Dwa kółka pod prądem

Czy wy też macie takie wrażenie jakby rowerów i rowerzystów było coraz więcej? A może to tylko złudzenie spowodowane tym, że spora część redakcji od wiosny niemal nie zsiada z dwóch kółek…

Część z was może pamięta te czasy, kiedy w GÓRACH było sporo rowerowej tematyki. Ba, rowery pojawiały się nawet na naszych okładkach. I to nie gdzieś w tle, ale na pierwszym planie. Później, jakoś zupełnie naturalnie, było ich w naszym magazynie coraz mniej, aż zupełnie zniknęły. Zniknęły jednak tylko z druku, bo w naszej codzienności były nadal obecne. Nie ma dnia, żeby w redakcji nie stał oparty o ścianę jakiś bicykl.

Od kilku tygodni stawiamy pod ścianą „elektryczne pomarańcze”. To nie aluzja do tytułu powieści Burgessa. Pomarańcze – bo tak od zawsze nazywa się dwukołowe pojazdy KTM. A elektryczne… no cóż… ulegliśmy trendom i nasze bicykle mają elektrycznego „wspomagacza”.

Wszyscy jesteśmy w głębi duszy sportowcami. Choć nie zawsze mamy w dorobku fakty potwierdzające to ponad wszelką wątpliwość, to znamy przyjemne uczucie wyczerpania. Wiemy, że nic nie daje takiej satysfakcji jak solidna wyrypa, przyspieszone tętno i brak tchu na szczycie. Podchodziliśmy jednak kilka lat temu do rowerów elektrycznych nieco sceptycznie. Byliśmy raczej skłonni dołączyć do teamu „to dla emerytów” niż do teamu „wow! to fantastyczne”. Z oddali jednak wszystko na co patrzymy jest nieco rozmazane i nieostre. Zanim ktokolwiek z nas nawinął pierwsze kilometry na elektryku (oczywiście początkowo wstydliwie ukrywając ten fakt przed resztą redakcji) nie sposób było poznać wszystkich subtelnych aspektów tego rozwiązania. Kilka lat później elektrycznych rowerów na członka redakcji przypada tyle, że powinniśmy chyba przebranżowić się i stać się magazynem rowerowym.

KTM jest marką, która kojarzy się z wyczynem. Wiadomo – Dakar i podobne historie. Maszyny, które 18 razy z rzędu (!) wygrywały legendarny rajd nie są oczywiście napędzane silnikami elektrycznymi (choć i to pewnie niebawem się zmieni), ale to wyczynowe dziedzictwo widać również w ich podejściu do projektowania rowerów. Ma być szybko. Pierwsze „elektryki” były cokolwiek ociężałe i nadawały się raczej do powolnego przemierzania widokowych ścieżek rowerowych. Dziś to już przeszłość. Na elektrycznych KTM-ach można atakować bez kompleksów najtrudniejsze górskie trasy. I to nie jest zdanie zaczerpnięte wprost z marketingowego artykułu – choć przyznamy, że tak brzmi. Sprawdzamy to bez zahamowań i możemy potwierdzić, że Macina Lycan na błotnistych i kamienistych leśnych ścieżkach czuje się jak ryba w wodzie.

W rowerowym świecie przez ostatnich kilka lat robią karierę dwa słowa – bikepacking i gravel. Często padają jedno za drugim, bo też są ze sobą nierozłącznie związane. Bikepackerzy wybierają niemal wyłącznie rowery gravelowe, a ci, którzy taką maszynę kupili nawet bez zamiaru uskuteczniania dalekich wypraw zaczynają szybko rozglądać się za bagażem. Twierdzenie, że gravel jest synonimem bikepackingu i vice versa byłoby może niewielkim nadużyciem, ale naprawdę niewielkim.

Pojawiły się więc elektryczne gravele. I to jest coś co zmienia diametralnie podejście do planowania długich tripów. Granica dziennego kilometrażu przesuwa się bowiem dzięki elektrycznemu wspomaganiu znacząco. Już nigdzie nie jest za daleko. Cele, które wydawały się odległe i nierealne nagle są tuż, tuż, niemal na wyciągnięcie… nogi. Pomyślicie pewnie, że elektryczny gravel to klasyczna antynomia. Bikepacking zakłada przecież ograniczanie wagi, a dodawanie do roweru baterii i silnika jest działaniem dokładnie przeciwnym. To prawda, że bateria nie ujmuje całości wagi, ale też nie dodaje zbyt dużo. Stojąca czasem w naszej redakcji Macina Gravelator (sama nazwa jest inspirująca, prawda?) to zaledwie… nieco poniżej 14 kg. Nie dalej jak kilkanaście lat temu, taki wynik zwykłego roweru górskiego byłby uznany za całkiem przyzwoity.

Czy to oznacza, że porzucamy piesze wędrówki i odtąd będziemy przemieszczać się wszędzie na rowerach? I że w GÓRACH niebawem czeka was wysyp relacji z rowerowych wypraw i testów bikepackingowych akcesoriów? Na pewno nie. Osią naszych zainteresowań nadal będzie wspinaczka, trekking, himalaizm i wszystko co wiąże się z byciem w górach. Ale… bardzo prawdopodobne, że tu czy tam dotrzemy na elektrycznym KTM-ie oszczędzając nieco sił i czasu. A na dodatek, dotrzemy pewnie nieco dalej niż zwykle.


Zdjęcia / materiały prasowe KTM

REKLAMA

REKLAMA

Czytaj inne artykuły

Wszelkie prawa zastrzeżone © 2024