DZIAŁAM PO SWOJEMU

PIOTR KRZYŻOWSKI jako pierwszy w historii zdobył Lhotse i Mount Everest w ramach jednego ataku, bez wspomagania się tlenem z butli i schodzenia poniżej obozu czwartego. Jest też drugim Polakiem, który wszedł na najwyższy szczyt Ziemi w czystym stylu, czyli bez dodatkowego tlenu. O swoim osiągnięciu i potencjale dróg normalnych do realizowania ambitnych wyzwań w himalaizmie opowiada BARTKOWI WRZEŚNIEWSKIEMU.

Rozmawiał / BARTEK WRZEŚNIEWSKI
Zdjęcia / PIOTR KRZYŻOWSKI
Zdjęcie otwarcia / Widok z okolicy Balkonu (ok. 8300 m) na skąpaną w promieniach zachodzącego słońca Przełęcz Południową, Makalu (po lewej) i Lhotse, gdzie dobrze widoczny jest stromy kuluar


SKĄD POMYSŁ NA TEGOROCZNĄ WYPRAWĘ?

Pojawił się on w czasie rozmowy z moim kolegą Dominikiem. Gdy zdradziłem mu, że chcę pojechać na Lhotse, zapytał: „Czemu od razu nie na Everest? Jesteś teraz w gazie, więc wykorzystaj to!”. W tym momencie myśl, aby połączyć oba szczyty, na dobre zagościła w mojej głowie. Zdecydowałem się zacząć od Lhotse, bo to poważnie zmienia trudność przedsięwzięcia. Poza tym wiedziałem, że zrobienie Everestu może mnie rozprężyć, nie chciałem, aby Lhotse była dla mnie opcją dodatkową. Dlatego zostawiłem sobie najwyższy szczyt świata jako wisienkę na torcie.

OPOWIEDZ O STYLU PRZEJŚCIA.

Od początku swojej działalności w górach nie używam tlenu z butli, tak też było tym razem. Nie korzystam również z tlenu ratunkowego, nie było żadnego backupu w razie W. Druga rzecz to wspinanie się samotnie, które wiąże się z dźwiganiem wszystkiego, co jest potrzebne do budowania obozów. Podczas pierwszej rotacji miałem w plecaku dwa namioty dwuosobowe, cztery kartusze z gazem, jedzenie na pięć dni, kombinezon, śpiwór i inne rzeczy. Łącznie dźwigałem jakieś 26 kilogramów.

Niezwykły widok księżyca za Makalu (8485 m), który jest „poniżej” linii horyzontu

JAKI BYŁ STOSUNEK SZERPÓW DO CIEBIE JAKO ALPINISTY DZIAŁAJĄCEGO NA WŁASNĄ RĘKĘ?

Na początku patrzyli na mnie ze zdziwieniem i byli nieco oschli, myśląc pewnie, że nie daję im zarobić. Potem zmieniło się to na plus, gdy dowiedzieli się, co planuję. Zobaczyli też, jak działam i w jakim tempie oraz stylu się poruszam. Natomiast po sukcesie pojawił się szacunek, wielu szerpów mi gratulowało. Oni najlepiej wiedzą, jak trudno się wspinać bez użycia tlenu z butli, w dodatku na najwyższy szczyt Ziemi. Sami mówią, że powyżej 8500 metrów bez tlenu się nie chodzi, bo to śmiertelnie niebezpieczne.

JESTEŚ PIERWSZYM CZŁOWIEKIEM, KTÓRY DOKONAŁ TRAWERSU LHOTSE – EVEREST BEZ KORZYSTANIA Z DODATKOWEGO TLENU…

Tak wyszło (śmiech). Ale zależało mi na tym, żeby zrobić to w jak najkrótszym czasie. Nie ze względu na rekord, ale aby skrócić okres przebywania w strefie śmierci i jej okolicach, w której i tak byłem przez cztery doby. Taka akcja górska to kolosalny wydatek energetyczny. Podczas samego wejścia na Everest zegarek policzył mi utratę płynów na poziomie prawie 10 litrów i spalenie prawie 10 000 kcal, co pokazuje, jak bardzo organizm dostaje tam w tyłek. Jest to także spore wyzwanie mentalne, bo musisz się mocno sformatować, aby po wysiłku zdobywania czwartego wierzchołka Ziemi ruszyć na najwyższy szczyt świata. Na Evereście w pewnym momencie zostałem sam. Ostatnich schodzących ludzi minąłem nad Balkonem, na wysokości około 8400–8500 metrów, co było mocno dewastujące dla psychiki, bo każdy z szerpów chciał mnie zawrócić. Mówili, że zginę, skoro nie mam tlenu, i że jestem szalony. To nie dodaje otuchy…

Sam bałem się, jak zareaguje mój organizm. Ciągle analizowałem parametry wyświetlane przez garmina. Uznałem, że muszę im zaufać. Na wysokości mózg może mnie okłamywać, ale zegarek nie. Bo wiesz, nie masz partnera, który może zerknąć na ciebie i sprawdzić, jak wyglądasz. Szturchnąć cię, obudzić czy powiedzieć, abyś się wycofał. Kontrola mojego stanu była bardzo ważna. Regularnie sprawdzałem tętno, poziom natlenienia krwi i czas odpoczynku, podczas którego często się zastanawiałem, czy spałem… Bardzo bałem się, że zasnę. Bo śmierć himalaisty zaczyna się od jednego przymkniętego oka.

Widok z obozu IV (Lhotse) na ludzi wspinających się na Everest

PRZED TOBĄ NA EVEREST BEZ WSPOMAGANIA SIĘ TLENEM Z BUTLI WSZEDŁ TYLKO JEDEN POLAK, CO JEST DOSYĆ SZOKUJĄCE. TO FAKTYCZNIE TAK TRUDNE ZADANIE, CZY MOŻE KWESTIA KOMERCYJNEJ OTOCZKI?

Everest to naprawdę piękna góra, która nie zasłużyła, aby źle o niej mówić tylko dlatego, że jest najwyższym szczytem Ziemi i wiele osób chce stanąć na jej wierzchołku. Gdy patrzysz z Przełęczy Południowej na tę ogromną piramidę, podziwiasz jeden z najpiękniejszych widoków! Przede mną tylko Marcin Miotk zdecydował się na akcję bez wspomagania tlenem. Faktycznie, to trudne i niebezpieczne przedsięwzięcie. Powyżej 8000 każde 100 metrów robi sporą różnicę, więc wysokość Everestu i długość drogi mają tutaj ogromne znaczenie.

WYGLĄDA NA TO, ŻE DOBRZE PRZYSTOSOWUJESZ SIĘ DO WYSOKOŚCI. METODA TRENINGU HIPOKSYJNEGO POMAGA?

Tak, ale to przede wszystkim wynik wielu lat działalności górskiej i stopniowego przyzwyczajania organizmu do wysokości, a być może też jakiejś szczególnej cechy mojego ciała. Wspinam się od wielu lat, przed ośmiotysięcznikami działałem w Pamirze, Tien-szanie i na Kaukazie. Uważam, że hipoksja jest dobrym sposobem poznania swojego ciała oraz jego reakcji na niedotlenienie, to jak nauka czytania organizmu. Dlatego szczególnie polecam ją osobom, które do tej pory nie były wysoko i chcą przygotować się do bezpiecznego wejścia na swój wymarzony cel, ale również tym, które nie mają zbyt dużo czasu, aby aklimatyzować się na miejscu i chcą w domu zrobić tak zwaną wstępną aklimatyzację.


REKLAMA

REKLAMA

Czytaj inne artykuły

Wszelkie prawa zastrzeżone © 2024