Musiałam lecieć do Stanów w lutym, a skoro już tam byłam, znalazłam sobie pieszy szlak. Znakowany, opisany, niezatłoczony. Z doskonałą nawigacją w FarOut. Pomimo tego troszkę się bałam. To była moja pierwsza wędrówka w Stanach i pierwsza (w życiu) po pustyni. Arizona Trail to 1200 kilometrów pieszych ścieżek i polnych dróg, mnóstwo obszarów chronionych i dwa wspaniałe parki narodowe – Saguaro i Grand Canyon. I to ostatecznie przeważyło. Kto nie chciałby skorzystać z pozwolenia na nocleg w Wielkim Kanionie, przyznawanego wędrowcom bez oczekiwania i formalności?
MONTEZUMA PAS
Był trzeci marca, oprócz mnie w szlakową książkę wpisało się jeszcze parę osób. Kilka ruszyło już pierwszego, ze dwie drugiego marca. Sezon dopiero się zaczynał, wychodząc tak wcześnie, ryzykowaliśmy, że wyżej w górach spadnie świeży śnieg, ale mieliśmy większą szansę na wodę i niższe, łatwiejsze do wytrzymania temperatury. Arizona Trail można przejść wiosną (zwykle od połowy marca do maja) lub jesienią (październik/listopad), kiedy monsuny znów zasilą źródła. Wiosną idzie się na północ, żeby na płaskowyżu zdążył już stopnieć śnieg, jesienią na południe, żeby wystygła pustynia.
GRANICA
Zbudowany niedawno przez Trumpa płot wyglądał abstrakcyjnie na tle bezkresnej przestrzeni. Ogromne, wysokie na kilka metrów stalowe płyty sąsiadowały z wątłą drucianą siatką. Pierwszy szlakowy słupek został w Meksyku, na horyzoncie unosił się złotawy pył. Powietrze suche jak pieprz drażniło gardło. Krajobraz jeszcze zimowy. Trawy wyschnięte, drzewa bezlistne, na górach spłachetki śniegu, który spadł zaledwie tydzień temu, a już zdążył się skawalić w lód. Strome podejście, kilka osób szybszych niż ja i kilka, z którymi spotykałam się potem wielokrotnie. W początkach marca dzień trwał niecałe 10 godzin i dystanse, które przechodziliśmy, były krótkie – około 15 mil. Wszyscy chyba czuli się trochę wystraszeni, bo chętnie biwakowaliśmy blisko siebie i czasem obok stało kilkanaście namiotów, w większości bardzo do siebie podobnych. Ja też miałam leciutki (o wadze tylko 400 gramów), kupiony w Stanach tuż przed wymarszem, i biegowe buty, podobnie jak inni. Tak jak oni przy każdym zbiorniku pracowicie przeciskałam lodowatą wodę przez filtr. Nocami chowaliśmy te filtry w śpiworach, bo nad ranem zwykle przychodził mróz.
GĘSIA SKÓRKA
Za Miller Pick szlak opadł na zarośnięte kolczastą roślinnością wzgórza. Prawie nie było widać śladów ludzi, czasem gdzieś snuła się samotna krowa, oblepiona fragmentami kaktusów i badylami. Zbiorniki z wodą pojawiały się nawet częściej niż na mapie. Szlak przekroczył kilka razy wartki strumień, wiało, suche trawy, falując, lśniły w słońcu, świergotały kolorowe ptaki. Wstawałam wcześniej niż wszyscy (wydawało mi się, że to sprawka różnicy czasu, budziłam się wyspana już przed piątą), zbierałam się też pierwsza i wyruszałam chwilę po świcie. Nigdy nie byłam szybka, a teraz, objuczona bardziej niż zwykle, bo woda i bo niosłam swój ciężki aparat – w przeciwieństwie do innych – nie widziałam powodu, żeby się spieszyć. Jak zawsze jadłam co trzy godziny, rozbierałam się przy tym z kolejnych warstw ciepłych sukienek i pod wieczór ubierałam ponownie. Grupa doganiała mnie przed południem. Czasem zjadaliśmy lunch razem, czasem pogadaliśmy. Popołudniami znów wędrowałam sama.
Szlak był wspaniale czysty. Bez śmieci, skrótów czy zdeptanej roślinności. Ścieżka wąska, przyjemna, poprowadzona skomplikowanymi zygzakami, na które klęli nieliczni rowerzyści, a które, jak mi się wydawało, miały zapobiec erozji zboczy. Przed Patagonią szlak opadł na asfalt, kobieta w pickupie zaproponowała podwózkę – odmówiłam. Szłam szosą chyba ze cztery mile, zdziwiona, że nie widać żadnych wędrowców. Podobnie było na rynku – pylistym, pustym jak z westernu, zimnym. Zajrzałam do baru, tam też nikogo, więc do sklepu, o którym wspomniał ktoś w komentarzu w nawigacji. Organiczne jedzenie (czyli takie, jak zwykle jada się u nas w Europie), miejsce do posiedzenia na zapleczu, w ogródku z czystą i nagrzaną toaletą (gdzie można było umyć włosy w ciepłej wodzie i naładować baterie). Kupiłam tam wszystko, co chciałam. Nie zajrzałam już do supermarketu. Ruszyłam w górę pylistą szutrówką pewna, że wszyscy mnie wyprzedzili i że jak zwykle dogonię ich wieczorem. Myliłam się.
Tekst i zdjęcia / KATARZYNA NIZINKIEWICZ
Zdjęcie otwarcia / Park Narodowy Saguaro
Dalsza część artykułu znajduje się w Magazynie GÓRY numer 1/2023 (290)
Zapraszamy do korzystania z czytnika GÓR > link