BOHATEROWIE, EGOIŚCI CZY SZALEŃCY?

Kamienny czorten pod Shivlingiem upamiętniający Łukasza Chrzanowskiego i Grzegorza Kukurowskiego

O głębokich emocjach wywołanych pisaniem o śmierci w górach i o cenie, jaką czasem przychodzi płacić nam za pasję z RACHELĄ BERKOWSKĄ, autorką książki Życie za szczyt, rozmawia ANDRZEJ MIREK.

EMOCJE WYWOŁANE PIERWSZYM, ŚWIETNYM ROZDZIAŁEM TWOJEJ KSIĄŻKI BYŁY TAK DUŻE, ŻE MUSIAŁEM ODETCHNĄĆ PRZED DALSZĄ LEKTURĄ. NA ILE WYPALAJĄCE JEST PISANIE O ŚMIERCI W GÓRACH I JAK SOBIE Z TYM RADZIŁAŚ?

Nie zapomnę majowego wieczoru, kiedy zadźwięczał mail, a w skrzynce znalazłam pamiętnik Basi Chrzanowskiej, żony Łukasza. Otworzyłam plik – ponad sto stron, gęsty, zero interlinii. Czytałam do rana, ładunek emocji był nieprawdopodobny. Basia tydzień za tygodniem opisywała całe trzy lata od tej granicznej chwili, gdy we wrześniu 2016 roku Łukasz z Gregiem [Grzegorzem Kukurowskim – przyp. red.] utknęli w ścianie. Przeżyłam to jej pisanie, śniłam potem o Shivlingu, budziłam się i nie umiałam powstrzymać myśli o wypadku. Umówiłam się z psycholożką na parę sesji, to pomogło ułożyć emocje. Dla Basi ten dziennik był pewnie rodzajem terapii po tragedii, dla mnie pisanie o śmierci w górach jest wentylem bezpieczeństwa. Pretekstem do rozmów z bliskimi o tym, co myślą, kiedy to ja idę zimą w wysokie góry, śpię w pasterskim szałasie, metalowej beczce, namiocie w śniegu. Idę tam po dobre emocje, oddech pełnymi płucami, ciszę, radość życia. Nikt nie chce w górach umrzeć.

CZY ZDARZYŁO CI SIĘ DOTRZEĆ DO OPINII LUB FAKTÓW, KTÓRE NIE NADAWAŁY SIĘ DO PUBLIKACJI BĄDŹ NIE ZNALAZŁY SIĘ W KSIĄŻCE ZE WZGLĘDU NA BRAK ZGODY RODZINY?

Od Magdy Bieluń, córki Andrzeja, usłyszałam intymną historię ich rodziny. Magda jest wspaniałą, otwartą osobą, która żyje w przekonaniu, że ojciec nie zginął na Api [w grudniu 1983 roku – przyp. red.], tylko zszedł na stronę Tybetu, miał ku temu swoje powody. Dostałam od niej parę kontaktów, do wspinaczy, którzy mieli potwierdzić jej domniemania. Spotkałam się ze Zbigniewem Terlikowskim – nie potwierdził. Rozmawiałam też z Ryszardem Kowalewskim – on także nie daje wiary temu scenariuszowi. Obaj byli na tej wyprawie. Magda jednak wciąż ufa, że tata żyje. To piękne marzenie. Rozumiem je z poziomu serca, ale nie chciałam dłużej go konfrontować, zamknęłam wątek.

Usunęłam z książki spory fragment, w którym opisuję ostatnią drogę Łukasza Chrzanowskiego. Na Festiwalu Górskim w Lądku-Zdroju Janusz Gołąb opowiadał o tym, jak po pierwszej obdukcji w bazie wojskowej odebrał owinięte w całun ciało Łukasza i niósł je do jeepa wąskimi uliczkami, lawirując między owcami. Do dalszej drogi musiał zapakować ciało kolegi na dach auta, a potem było jeszcze trudniej. Brzmi to drastycznie, ale nie o sensację mi chodziło, a pokazanie, że to braterstwo między chłopakami trwało nawet po zakończonej niepowodzeniem akcji ratunkowej. Basia poprosiła, żeby o tym, co padło podczas spotkania w Lądku, w książce nie pisać. Zrobiła też ostrą korektę całego rozdziału. Trochę się na te jej uwagi złościłam. Nie rozumiałam, dlaczego mam wycinać informacje o tym, w jakich wspinali się butach, w jakich śpiworach spali, ale nie walczyłam o słowa – wszystko, o co prosiła, usunęłam. Jej emocje, emocje bliskich bohaterów, są ważniejsze niż moje własne chcenie, by o czymś powiedzieć.

„Wyprawa to jedno z pierwszych słów, jakie pamiętam”; fot. arch. R. Berkowskiej

CO ZADECYDOWAŁO O WYBORZE TYCH, A NIE INNYCH BOHATERÓW POSZCZEGÓLNYCH ROZDZIAŁÓW?

„Wyprawa” to jedno z pierwszych słów, jakie pamiętam. Rodzice na wielotygodniowe rejsy wyjeżdżali osobno. Głośno mówiło się o tym, że robią tak, by w razie wypadku nie zginąć razem. W domu, zawsze pełnym ludzi, albo szykowano się na wyjazd, gromadząc masę żarcia i sprzętu, albo rozpakowywano po powrocie, opijając przygody. Żeglarze – wzorem Zaruskiego – często za swój cel obierali też góry. Tybetańską kołatką, którą dostałam po jednej z wypraw, stawiałam na nogi pół Żoliborza, terkotała przeraźliwie. Potem drewniana kołatka zamilkła, zbyt głośno przypominała o bolesnym wydarzeniu – w górach zginął przyjaciel mamy. Choroba wysokościowa, nie zdążyli sprowadzić go niżej. Wtedy zaczęłam myśleć o cenie, jaką czasem płaci się za swoją pasję. W książce piszę o tych, których wybory dyktowane pasją wciąż poruszają moje emocje, nawet jeśli od ich śmierci minęło wiele lat.

CZY NA TEJ LIŚCIE BYŁ KTOŚ, KOGO HISTORIA NIE POJAWIŁA SIĘ JEDNAK W ŻYCIU ZA SZCZYT?

Choćby Ewa Kalinowska, dzięki której rozwijał się alpinizm kobiecy. Była kierowniczką kobiecej wyprawy w Himalaje Garhwalu, zorganizowanej w 1986 roku przez klub trójmiejski. Zginęła podczas schodzenia, po poprowadzeniu nowej drogi na szczyt Gangotri I (6672 m). Wciąż zbyt mało wiem o niej, mam nadzieję, że Michał Kochańczyk będzie moim drogowskazem i uda mi się jeszcze w przyszłości stworzyć portret Ewy.

JAK WYGLĄDAŁ ODZEW ŚRODOWISKA WSPINACZKOWEGO NA PROŚBĘ O WSPÓŁPRACĘ – BYŁO ONO POMOCNE?

Gdy wspinacze dzielą się sprawozdaniem sporządzonym po wyprawie, dostaje się pamiętniki, zdjęcia z prywatnych archiwów, a nade wszystko czas – na rozmowy, maile, weryfikację tekstu. Zatem odpowiedź jest jasna: tak, było pomocne. Doceniam to zaufanie i dziękuję. Tylko jedna osoba z tych, do których dotarłam i wysłałam rozdział do weryfikacji, zrezygnowała ze współpracy, nie przekazując mi uwag, i poprosiła o traktowanie naszej korespondencji jako prywatnej.

CZEGO INTERESUJĄCEGO O ETYCE WSPINANIA W GÓRACH DOWIEDZIAŁAŚ SIĘ OD ANDRZEJA BARGIELA?

Rozmawialiśmy niedawno o kulisach spektakularnej akcji górskiej, szczęśliwie zakończonej sukcesem, choć mogła się potoczyć zgoła inaczej. Nie podaję konkretów, to byłoby nadużyciem zaufania. Zdaniem Jędrka, i zgadzam się z każdym słowem, kluczem jest nie narażać innych przy realizacji własnych celów. Umieć odpuszczać. Nie zdobywać szczytu za wszelką cenę, słaniając się na nogach. Choć brzmi to prosto, wcale takie nie jest. Też wiem coś o tym. Jędrek zrujnował właśnie moje plany na tę zimę. Oczywiście żartuję sobie, a on śmiał się ze mnie, kiedy wczoraj przyznałam, że zrezygnowałam ze styczniowej wyprawy w masyw Olimpu, na którą się szykowałam. Dotarło do mnie, że po chorobie nie zdążę przygotować się tak dobrze, jak by wypadało. Mogę być najsłabszym ogniwem obciążyć pozostałych. Żal mi okrutnie, ale odpuszczam. Cytując Jędrka: „Góry to pasja, ale życie jest tutaj”.

ZOSTAWIASZ CZYTELNIKA Z FAKTAMI, SAMA NIE WYRAŻAJĄC OPINII O HIMALAISTACH. ALE NA KONIEC CHCIAŁBYM CIĘ O NIĄ POPROSIĆ – TO BOHATEROWIE, EGOIŚCI CZY WRĘCZ SZALEŃCY?

Złoszczą mnie anonimowe, hejterskie opinie w sieci, pojawiające się zwykle pod tekstami o górskich wypadkach. Każdy z nich jest indywidualny i niepowtarzalny. Nie chciałam w Życiu za szczyt wyrażać własnych opinii, ale zebrać ich jak najwięcej od tych, którzy byli na wyprawach, opisać fakty. Himalaiści są dla mnie inspiracją. Podziwiam partnerstwo w górach. Moje górskie wyjścia kończą się na wysokości baz pod szczytami, które oni zdobywają. Ale choć skala inna, to myślę, że doświadczenie gór podobne. Dzielę te emocje, od lęku do zachwytu, z przewagą zachwytu. Ich historie podpowiadają mi kierunek własnych poszukiwań. Może to duże słowo, ale z tych trzech wybieram bohaterów.

Rozmawiał / ANDRZEJ MIREK

Zdjęcie otwarcia / Kamienny czorten pod Shivlingiem upamiętniający Łukasza Chrzanowskiego i Grzegorza Kukurowskiego. Od lewej: Andrzej Życzkowski, oficer łącznikowy Suman Kant, Paweł Karczmarczyk, Maciek Ciesielski, Kacper Tekieli i Piotr Sułowski; fot. Janusz Gołąb


Artykuł ukazał się w Magazynie GÓRY numer 6/2021 (283)

Zapraszamy do korzystania z czytnika GÓR > http://www.czytaj.goryonline.com/

REKLAMA

REKLAMA

Czytaj inne artykuły

Wszelkie prawa zastrzeżone © 2023