Marvell, o którego przejściu Ściany Cieni na Jannu pisaliśmy tu, a trzeci Christian Black, o którym napiszemy niebawem.
Seth zaprosił na wyprawę swojego wieloletniego partnera, Jareda Vilhauera (wspinają się razem od kilkanastu lat) i młodszego od nich obu o półtorej dekady Dane’a Steadmana, który mimo iż ma dopiero 25 lat, zebrał już odpowiednie doświadczenie na alaskańskich i patagońskich zboczach. Głównym celem była nowa droga na Piku Koroleva (5816 m) leżącym w zachodniej części pasma Kokszaał-too w Kirgistanie, ale panowie rozważali również inne mozliwości.

fot. Jared Vilhauer
Dane jest młody i ma zapał, a Jared i ja jesteśmy już czterdziestolatkami, więc dobrze jeśli pojawia się obok nas trochę młodzieńczej energii. To nas napędza.
Dane jest najlepszym wspinaczem mikstowym z całej trójki, ale pozostali dwaj nie są bynajmniej pozbawieni zalet. Seth ma ogromne doświadczenie wysokościowe, a Jared, będący ultramaratończykiem, jest z całej trójki najwytrzymalszy. Uzupełniają się więc wzajemnie tworząc kompletny, wszechstronny team.
Jak wiele wypraw w gory wysokie wybrali późny, jesienny termin uznając, że niższa temperature sprzyja wspinaniu w lodzie, a pogoda wydaje się stabilniejsza i bardziej przewidywalna niż w środku lata. Pamiętali równocześnie o tym, że zima w Tienszanie przychodzi dość wcześnie, bo wszyscy doradzali im, że powinni się stamtąd wynieść przed końcem września.
Jednym z alternatywnym celów była północno-wschodnia ściana Piku Alpinist (5462 m). Na zdjęciach, którymi dysponowali widać było, że nie ma na niej możliwości wytyczenia linii w całości po lodzie, więc nie obiecywali sobie wiele. Kiedy jednak dotarli pod ścianę, okazało się, że lodu jest zaskakująco dużo. Podczas dziesięciodniowej aklimatyzacji rozglądali się za innymi celami w okolicy, ale żaden z nich nie był równie kuszący, więc decyzja mogła być tylko jedna – postanowili wybrać północno-wschodnią ścianę Piku Alpinist.

fot. Dane Steadman
W tym momencie przyszło osłabienie pogody, które uwięziło ich na tydzień w bazie. Na szczęście odwiedzający ich lokalsi, codzienne treningi, spacery po okolicy i wyśmienite jedzenie zapewnione przez Swietłanę, która dbała o ich wyżywienie, pozwoliło przetrwać ten czas bez zbytniej frustracji i zebrać siły przed próbą.
21 września wyszli do ABC założonego wcześniej, tam przeczekali burzę, która nadeszła kolejnego dnia i 23 września przed świtem wyruszyli.

fot. Dean Steadman
Linia, którą zaplanowali oznaczała bardzo strome wspinanie, więc zdecydowali się ograniczyć sprzęt do absolutnego minimum i zostawili cały sprzęt biwakowy w bazie – stawiając wszystko na jedną kartę i zakładając wejście na szczyt i powrót w jednym „strzale”. Wystartowali o 3 nad ranem. Pokonanie bergschrundu zajęło im ledwie godzinę i zaczęło się prawdziwe wspinanie. Przed pierwszymi poważnymi trudnościami stanęli o wschodzie słońca. Było stromo. Dopóki wspinali się w słońcu, lód był znakomity, ale kiedy tylko schował się w cienu, stawał się twardy jak skała. Po pokonaniu ok.300 metrów wyszli na pola śnieżne, które doprowadziły ich do kolejnych trudności. Jak opisał to Seth – „przerażający, usiany soplami lodowy filar na 5200 m”. Mimo to, właśnie on poprowadził ten wyciąg znajdując obejście. Tą natjrudniejszą, część drogi pokonali tuż przed zachodem słońca i chociaż widzieli, że to oznacza długie schodzenie w ciemnościach – cel był w zasięgu ręki. Cały wysiłek: tygodnie planowania, lot na drugą stronę globu, wyczerpująca podróż po Kirgistanie, trekking, mimo że zaowocował raptem dobą wspinania, nabrał sensu. Przed szczytem czekał ich jeszcze tylko trawers do miejsca, skąd mieli prostą drogę do celu.

fot. Jared Vilhauer
Przeszli w sumie 16 wyciągów, wiele z nich wydłużając simulclimbingiem, na łatwiejszych partiach ściany nawet o drugie tyle ile wynosiła długość liny.
Odsłonięta skała sprawiała sporo problemu przy zakładaniu zabezpieczeń, więc większość asekuracji starali się mocować w lodzie – na szczęście ten okazał się nadawać do tego w większośći sytuacji znakomicie.
Tuż po ósmej wieczorem wyszli na grań szczytową i o 8:30 dotarli na szczyt. 18 zjazdów później (przyznali, że zostawili w ścianie nieco żelastwa) znaleźli się u podnóża ściany, i po 27 godzinach, o świcie następnego dnia, wrócili do bazy.

fot. Jared Vilhauer
Imponującą, 1100-metrową drogę nazwali Trophy Hunt. Wycenę (AI5+, M5) traktują mocno subiektywnie, bo jak zaznaczają, wpływa na nią wiele czynników, choćby aklimatyzacja czy pogoda.
Seth stwierdził po przejściu drogi – „To było chyba najlepsze wysokogórskie lodowe wspinanie w moim życiu.”
Kilka dni po tym jak opuścili bazę, burza śnieżna zasypała drogi w rejonie.
Zdjęcia / @danesteadman @seth.timpano @jared_vilhauer
Tekst / Bartek Pasiowiec