O górach symbolizujących emocje, marzenia i energie oraz o różnych perspektywach, z jakich można je obserwować, z BEATĄ ZUBĄ rozmawia PIOTR GRUSZKOWSKI.
Zdjęcie otwarcia / Wielkoformatowy wydruk obrazu Czerwona GÓRA z cyklu …Przenikanie Góry 330…, rozpięty na krakowskim Kopcu Kościuszki; fot. arch. B. Zuba
CZYM JEST GÓRA NA TWOICH OBRAZACH? TO WIDOK Z NATURY, JAKIŚ KONKRETNY SZCZYT, CZY RACZEJ WYABSTRAHOWANA WIZJA, KTÓRĄ PODPOWIADA CI PAMIĘĆ EMOCJONALNA?
O swoich obrazach mówię zawsze, że to są „moje góry”. Czyli wyciągnięte z wnętrza emocje, które przez wiele lat tam były, gdzieś się wdrukowały, a następnie upostaciowały właśnie w formie gór, wychodząc na płótno.
WIĘC WSZYSTKO POWSTAJE BEZ PATRZENIA NA KRAJOBRAZ LUB ZDJĘCIE? NIE SPRAWDZASZ NAWET TEGO, JAK WYGLĄDA ŚWIATŁOCIEŃ?
Nie, możesz mi wierzyć. Natomiast podczas jednej z moich pierwszych wystaw górskich zauważyłam, że rzeczywiście jakieś elementy czy całe obrazy mogą być tożsame z prawdziwymi szczytami. Ale nie są malowane z natury… Raczej jest tak, że w pamięci zostały mi pewne fragmenty i kompozycje. Nawet robiąc zdjęcie, nie pstrykamy go byle jak, tylko wybieramy jakiś motyw, który jest nam bliski.
RZEŹBA I SZCZEGÓŁY ŚCIAN WYGLĄDAJĄ NIEZWYKLE REALISTYCZNIE.
Bo góry znam bardzo dobrze. Spędzam w nich mnóstwo czasu, przede wszystkim jeżdżąc na nartach. Widziałam je o każdej porze dnia i nocy, przeżyłam w nich różnego rodzaju emocje – zarówno te bardzo pozytywne, jak i negatywne. Nigdy nie mieszkałam w nich dłużej niż trzy–cztery miesiące, co związane było z pracą we Francji, natomiast rzeczywiście wracam w nie często. Zazwyczaj przebywałam w wysokich partiach, powyżej lasu. I tak też te moje góry wyglądają na obrazach, bo drzew w nich nie ma.
PEJZAŻ GÓRSKI JEST WDZIĘCZNYM, ALE OPATRZONYM MOTYWEM MALARSKIM. JAK WYRAZIĆ COŚ NOWEGO, NIE POPADAJĄC W BANAŁ LUB NIE POWIELAJĄC SCHEMATÓW?
To trudne pytanie. Często mówi się, że w sztuce już wszystko było, że w zasadzie wszystko zostało już powiedziane, a współcześnie przetwarzamy motywy, z których korzystano w czasach wcześniejszych. Czy temat gór zawsze był obecny w sztuce? Na początku stanowił tło, dopiero później, głównie w romantyzmie, stał się motywem wiodącym. U nas zyskał na znaczeniu w okresie Młodej Polski. Trochę w nawiązaniu do sztuki japońskiej, która wtedy pojawiła się w Europie – zarówno impresjoniści francuscy, jak i malarze młodopolscy szukali w niej inspiracji. Ale był to też efekt zauroczenia góralszczyzną, Podhalem. A czy teraz dużo jest gór w sztuce? Niekoniecznie…
PRZECIEŻ TO TYPOWY TEMAT PLENEROWY.
Zależy, czy to, co tworzymy, wymaga siedzenia gdzieś na zewnątrz i inspirowania się zastanym krajobrazem. Mnie też się zdarza tak pracować, ale przy małych szkicach. Mam cały cykl, który nazywa się Szkice z podróży i podejmuje różne tematy, nie tylko górskie. Rysuję jakieś fragmenty miast, architekturę… Natomiast obrazów wielkoformatowych nie da się zrobić w plenerze. Poza tym „moje góry” ukazują przede wszystkim szczyty zimą. Trudno malować w niskich temperaturach, gdy wieje wiatr i ręce marzną… Ale jeśli jakiś widok rzeczywiście mnie zauroczy, robię szybkie, wrażeniowe szkice.
Najważniejsze jednak, że swoje dzieła tworzę przez pryzmat gór. Nie jako ktoś dla nich obcy, kto przyszedł z zewnątrz na zorganizowany plener, tylko jako osoba zdecydowanie z ich wnętrza. Taka, która spędziła w nich mnóstwo czasu i dużo przeżyła. Bo zawodnicze jeżdżenie na nartach jest związane z emocjami, wysiłkiem, z trudną i ciężką pracą. Właśnie stąd biorą się emocje, które zawieram później w obrazach. To nie są pejzaże.
Ale zawsze ciekawi mnie też, jak osoby, które wspinają się, jeżdżą lub biegają po górach, postrzegają moje prace. I czy są one dla nich prawdziwe. Dlatego, że w jakiś sposób każdy projektuje na nie własne doświadczenia.
Cały tekst został opublikowany w 296 (3/2024) numerze magazynu GÓRY.
Możesz go również przeczytać na naszym czytniku – czytaj.goryonline.com