Anna Stöhr – Radość ponad tytuły

Rozmawiała / MONIKA MŁODECKA
Zdjęcia / PIOTR DROŻDŻ


Anna Stöhr od lat pozostaje moją idolką. Mimo że wywodzę się ze środowiska, które za wartościowe uznawało głównie wyniki w skałach i górach, mogę śmiało stwierdzić, iż u podłoża mojej fascynacji leżą pierwsze przekazy z zawodów Arco Rock Master czy Pucharów Świata. Tam, gdzie inne dziewczyny próbowały założyć sobie nogę na głowę, Anna po prostu odważnie baniowała; chwyty, po których Austriaczka przebiegała, sprawiały, że jej rywalki musiały „walczyć o życie”. Annę ciężko jednak zaszufladkować jako „ściankowca” – mimo że nie do niej należy palma pierwszeństwa w podnoszeniu poprzeczki kobiecego bulderingu w skałach, to jednak nadaje mu ona nowy wymiar. Podczas gdy większości topowych zawodniczek schodzą tygodnie, a często nawet miesiące na uporanie się z trudnościami 8B, Annie wystarczy jeden wyjazd, by przywieźć ze sobą do Innsbrucka dwa takie buldery, a gdzieś w międzyczasie zgarnąć jeszcze drogi z okolic 8b+. Ciężko oprzeć się wrażeniu, że za tymi wynikami stoi nie tylko wiele lat intensywnej pracy, ale również nieskończona radość, jaką 26-latka czerpie ze wspinania.


Wakacje, Céüse, a za tobą wiele lat pełnych sukcesów zarówno w skałach, jak i na panelu. Muszę zapytać: jak się to wszystko zaczęło? Wiem, że urodziłaś się w sportowej rodzinie i wciąż zdarza się, że od czasu do czasu wspinasz się ze swoim tatą, nawet wielowyciągowo .

Zaczęłam się wspinać z moją rodziną. Rodzice są wspinaczami i razem z siostrą jeździłyśmy z nimi w skały. Wtedy była to tylko forma zabawy. W wieku ośmiu lat trafiłam do grupy wspinaczkowej w Innsbrucku, jaką stworzyli Rupi Messner i Reini Scherer, którzy do dziś pozostają moimi trenerami. Z początku było nas niewiele, kilkoro dzieci wspinających się i bawiących razem dwa razy w tygodniu. Później spotykaliśmy się trzy razy na tydzień, później cztery, grupa zaczęła się rozwijać i kiedy wszyscy osiągnęliśmy wiek, który pozwalał nam na pierwsze starty w zawodach krajowych, pojawiła się również motywacja do współzawodnictwa. Zaczęłam się w to wkręcać, ale na początku nie szło mi jakoś super. Za każdym razem jednak bardzo mi się podobało… Wydaje mi się, że po prostu mam po części naturę zawodnika. Dostałam się do juniorskiej kadry narodowej, brałam udział w kolejnych edycjach Pucharu Europy Juniorów…

Nawet w czasówkach! Wszystko sprawdziłam!

To prawda! (śmiech)

Niektórzy mówią, że nie ma to za wiele wspólnego ze wspinaniem…

Tak mówią, ale potrafię się szybko wspinać. Z drugiej strony, wiem, że w obliczu standardu jestem bez szans. To okropne! (śmiech)

Tak czy inaczej, nie wydaje mi się, żebyś musiała się martwić o swoje wyniki – to, czego dokonałaś w sezonie 2013 było po prostu niesamowite. Wygrałaś siedem z ośmiu edycji Pucharu Świata, zdobyłaś też złoty medal na Mistrzostwach Europy. Jeszcze nigdy nie szło ci tak dobrze w przeciągu jednego roku, byłaś absolutnie poza zasięgiem. Czemu można przypisać to powalające pasmo sukcesów? Trenowałaś ciężej niż zwykle?

Zadawano mi już to pytanie, ale naprawdę nie wiem, co się stało. Pojechałam na pierwsze zawody w sezonie i od razu stanęłam na najwyższym stopniu podium. To się nigdy wcześniej nie zdarzyło. Dotychczas zawsze udawało mi się zanotować dobry start sezonu, co oznaczało głównie dostanie się do finału, czasami wskoczenie na podium, ale nigdy na pierwsze miejsce. Inna sprawa, że wiedziałam, że jestem w dobrej formie i mogę na siebie liczyć. Potem pojechałam na kolejną edycję i… Znowu to samo. Pamiętam, że nie do końca ogarniałam, co się dzieję, myślałam „Cooo jest?!”. Nawet w Innsbrucku, kiedy zdobyłam srebro – pierwszy i ostatni raz w całym sezonie – nie zdawałam sobie sprawy, jak blisko wygranej byłam. Podczas pozostałych edycji również nie potrafiłam na pewno ocenić, czy i jak dużo jestem lepsza od innych dziewczyn. Wydaje mi się, że to były po prostu dobre starty oraz że przez cały czas udawało mi się utrzymać odpowiedni poziom koncentracji. Byłam naprawdę bardzo skupiona, ale też miałam dużo szczęścia. Wszystko ułożyło się w całość, nie wiem jak i dlaczego. To znaczy, oczywiście, trenowałam bardzo dużo w przeciągu ostatnich lat, lecz sukces przypisałabym w dużej mierze stanowi umysłu, jaki udało mi się osiągnąć.

Tak to wyglądało momentami… Popraw mnie, jeśli odnotujesz jakiś błąd: jesteś dwukrotną Mistrzynią Świata, dwukrotną Mistrzynią Europy, cztery razy wygrałaś klasyfikację generalną Pucharu Świata, zdobyłaś złoty medal na Arco Rock Master, w 2012 roku nagrodzono cię La Sportiva Competition Award, jedną z nagród prestiżowego plebiscytu Arco Rock Legends, a do tego w międzyczasie udało ci się zrobić cztery buldery wycenione na 8B. Czy jest w ogóle cokolwiek, co jeszcze chciałabyś osiągnąć w bulderingu?

Hmm… Dobre pytanie… Nie wiem! To znaczy… Hmm… Ja w ogóle nie wkręcam się w liczenie tytułów. Oczywiście jestem świadoma tego, co udało mi się już osiągnąć…

Twoja strona internetowa je liczy.

No tak, a ja ją aktualizuję, no nie ? Na pewno jestem świadoma dotychczasowych sukcesów, ale… Sama nie wiem. Naprawdę dobre pytanie! Myślę, że chyba wszystko sprowadza się do satysfakcji. Zawsze można jej mieć trochę więcej.

Chcesz powiedzieć, że nie czujesz się jeszcze dość usatysfakcjonowana?!

Jestem, jestem, ale wiesz… Tu nie chodzi o złote medale czy tytuły. Oczywiście, one też są ważne, ale bardziej liczy się radość, którą to wszystko ci sprawia. I dopóki mam z tego frajdę, chcę to robić.

Dobra, widzę, że potrzebujesz pomocy – może jakiś bulderek za 8B+?

(śmiech) No pewnie! Idąc tym tropem, można wciąż licytować więcej i więcej. Skały to zawsze nieskończone morze możliwości, ale poza zrobieniem drogi czy bulderu za 8B+ chodzi też o to, żeby spędzić trochę czasu na świeżym powietrzu i dobrze się przy tym bawić oraz by ciągle odkrywać nowe miejsca.

Nie uważasz, że to dobry moment, by sięgnąć po 8B+? Najwyższa pora na ciebie!

Nie, nie sądzę… Dla mnie ważne jest podnoszenie własnej poprzeczki, a nie nadmierne porównywanie się do innych…

Ale tu nie chodzi o porównania tylko o to, że takie trudności wydają się w twoim przypadku naturalnym rozwojem sytuacji, kolejnym krokiem naprzód. W końcu masz na swoim koncie cztery problemy za 8B, czemu nie pójść o plusa dalej?

No tak, ale jedziesz do Fontainebleau i okazuje się, że są tam megatrudne „siódemki be”…

Fontainebleau to chyba pod tym względem jeden wielki ewenement.

To prawda i dobrze zdawać sobie z tego sprawę . Jak pojedziesz do Castle Hill w Nowej Zelandii, zobaczysz, jak wygląda trudne 6B.

Masz pewnie na myśli jakieś połogie perełki…

Otóż to! Zawsze znajdzie się masa problemów, których wycena nie idzie w parze z tym, co w danym bulderze jest trudne dla ciebie. Nie zawsze musi to oznaczać twój nowy rekord.

Zupełnie jak z 6b w Céüse…

Ufff… no właśnie!

Odnoszę wrażenie, że kusi cię wspinanie z liną. Po pierwsze, wybrałaś się na długi wyjazd do Céüse, po drugie, wzięłaś udział w The North Face Kalymnos Festival, po trzecie, masz na swoim koncie kilka ekstremalnych linii, choćby Total Brutal 8b+, która na marginesie rzeczywiście wygląda na totalnie brutalną. Czy można to wszystko brać za znak, że proporcje w twoim wspinaniu ulegną jakiejś zmianie?

Hmm… raczej nie. Właściwie do 20 roku życiu tylko bulderowałam, totalnie zaniedbałam wspinanie z liną – odstawiłam ją zupełnie między 16 a 20 rokiem życia. Teraz wydaje mi się, że lepiej jest się rozwijać na różnych płaszczyznach wspinaczkowych, nie ograniczać się w żaden sposób. Oczywiście, każdy dokonuje własnego wyboru, ale moim zdaniem warto wprowadzić odrobinę różnorodności i czasami nie bać się zmiany planów. Wspinanie mi na to pozwala i dlatego tak bardzo je lubię. Czasem wkręcam się bardziej we wspinanie z liną i czuję się jak… O matko! Zawsze gdy mnie nabija po drugiej wpince, myślę „Co ja tu do cholery robię?”, ale jednocześnie bardzo dobrze się bawię. Uwielbiam buldering, ale lubię go od czasu do czasu urozmaicić.

Dobrze słyszeć, że Annie Stöhr też czasami puchnie buła po drugiej wpince .

Tak, to prawda!

Czy jest jakaś droga lub bulder, które szczególnie chciałabyś zrobić?

Niekoniecznie. Chciałabym odwiedzić jeszcze dużo różnych rejonów, a już wiele udało mi się zobaczyć. W ramach wyjazdów bulderowych sporo podróżowałam po świecie, od Nowej Zelandii i Australii, przez Europę i Stany Zjednoczone, po Afrykę i Tajlandię. Trochę już pojeździłam, ale zależy mi na ciągłym poszerzaniu mojej wiedzy i doświadczenia wspinaczkowego. Na przykład ostatni raz byłam w Céüse dziesięć lat temu, więc w tym roku poczułam, że najwyższy czas znów tu zajrzeć.

Co w takim razie sprawia, że masz ochotę wstawić się w drogę lub balda?

Na pewno ogólny wygląd. Motywuje mnie również, gdy obok są moi znajomi, równie nakręceni jak ja i możemy próbować nasz cel razem. Po pierwsze dlatego, że nie idzie mi najlepiej w pojedynkę, a po drugie po prostu zawsze jest fajniej, gdy masz dookoła ludzi, dzięki którym dajesz z siebie wszystko. A może po prostu nie za bardzo umiem przełamywać sama siebie i potrzebuję w tym celu jakiegoś wsparcia. Właśnie dlatego wolę trenować z innymi, najlepiej w większej grupie. Lubię, gdy otaczają mnie ludzie, wspinanie staje się wtedy łatwiejsze.

A co z aspektem historycznym? Czy to jest w stanie cię zachęcić? Na przykład kilka miesięcy temu Mélissa Le Nevé poprowadziła legendarne Wallstreet i, sądząc po komentarzach, których udzieliła po przejściu, historia drogi, fakt, że była to pierwsza 8c na świecie, zdawały się ją bardzo motywować. Ty miałaś okazję zmierzyć się z La Rose Et Le Vampire, kultową drogą autorstwa Antoine’a Le Menestrel.

Myślę, że taka historia w tle jest super, ale nie stanowi to mojego głównego kryterium. Nie tak wybieram swoje cele wspinaczkowe. Projekt Mammuta był wyjątkowy i od początku byłam zdecydowana właśnie na tę drogę. Nie wyglądało to tak, że pojechałam do Boux na rekonesans i coś sobie w końcu wybrałam. Zawsze staram się odwiedzać dobre rejony, najchętniej takie, w których jeszcze nie byłam. Potem skupiam się na tym, co według mnie wygląda najlepiej. Czasami też staram się wspinać jak najwięcej po wszystkim zamiast wstawiać się tylko w jeden projekt, żeby przyzwyczaić się do specyfiki wspinania w rejonie. Dopiero wtedy koncentruję się na wybranym celu.

Zdaje się, że Céüse zaczyna przeżywać swego rodzaju renesans. Z roku na rok rejon coraz częściej odwiedzają topowi wspinacze. Pod skałą nierzadko towarzyszą im filmowcy, fotografowie, a nawet fani. Wraz z popularnością wspinania rośnie stopień jego komercjalizacji – zaczęło się chyba od zawodów, które coraz bardziej przypominają ogromne widowiska, a tym samym zawodnicy tacy jak ty, Kilian [Fischhuber – przyp. red.] czy Jacob [Schubert – przyp. red.] stajecie się kimś na miarę wspinaczkowych celebrytów, zwłaszcza w Innsbrucku. Dzisiaj fenomen ten dotyczy również skał. Masz jakieś przemyślenia w związku z komercjalizacją wspinania? Jaka jest twoja wizja tego sportu i w którą stronę to wszystko powinno zmierzać?

Muszę dać kilka różnych odpowiedzi. Po pierwsze, sądzę, że mam pewną przewagę, ponieważ jestem głównie zawodniczką. Będąc w Céüse czy jakichkolwiek innych skałach, jestem po prostu na wakacjach i wspinam się dla siebie. Bardzo mi to zresztą odpowiada – mogę w spokoju robić swoje, bo to podczas zawodów skupiam całą uwagę, wtedy muszę, powiedzmy, uzyskiwać wyniki. W skałach mogę po prostu cieszyć się wspinaniem, robić to sama dla siebie i nie odczuwać tak dużej presji jak podczas startów w Pucharze Świata. Wspinanie w skałach traktuję przede wszystkim jako dobrą zabawę i wiem, że inni czerpią z tego równie dużo radości, jednak to, co robię poza skałami, pozwala mi później podchodzić do nich na większym luzie. Oczywiście prawdą jest, że w Innsbrucku czy ogólnie w całym Tyrolu sport bardzo się rozwinął. Wielu ludzi wie, na czym polega wspinanie sportowe, choć nie mieli o tym pojęcia dziesięć lat temu. Przyczynia się do tego również fakt, że obecnie mamy w Austrii sporo silnych wspinaczy i dlatego tak często można się zetknąć z tym sportem w mediach. Jeśli kraj może pochwalić się zawodnikami, którzy się bardzo dobrze wspinają i zdobywają złote medale, zainteresowanie opinii publicznej rośnie i to właśnie ma miejsce w Tyrolu. Wszystko razem zajęło jednak dużo czasu i obecna sytuacja nie jest typowa dla każdego regionu Austrii. Gdybym pojechała do Wiednia, nikt by mnie nie rozpoznał, również w dolinach tylko wspinacze wiedzieliby, kim jestem. Być może na ulicach Innsbrucka ktoś niewspinający się skojarzyłby moją twarz, ale nie mogę powiedzieć, że czuję się tam jak gwiazda.

W przeszłości wspinanie postrzegane było trochę jako sport dla outsiderów, a samych wspinaczy traktowano jak „mitycznych herosów”, których świat był niedostępny dla przeciętnego zjadacza chleba. Nie istniały ściany wspinaczkowe i tym samym nie można było tak po prostu wejść do środowiska, chyba że miało się jakiegoś wspinacza wśród znajomych. Dzisiaj większość ludzi rozpoczyna swoją przygodę ze wspinaniem pod dachem, a ścianka przypomina bardziej jedno z miejsc w parku rozrywki, jak kino czy aquapark. Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że wspinanie nie różni się niczym specjalnym od fitnessu.

Ale potem robisz kilka ruchów i wszystko jest inne. Wydaje mi się, że to właśnie dlatego z roku na rok przybywa entuzjastów sportów outdoorowych, i to w takim tempie jak nigdy. Branża bardzo się rozwija, a wspinanie jest jej nieodłączną częścią. Wiem, że są tego wady i zalety, jednak ogólnie myślę, że to dobrze, że ludzie są świadomi istnienia tego sportu i mają możliwość, by go spróbować i się w nim zakochać. Tak jak powiedziałaś, w przeszłości, jeśli samemu nie było się wspinaczem lub nie znało któregoś z nich, prawie nie miało się szansy na bliższe zetknięcie z tym sportem, o regularnej aktywności już nie wspominając. Dzisiaj niektórzy „ściankowcy” nigdy nie dotkną nawet skały, bo wolą skupić się na swego rodzaju ćwiczeniach i dla mnie to też jest super, no bo w sumie czemu nie? Nigdy bym nie zakazała czy uniemożliwiła komuś wspinania, bo według mnie jest to wspaniały sport. Najważniejszą rzeczą jest to, by ludzie byli zdrowi i prowadzili zdrowy styl życia, więc jeśli nagle wkręcili się we wspinanie, może mnie to tylko bardzo cieszyć. Oczywiście, jeśli decydujesz się na wyjazd w plener, musisz przestrzegać kilku zasad. Bardzo ważne jest, by ludzie zdawali sobie z tego sprawę i nauczyli się, jak traktować naturę, co najczęściej sprowadza się do najprostszych czynności typu sprzątanie po sobie śmieci przed opuszczeniem sektora.

Co zatem sądzisz o pomyśle włączenia wspinania do programu Igrzysk Olimpijskich? Jakiś czas temu słyszałam, jak Kilian mówił, że nie bardzo pochwala ten pomysł i o ile dobrze pamiętam, chodziło o dziwne zmiany, jakie w regulaminie wprowadzić chciał Komitet. Jedną z nich miała być zasada, że każdy zawodnik musi startować we wszystkich trzech konkurencjach (prowadzenie, czasówki i buldering), co wydaje się dosyć śmieszne… Zwłaszcza że, jak przecież sama powiedziałaś, nie miałabyś szans na standardzie !

Wiem, ich pomysły są bardzo dziwne. Sądzę, że nie powinno się przepychać wspinania na Igrzyska Olimpijskie kosztem samego sportu. Wszyscy wiemy, co stało się ze snowboardingiem, uważam, że został on jako sport po prostu zniszczony. Wydaje mi się, że jeżeli będziemy teraz za bardzo naciskać, to samo może przytrafić się wspinaniu. Oczywiście, jak zawsze są wady i zalety. Na przykład niesamowicie przykre jest to, że niektóre federacje nie mogą pozwolić sobie na finansowanie wyjazdów i startów swoich zawodników – wystarczy spojrzeć na Alex Puccio, która sama pokrywa wszystkie koszty, bo nie dostaje żadnego dofinansowania. Raz jeszcze muszę zaznaczyć, że jestem w uprzywilejowanej sytuacji, jako że cała kadra austriacka bardzo dobrze sobie radzi, podczas gdy wiele innych drużyn nie ma tak dobrych wyników. Myślę, że Igrzyska na pewno pomogłyby w kwestiach finansowych i zawodnicy otrzymywaliby o wiele wyższe dofinansowania, gwałtownie wzrosłyby też pewnie nasze zarobki, ale jednocześnie nie wydaje mi się, żeby to było najważniejsze. Kocham ten sport takim, jaki jest teraz i jeśli pomysły przedstawicieli Komitetu się nie zmienią, nie będę za włączeniem wspinania do programu Igrzysk.

Masz spore doświadczenie wspinaczkowe, chciałabym więc zapytać cię o parę kwestii związanych z etyką. Całe wspinanie opiera się głównie na wzajemnym zaufaniu, nie kończą się również dyskusje na temat wycen czy stylów. Na przykład Adam Ondra znany jest z własnych rzetelnych propozycji wycen dróg i bulderów. Nigdy nie słyszałam natomiast, by Anna Stöhr jakkolwiek przeceniła bulder. Zdajesz się w pełni respektować oryginalne wyceny autorów, za przykład może posłużyć tu chociażby Pura Vida. Cyfra, styl, ograniczniki – co o tym wszystkim myślisz?

Jeśli chodzi o Pura Vida, to sprawa wygląda tak, że moja koleżanka Babsi [Zangerl – przyp. red.], która powtórzyła problem jako pierwsza kobieta, zrobiła to, gdy bulderowi wciąż przypisywano trudności 8B, a trzeba pamiętać, że tak było przez bardzo długi czas. Babsi wciągnęła balda i nagle wszyscy stwierdzili, że to jednak 8A+. Często się tak zdarza, albo może inaczej – zdarza się częściej – gdy to kobiecie udaje się pokonać jakąś trudną drogę czy bulder. Jest taka tendencja i po prostu się z tym nie zgadzam. W przypadku Pura Vida to, co miało miejsce później, przypominało małą, ale intensywną burzę i po prostu nie chcę brać w tym udziału. Właśnie dlatego na mojej stronie bulder wciąż widnieje jako 8B. Cyfra i ogólnie pojęta etyka są bardzo subiektywne. Myślę, że każdy powinien ustalić swój własny kodeks, pogląd na sprawy i tego się trzymać. Przy pierwszych przejściach zawsze ciężko jest dokładnie trafić z wyceną, więc kolejni wspinacze nie powinni być zbyt krytyczni. Natomiast jeśli chodzi o ograniczniki, gdy bulder takowe posiada, to jest on dla mnie mało atrakcyjny i po prostu nawet się w niego nie wstawiam. Inaczej wybieram swoje cele wspinaczkowe.

Może to po prostu typowe dla wspinania w Polsce. Fakt, że nie mamy za dużo rejonów może być powodem, dla którego niektórzy wspinacze stają się odrobinę…

…kreatywni?

Ładnie to ujęłaś . „Trenuję głównie poprzez wspinanie” – powiedział Adam Ondra parę lat temu. „Trenujemy 200 dni w roku” – to już ty i Kilian w wywiadzie dla „The Telegraph”. Jeden z moich znajomych przeniósł się niedawno w okolicę Frankenjury i powiedział mi, że ostatni raz był na ściance jakiś rok temu, a w zeszłym miesiącu podniósł swoją życiówkę do 8b. Pomijając już, że Adam Ondra rozpoczął niedawno współpracę treningową z Patxim Usobiagą, myślisz, że można zrobić znaczący postęp bez regularnego treningu? A może jest coś w postaci bariery, której nie da się przeskoczyć, nie trenując?

Myślę, że nie ma aż tak dużej różnicy między wspinaniem a trenowaniem. W każdym z tych 200 dni również się wspinam, wszystko zależy od podejścia. Przyznaję, trenuję, ale to samo robią wszyscy inni. Wiesz, w skałach przytrzymanie najmniejszej krawądki na kilka sekund też można nazwać treningiem. Czasami wydaje mi się, że teraz jest w modzie mówienie „nie, ja nie trenuję tylko wspinam się w skałach”. Ale przecież tak czy inaczej to wciąż wspinanie, prawda? Więc o co w ogóle chodzi? Nie rozumiem tego. Cały ten temat jest dla mnie dość dziwny, w końcu jeśli mieszkasz na Franken i cały czas masz super pogodę, to świetnie, bo możesz wspinać się, trenować czy jakkolwiek to nazywasz, na zewnątrz. Jednak jeśli leje przez dwa tygodnie i wciąż chcesz się wspinać, wtedy odwiedzenie ścianki wydaje się dosyć rozsądne. Czemu tak trudno jest wszystkim przyznać, że wspinanie to też trening, a trening to też wspinanie?

Myślę, że ludzie rozumieją trening bardziej jako pewne dostosowane cykle, zestawy ćwiczeń, interwały, kampus itd.

Zgoda, ale jeśli przez jeden dzień w Céüse zrobisz dziesięć dróg, to też jest swego rodzaju interwał. Nie ma definicji mówiącej, że trening można zrobić tylko na panelu, a wspinać się można tylko w skałach. Lubię wspinać się/trenować na ścianie, zwłaszcza jeśli pada. Ciężka praca oczywiście popłaca i fajnie jest być coraz silniejszym i sprawniejszym, ale potem jadę w skały, po prostu się wspinam i sprawia mi to tyle samo radości. Oczywiście, gdy zbliżają się zawody, muszę spędzić przed nimi sporo czasu na ścianie, bo ciężko buduje się formę pod określony sposób rywalizacji. Jednak zawsze gdy mam wolną chwilę albo jestem w trakcie dłuższej przerwy, tak jak teraz, staram się wyjechać w plener, bo to właśnie stąd czerpię najwięcej motywacji. Nie jestem typem wspinacza, który cały czas chodzi tylko na ścianę, ale nie mogę powiedzieć, że według mnie jest coś złego w tym, że ktoś podnosi sobie poprzeczkę lub staje się coraz silniejszy i sprawniejszy, wspinając się wyłącznie na panelu.

Niestety, kolejne pytanie również dotyczy treningu . Co z rolą siły we wspinaniu? Słyszałaś pewnie o wydanej w 2013 roku i od tamtej pory bardzo popularnej książce treningowej Gimme Kraft. Skupia się ona na metodach budowania siły właściwej dla ruchu wspinaczkowego. Topowi wspinacze, którzy współpracowali z autorami podczas tworzenia książki, zostali poproszeni o udzielenie kilku najcenniejszych rad oraz zdefiniowanie siły. Często opisuje się ciebie jako fizycznie najsilniejszą i najbardziej dynamiczną zawodniczkę w historii bulderowego Pucharu Świata, pozwolę sobie zatem zapytać o twoją definicję siły i jej rolę w ostatecznym sukcesie, w porównaniu z techniką i psychiką.

Ze wspinaniem jest tak, że w grę wchodzi bardzo dużo różnych czynników. Nie chodzi tylko o te trzy wspomniane rzeczy, ale też na przykład o drogę jako taką. Jeśli jest ona bardzo techniczna, wiadomo, że siła schodzi na dalszy plan. Gdy wspinasz się w przewieszeniu, siła staje się jednym z głównych składników sukcesu. W przypadku zawodów, takim innym istotnym czynnikiem są routesetterzy. Jeśli szefem jest Jacky [Godoffe – przyp. red.], buldery zwykle okazują się bardzo techniczne. W Vail natomiast to poziom siły będzie głównym wyznacznikiem sukcesu, zatem tutaj proporcje wyglądałyby mniej więcej tak: 40% siła, 30% technika i 30% psycha. Jednak na kolejnych zawodach, stosunek ten może być totalnie inny i to jest jedna z ciekawszych rzeczy we wspinaniu, w bulderingu czy w startowaniu w zawodach. Trzeba być bardzo wszechstronnym, posiadać jak najszerszy wachlarz umiejętności i umieć się odnaleźć w różnych stylach routesetterskich.

„Mózg to najważniejszy mięsień we wspinaniu”?  Wolfgang Gullich miał rację?

O tak, głowa jest bardzo ważna. Zdecydowanie się zgadzam.

Oprócz innych mięśni, takich jak biceps, triceps…

(śmiech) No tak, oczywiście oprócz nich. Psycha jest bardzo ważna. Zwłaszcza podczas startów w zawodach czy prób na projekcie. Chyba wszyscy wiedzą, że w takich sytuacjach wspinanie potrafi być bardzo „psychiczne”, potrafi wystawić naszą psychikę na próbę. Nawet jeśli wiesz, że masz wystarczająco dużo siły, by zrobić drogę czy bulder lub dostać się do finału, nagle coś ci w tym przeszkadza, coś jakby podenerwowanie, a przecież to nie działa tak, że możesz sobie włączać i wyłączać myślenie. Gdyby tylko to było takie proste…

Studiujesz sport i angielski, wspinasz się w skałach, startujesz regularnie w Pucharze Świata i innych zawodach dla profesjonalistów oraz pracujesz dla wojska, zgadza się?

Nie nazwałabym tego pracą, ogólnie moim zadaniem jest uzyskiwanie dobrych wyników na zawodach Pucharu Świata i to wszystko, co muszę robić.

Tym lepiej dla ciebie, bo raczej nie masz z tym problemu . Jak więc udaje ci się to wszystko połączyć w logiczną całość?

Z tego powodu na przykład studiuję już jakieś siedem lat… Schodzi mi na to trochę, bo wspinanie to oczywiście mój numer jeden. Po raz kolejny muszę przyznać, że i na tym froncie jestem na uprzywilejowanej pozycji, w Austrii mogę kontynuować studia na uniwersytecie i wcale się z nimi nie spieszyć. W Stanach nie byłoby o tym mowy, a tu nie ma problemu, co jest dla mnie bardzo ważne, bo chciałabym je ukończyć. Zależy mi, by mieć jakiś plan B.

OK, to jaki jest twój plan B? Powiedzmy, że odchodzisz na zawodniczą emeryturę. Co będziesz na niej robić? Masz już jakieś sprecyzowane pomysły?

Jako że studiuję angielski i wychowanie fizyczne w programie nauczycielskim, coś tam mi się klaruje. Posiadam również krajową licencję trenerską, więc może będę pracować jako trener i połączę to jakoś z nauczaniem, ale jestem przede wszystkim wspinaczką i mam nadzieję, że zawsze będę się dużo wspinać, bez kontuzji i tym podobnych… Plan długoterminowy obejmuje po prostu wspinanie, a jeśli chodzi o plan na zawody, chcę w nich startować tak długo, jak długo będzie mi to sprawiać przyjemność. Nie wiem, ile to dokładnie potrwa.

„Najlepszym wspinaczem jest ten, kto czerpie z tego najwięcej radości” – powiedział Alex Lowe.

No pewnie !


Tekst został opublikowany w 242 (1/2015) numerze magazynu GÓRY.
Możesz go również przeczytać na naszym czytniku
 – czytaj.goryonline.com

REKLAMA

REKLAMA

Czytaj inne artykuły

Wszelkie prawa zastrzeżone © 2024