Direttissima przez życie – Szkic do portretu Jana Długosza

Spośród taterników minionych lat co najmniej kilku można by nazwać legendą – biorąc pod uwagę ich niezwykłe dokonania górskie i osobowość. Niektórzy taternictwo łączyli z innymi pasjami lub zawodami. Byli wśród nich wybitni naukowcy, poeci, lekarze. Niektórzy ginęli młodo. Jan Długosz miałby dziś 85 lat (przyp.red – tekst powstał w 2014 roku. Jan Długosz miałby dziś 95 lat). Gdy zginął, miał 33 lata. To jedna z tatrzańskich gwiazd, która wyjątkowo rozbłysła, intensywnie jaśniała i szybko zgasła.

Tekst / AGNIESZKA SZYMASZEK
Zdjęcie otwarcia / W Kaukazie fot. Jan Surdel


Urodził się w 1929 roku. Już od młodych lat zdradzał talent do wspinaczki i do pióra. Brawurowymi pierwszymi przejściami dróg w Tatrach otworzył nowy okres w taternictwie, a dzięki jego przejściom alpejskim Polska zaczęła liczyć się w zachodnim świecie wspinaczkowym. Jeśli chcielibyśmy osiągnięcia Długosza skrócić do dwóch symboli, byłyby to: Wariant R i Frêney. Wariant R – najtrudniejsza w ówczesnych latach, niepokonana do czasów Długosza i Pietscha droga na wschodniej ścianie Mnicha. Centralny Filar Frêney – ostatnia niezdobyta flanka Mont Blanc i jednocześnie jeden z ostatnich problemów alpejskich. Długosz uczestniczył w przejściu drogi, a dokonaniu temu przyglądał się cały wspinaczkowy świat.

Ściana lęku

Wariant R był dla pokolenia taterników lat 50. symbolem drogi najtrudniejszej, niepokonanej, niemożliwej do zdobycia. Dla Długosza z czasem stał się celem-obsesją. Trzykrotnie bezskutecznie próbował przejść drogę. O ile słynny zespół z wcześniejszego pokolenia (Łapiński – Paszucha) otworzył wschodnią ścianę Mnicha, o tyle Wariant R pozostawał niezrobiony. Dopiero zespół Długosz – Pietsch dokonał pierwszego przejścia drogi. Był to okres, gdy triumfy święciła technika podciągowa. Już wtedy jednak dyskutowano nad jej celowością. W polemice tej zabierał głos również Długosz: Póki umożliwiamy wysiłek naszym mięśniom wszystko w porządku, ale jeśli zaczęlibyśmy zastępować go pracą maszyn (motorka) – nie miałoby to wiele wspólnego ze sportem. (…) I ostatnia prośba do surowych sędziów: spróbujcie sami – a potem sądźcie, trudno jest wyrokować o czymś bez znajomości sprawy, a najwięksi przeciwnicy techniki podciągowej nigdy w życiu jej nie używali. Bronię nowej techniki, bo ona umożliwiła mi przeżycie najpiękniejszych chwil w górach – pisze Długosz w jednym z artykułów polemicznych na temat wspinania (Wiercić czy nie wiercić – oto jest pytanie [w:] Wywiad z Yeti, Kraków 1995).

Podczas tej wspinaczki po raz pierwszy użyte zostały haki zwane „jedynkami”. Przejściu Wariantu R Długosz poświęcił opowiadanie Ściana lęku. Wariant R na wschodniej ścianie Mnicha pada w 1955 roku. Data to znamienna, szczególnie, że dopiero w 1991 roku droga doczekała się odhaczenia przez Piotra Dawidowicza i Michała Waydę, jednak ich linia nie pokrywała się w pełni z oryginalnym przebiegiem. Kolejna klasyczna próba, jednak z obejściem okapu, miała miejsce w 1994 roku (dokonał tego Darek Sokołowski). Pełnego klasycznego przejścia Wariant R doczekał się dopiero w 2007 roku, a jego autorami są Michał Król i Marcin Gąsienica-Kotelnicki.

Długosz w skałkach fot. Marian Bała

Polskie orły francuskich Alp

Z kilku niezwykle znaczących wyjazdów Polaków w Alpy należy wymienić pobyt w Chamonix w 1957 roku, który zapisał się niezwykłymi dokonaniami, ale i podwójną tragedią. W obozie zameldowało się około 40 wspinaczy. Polacy „wzięli się za bary” z trudnymi problemami w masywie Mont Blanc. W efekcie padły między innymi zachodnia ściana Petit Dru oraz grań Peutérey (pierwsze polskie przejścia). Tej wyprawie Długosz poświęcił cykl reportaży, zarówno dotyczących samej wspinaczki, jak i klimatu miejsc, w których przebywali taternicy, wówczas nowych, a wręcz egzotycznych dla Polaków (Chamonix – miasto czekana i liny, Pierwsze niepowodzenia, Wyprawa na Petit Dru, Ostatni szlak Stanisława Grońskiego, Pogrzeb piątej klasy).

Seria sukcesów Polaków w rejonie Mont Blanc przerwana została tragedią. Z niezbyt trudnej, ale samotnej drogi na Mont Blanc (choć po drodze napotkał wspinaczy z Jugosławii) nie wrócił Stanisław Groński. Akcja ratunkowa nie przyniosła efektów.

(…) W swoim czasie bardzo bawił mnie pewien dowcip, choć nigdy nie przypuszczałem, że może to być coś więcej niż żart. Brzmiało to jakoś tak: Pogrzeb pierwszej klasy: niebo bez jednej chmurki, równa asfaltowa droga, karawan zaprzężony w cztery czarne konie, wieńce i kwiaty. Srebrna trumna, na czele biskup i sześciu księży, z tyłu tłumy znajomych – sama śmietanka! (…) Pogrzeb piątej klasy: leje jak z cebra, huragan, oberwanie chmury, błyskawice, grzmoty. Nie ma drogi, tylko wertepy, dziury, wąwozy, doły. Nieboszczyk sam idzie na cmentarz i niesie na plecach trumnę.

To był właśnie pogrzeb piątej klasy. Absolutne dno, dno wszystkiego. Lał deszcz, siedziałem głodny, zmoknięty, zły i jakiś przeraźliwie pusty, przegrany – obcy samemu sobie… Wieczorem wróciłem z ostatniej nieudanej akcji. Jeśli był jeszcze jakiś cień nadziei, to rozwiał się w tysiącach kroków i przemoczonych butach. Jedno było pewne – Groński nie żyje (…).(Pogrzeb piątej klasy [w:] Wywiad z Yeti, Kraków 1995).

Kiedy już koledzy i ratownicy stracili nadzieję na powrót Grońskiego, Wawrzyniec Żuławski postanowił ponownie przeszukać teren. Zebrał ochotników i ruszyli. Akcja skończyła się kolejną tragedią, w której zginął Żuławski, a Stanisław Biel przypłacił akcję ciężkimi obrażeniami.

Jan Długosz wspinający się po schronisku przy Morskim Oku fot. Jan Słupski

Świecznik Filara Frêney

Sezon 1961. Czterech czołowych wspinaczy polskich zostało wydelegowanych do Szwajcarii. Plan: pierwsze polskie przejście północnej ściany Eigeru. Do Grindelwaldu wyjechali Jan Długosz, Czesław Momatiuk, Jan Mostowski oraz Stanisław Biel. Wielotygodniowe oczekiwania na odpowiednią pogodę zakończyły się wspólną, ale nieudaną próbą. Po drodze wspinacze spotkali wracający zespół brytyjski, z którym później, już po wycofie zaprzyjaźnili się. W opowiadaniu Świecznik Filara Frêney czytamy, że „międzynarodowa polsko-angielska ekspedycja” z braku pieniędzy i żywności przez wiele dni jadła… grzyby zbierane przez Polaków, choć Anglicy za nic nie chcieli się do nich przekonać. 

Gdy zła pogoda przedłużała się, Anglicy i Długosz wyjechali do Chamonix. Po wielu przygodach (nie tylko wspinaczkowych, lecz formalnych, kiedy to żandarmi ściągali wspinaczy niemal ze ściany za brak ważnej wizy) Stanisław Biel i Jan Mostowski zdobyli północną Eigeru. Długosz jednak nie musiał rwać sobie włosów z głowy za to, że opuścił przedwcześnie Grindelwald. Gdy zespół Biel – Mostowski pokonuje legendarną Mortwand (Ścianę Śmierci), Długosz uczestniczy w zdobyciu „ostatniej flanki Europy”, „straszliwego Frêneya”. Ich dokonania z zapartym tchem śledzi całe Chamonix, a doniesienia prasowe wykraczają znacznie poza media branżowe – na wieści z Filara czyhają dziennikarze najpoczytniejszych tytułów w Europie.

Zespół tworzą Anglicy Chris Bonington, Don Whillans, Ian Clough oraz Jan Długosz (do dziś w wielu obcojęzycznych opracowaniach dotyczących przejścia nazwisko Polaka podaje się w formie zniekształconej – Dulgosz). W wagoniku kolejki linowej Aiguille du Midi spotkali konkurencję – zespół francusko-włoski, a w schronie na Col de la Fourche sławę ówczesnego świata wspinaczkowego, Waltera Bonattiego, który szedł na Mont Blanc z klientem. Gdy jednak dowiedział się o planach zespołu, wrócił na dół, by szukać partnera na Filar. Ostatecznie nie wziął jednak udziału we wspinaczce.

Kilka tygodni wcześniej, podczas próby zdobycia filara rozegrała się tam tragedia, z której nie wróciło czterech czołowych wspinaczy świata. Dramatyczną walkę przetrwali jedynie Bonatti oraz Pierre Mazeau. Potem jeszcze jedna nieudana próba zdobycia Filara uczyniła wspinaczkę prawdziwą sensacją w Chamonix: Dlaczego właśnie on opierał się tak długo? Przyczyn było wiele; to ośmiusetmetrowe żebro skalne – dające początek lodowcowi Frêney, a kończące się na Mont Blanc du Courmayeur – można nazwać klasyczną pułapką, genialnie skonstruowaną przez przyrodę (…). Filar coraz bardziej staje dęba, gładzizna ścian i trudności rosną, aż nagle, bardzo wysoko, już tylko dwieście metrów od wierzchołka, piętrzy się gigantyczna wieża skalna – świecznik” (…).(Świecznik Filara Frêney [w:] Komin Pokutników, Warszawa 1994).

Podczas ostatniego etapu wspinaczki nad alpinistami latały helikopter i samoloty, by fotoreporterzy mogli zrobić zdjęcia. Dodajmy, że na szczycie Mont Blanc na zdobywców czekał reporter z butelką szampana… Po tym sukcesie Długoszowi zaproponowano członkostwo w ekskluzywnym francuskim klubie Groupe de Haute Montagne, zrzeszającym największe alpinistyczne sławy z całego świata.

Zatem niemal w tym samym czasie Polacy – Biel, Mostowski oraz Długosz w towarzystwie Anglików – niezależnie od siebie dokonują przejść wspinaczkowych należących do najtrudniejszych na świecie. Wielkie ściany – mity Polacy przechodzili już od kilku lat (pierwszą z nich była zachodnia ściana Dru w 1957 r.), lecz były to jedynie powtórzenia, ósme, drugie lub dwudzieste. Cenione, ale tylko powtórzenia. Etap ten, etap „wyrównywania” zastanych rekordów alpejskich zamknął się ostatecznie właśnie latem 1961 roku wraz z powtórzeniem przez Biela i Mostowskiego północnej ściany Eigeru. Z przejściem Frêneya natomiast otworzył się etap ustanawiania przez Polaków własnych rekordów w Alpach – czytamy w komentarzu historyczno-edytorskim do opowiadania Świecznik Filara Frêney, autorstwa Ewy Dereń i Grzegorza Głazka (w: Komin Pokutników, Warszawa 1994).

Lato 1961 pod Eigerem. Od lewej Don Whillans, Chris Bonington, Czesław Momatiuk, Jan Długosz, Stanisław Biel i Jan Mostowski fot. arch. Józef Nyka

Daydreaming

Miłośnicy Tatr, zaczytujący się w tak zwanej literaturze górskiej, z pewnością znają Komin Pokutników, najbardziej popularne dzieło Długosza, na które składa się cykl opowiadań o tematyce górskiej. Jego pisarstwo znacznie przekraczało jednak ów wąski zakres tematów związanych z górami. Opowiadania, reportaże, wiersze – od lirycznych po satyryczne, w końcu twórczość kabaretowa, którą rozwijał między innymi w Piwnicy pod Baranami, ale także w tatrzańskich schroniskach lub podczas deszczowych „kibli” w Tatrach – to zbiór różnorodny, daleko wykraczający poza nurt literatury górskiej.

Dzięki jego reportażom z wypraw (Alpy, Kaukaz) i wspinaczek publikowanych w kilkunastu różnych czasopismach, nie tylko fachowych, ale także (a może przede wszystkim) popularnych, o alpinizmie i taternictwie czytali z wielkim zainteresowaniem Polacy niewspinający się na co dzień. W latach 50. i na początku 60. Długosz był prawdopodobnie jedynym stałym korespondentem ze środowiska alpinistycznego. Zaś zarówno w „górskich”, jak i obyczajowych opowiadaniach znajdą czytelnicy dobre reporterskie wyczucie, wrażliwość na szczegół, na których często opiera się koncepcja opowiadania, czy nienachalną nutę liryzmu (Szukam Marie, List, Dziwne rendez-vous). W jego wierszach lirycznych i satyrycznych niezwykle silny (i świadomy) jest wpływ twórczości Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego. Poezja przeplata się ze środowiskowymi satyrami i kabaretowymi piosenkami.

Długosz w drugiej połowie lat 50. często bywał w „Piwnicy” – tak wówczas nazywano raczkującą Piwnicę pod Baranami. Związany był z nią przez pierwszych pięć lat istnienia. Trafił tam dzięki swojemu wspinaczkowemu partnerowi, Jerzemu Pilitowskiemu, z zawodu architektowi. Byliśmy tam od początku, gdy jeszcze nawet nie było wiadomo, że „Piwnica” będzie w piwnicy (…). Urządziliśmy w „Piwnicy” śpiewanie taternickich piosenek i to się przyjęło, uprawialiśmy to potem przez dłuższy czas (…) zaczęliśmy opowiadać w „Piwnicy” o górach. Pokazywaliśmy techniki wspinaczkowe, demonstrowaliśmy hakówkę na suficie. Najpierw robiliśmy to obaj z Jankiem, potem już on sam. Pokazywał jak się wbija haki, wiesza ławeczki, zjeżdża. W sklepieniu „Piwnicy” tkwi do dziś hak wbity przez Janka. Z czasem zaczął pisywać wiersze i skecze specjalnie dla „Piwnicy”. Uczestniczył też w układaniu programu, podpowiadał, wymyślał. Zresztą to wszystko działo się bardzo spontanicznie, często bywało tak, że siadało się z Piotrem [Skrzyneckim – przyp. red.] przy winku i nagle coś się rodziło – wspomina Pilitowski („Satyra, groteska i kabaret, czyli w kręgu « Piwnicy pod Baranami »” [w:] Wywiad z Yeti – komentarz historyczny Ewy Dereń, 1995).

fot. arch. Janusz Kurczab

W skos pod słońce

W charakterystycznych okularach o grubych szkłach, był jedną z najbardziej znanych postaci pokolenia wspinaczkowego lat 50. i początku lat 60. Nazywano go Jankiem lub Palantem. Skąd wzięło się przezwisko? Jest kilka teorii i wypowiedzi, ale przytoczmy tutaj wspomnienie Zdzisława Jakubowskiego, wieloletniego szefa Betlejemki:

Palantem nazwałem Długosza ja, nie przypuszczając ani przez chwilę, że tak się to do niego przylepi. Było to słowo, którego często wtedy używałem, zresztą jako jedyny w ówczesnym taternickim środowisku. „Chrzest” odbył się dokładnie 27 sierpnia 1949 roku w Morskim Oku. Przebywałem tam już od dłuższego czasu, byłem bardzo „wychodzony” i w dobrej kondycji. Przed południem zrobiłem jakąś drogę, a po południu chciałem się jeszcze gdzieś przelecieć. Akurat nawinął się Janek, więc postanowiłem wziąć go na Filar Mięguszowieckiego Szczytu. Wyszliśmy ze schroniska o 14.00, co dla mnie było logiczne, bo Filar liczyło się wtedy na około 9 godzin, ale ja oceniłem go przy mojej formie na znacznie mniej. (…) Nie przewidziałem jednak, że Janek koniecznie będzie chciał prowadzić. Ustąpiłem mu, bo byłem pewien, że sobie poradzi; tymczasem już przy wejściu do komina „zatkał się” na ściance o powierzchni metra kwadratowego, w którą wbił coś z 7 haków, zablokował linę i ani on nie mógł iść dalej, ani nie mógł ściągnąć mnie. Cóż było robić? Rozwiązałem się, wybiłem wszystkie haki i doszedłem do niego zdenerwowany, że straciliśmy półtorej godziny na coś, co powinno się wkosić jednym czy dwoma hakami w ciągu 10 minut. (…) Po powrocie do schroniska określiłem poczynania Jasia na Filarze właśnie używając słowa „palant”, bo jak można nazwać kogoś, kto wbija siedem haków na jednym metrze kwadratowym skały? (Flirt z Czarną Panią, Kraków 1995, komentarz historyczny Ewy Dereń).

Nie należał do cichych, trzymających się z boku osób. Lubił imponować płci pięknej, przez wielu był bardzo lubiany, przez innych – wręcz przeciwnie. Długosz był zawsze na bakier ze wszystkimi zarządami. Lubił chodzić na wspinaczki samotnie, co wówczas było zabronione. W efekcie został na rok zawieszony w prawach członka przez Okręgową Komisję Taternictwa, a w uzasadnieniu napisano, iż jako osoba bardzo popularna wśród taterników młodego pokolenia wywiera na nich „ujemny wpływ wychowawczy”. W czerwcu 1955 roku został ponownie zawieszony, tym razem przez Oddziałową Sekcję Alpinizmu PTTK w Krakowie, która powstała w miejsce zlikwidowanej Okręgowej Komisji Taternictwa, za „niewłaściwą postawę społeczną i podejście do taternictwa”. Za to rok później „zrehabilitowano go” – wybrany został do zarządu Głównego KW jako przewodniczący Komisji Sportowej.

Flirt z Czarną Panią

Zginął w masywie Kościelców, w łatwym terenie, podczas nadzorowania kursu wspinaczkowego komandosów. Pochowany został na starym cmentarzu na Pęksowym Brzyzku w Zakopanem. Jerzemu Pilitowskiemu zawdzięczamy oryginalny, wyraźny w wymowie nagrobek Długosza. To granitowy blok skalny, przywieziony do Zakopanego znad Morskiego Oka, z miejsca, gdzie lubił odpoczywać po wspinaczkach.

Pod gwiezdnym niebem
W świetle księżyca
Samotnym
Srebrzy się księżyc
Skalistym żlebem
Wilgotnym

(…)

Wokół przestrachem
Cienie upiorne
Siadły.
Koń Żabi. Mięgusz
Gdy księżyc przygasł
Zbladły.
Czymże ja jestem?
Nędzną kruszynką?
Pyłkiem maleńkim?
Na wschodzie świta.
Bądź pozdrowiony.
Dzięki.

(Jan Długosz, Biwak)

Śródtytuły stanowią tytuły tekstów Jana Długosza.


Tekst został opublikowany w 238 (3/2014) numerze magazynu GÓRY.
Możesz go również przeczytać na naszym czytniku
 – czytaj.goryonline.com

REKLAMA

REKLAMA

Czytaj inne artykuły

Wszelkie prawa zastrzeżone © 2024