ARIZONA TRAIL – CZĘŚĆ 2

Arizona Trail Wielki Kanion Kolorado

Superior. Gwar. Kuchnia pełna pozostawianych losowo rzeczy, resztek (cennego, szlakowego) jedzenia, zakurzonych plecaków i butów. Nad stołem grafik: kogo, skąd, kiedy odebrać. MJ została trail angelką przez przypadek. Siedziała w ogrodzie, drogą szedł chłopak z rozpiętym rozporkiem. Spytał, czy gdzieś można kupić zamek. Akurat miała, wszyła. I tak się zaczęło.

SUPERSTITION MOUNTAINS

Na mapie wypatrzyłam miejsce na biwak, na samej grani. Nie doceniłam góry. Dolina zakończyła się stromym kotłem. Ścieżka wbiła w zygzak, trochę mniej uciążliwy, kiedy wreszcie nakrył go cień. Czym wyżej, tym szersze widoki, światło coraz bardziej różowe, na wschodzie błękit. Myślałam, że przyszłam za późno, ale nie. Niebo za granią było jaskrawoczerwone, góry czarne, matowe jak aksamit, tuż pod horyzontem przecięte równą linią świateł. Phoenix! Powietrze nad miastem zamglone (zapylone?), detale rozmyte. Gotując wieczorną zupę, nie mogłam oderwać wzroku od krajobrazu. Jedzenie się przypaliło, ale zjadłam, bo szkoda, i rano obudziłam się z bólem brzucha. Potem winiłam za to zakupy w Superiorze, zbyt pośpiesznie zrobione w tanim sklepie. Może nie doczytałam etykiet? Nie domyłam sałaty czy cebuli? Mdliło mnie coraz bardziej i nawet cieszyłam się, że szlak biegnie drogą. Pylistą, ale z widokami. Pustynia ciągnęła się po horyzont, na północy zamknięty granatową kreską Mogollon Rim. Było chłodno.

Bucskin Gulch

MARINA ROOSEVELT LAKE

Recepcja zasypana pakunkami. Do znudzenia literowałam imię i nazwisko – wywoływało popłoch. Już myślałam, że definitywnie utknęłam. Że muszę jechać 50 mil stopem do sklepu lub ruszyć z tym, co uzbierałam w hikerskiej skrzynce, resztkami, które ktoś tu zastawił, ale pudło się jednak znalazło. Po trzech godzinach.

FOUR PICKS

Osławione, najdłuższe podejście na Arizona Trail mnie też zmęczyło. Odeszłam kilkaset metrów od wodopoju (przepisy nakazują dystans ćwierć mili). Była pełnia, jasno prawie jak w dzień. Obudził mnie szelest. Przez półprzezroczysty materiał zobaczyłam poruszający się cień. Zwierzę wielkości kota, trochę niższe i bardziej przysadziste, pewnie zwabił je zapach jedzenia – trzymałam je w wodoszczelnym worku, ale dotykałam go przecież brudnymi rękami. „Spadaj!” – krzyknęłam wystraszona i pacnęłam ręką w napięty tropik. Zwierzak odskoczył. Już bym zasnęła, kiedy zaniepokoił mnie smród. Siknął na namiot! Wystraszona (a co, jeśli to był skunks?) wyskoczyłam i wylałam na ściankę całą wodę. „Nic nie czuć” – pocieszali mnie Kanadyjczycy, kiedy zatrzymaliśmy się przy strumyku filtrować, a ja spierałam, polewałam, wietrzyłam.

Tekst i zdjęcia / KATARZYNA NIZINKIEWICZ

Zdjęcie otwarcia / Wielki Kanion Kolorado widziany z Południowej Grani


Dalsza część artykułu jest opublikowana w Magazynie GÓRY numer 2/2023 (291)

Zapraszamy do korzystania z czytnika GÓR > link

REKLAMA

REKLAMA

Czytaj inne artykuły

Wszelkie prawa zastrzeżone © 2023