Rozmawiał / ANDRZEJ MIREK
Zdjęcia / arch. rodzinne JANUSZA SYROKOMSKIEGO i MARIANNY SYROKOMSKIEJ-KANTECKIEJ
Zdjęcie otwarcia / Pierwsze szczyty zdobywała w chustce na głowie… Halina w Tatrach na Żabim Mnichu, 1964 rok
O emocjach związanych z poznawaniem niezwykłej, skomplikowanej osobowości i o przypominającym śledztwo zbieraniu materiałów do biografii prekursorki kobiecego himalaizmu, Haliny Krüger-Syrokomskiej, z ANNĄ KAMIŃSKĄ rozmawia ANDRZEJ MIREK.
TATRY POJAWIAJĄ SIĘ NA POCZĄTKU I NA KOŃCU GÓRSKIEJ DROGI HALINY. JAKA BYŁA ICH ROLA?
Ogromna! W Tatrach wszystko się zaczęło, to znaczy to, co w historii Haliny jest najważniejsze – miłość do gór. Miała do nich serce. To nie był ktoś tylko z duszą sportowca i talentem do wspinaczki. Ona świetnie się w górach czuła – z innymi taternikami i taterniczkami, w dzikiej przyrodzie. Zazwyczaj zatrzymywała się w Kurniku, obok schroniska nad Morskim Okiem. W tym legendarnym miejscu wspinacze nocowali, śpiąc obok siebie, gotując razem, kradnąc sobie warzywa i jedząc zupę z jednej menażki, w oparach suszących się skarpet, kiełbasy, a czasem wódki. Halina dojrzewała tam jako człowiek gór, ktoś, kto dobrze sobie radzi w grupie, buduje więzi, jest częścią wspólnoty i chodzi z innymi w ściany, by razem robić różne drogi.
NA ILE W PRACY NAD KSIĄŻKĄ O HALINIE POMOGŁO PRZETARCIE SZLAKÓW PODCZAS PISANIA BIOGRAFII WANDY?
To było szalenie pomocne. Nie byłoby książki o Halinie, gdyby nie ta wcześniejsza. Poznałam różne osoby ze środowiska, przeczytałam istotne publikacje, wiele dowiedziałam się o jednej w czasie rozmów o drugiej. Zastanawiałam się tylko, czy po biografii Wandy ludzie będą chcieli wypowiadać się do kolejnej książki. Kiedy jednak zgłosiłam się do osób, które darzę szacunkiem – profesora Andrzeja Paczkowskiego, Janusza Onyszkiewicza czy Leszka Cichego – bez problemu zgodzili się porozmawiać. Wiedziałam już, że jest szansa, że biografia może się udać.
ZDĄŻYŁAŚ PRZEPYTAĆ ZMARŁEGO NIEDAWNO BOGDANA JANKOWSKIEGO. JAKIM BYŁ ROZMÓWCĄ?
Trudnym, nieoczywistym, ale wspaniałym! Żałuję bardzo, że nie doczekał książki. To był przede wszystkim niezwykły człowiek: życzliwy, pomocny, z sercem na dłoni. Kiedy pracowałam nad książką o Wandzie, rozmawialiśmy w smugach dymu, bo wędził akurat wędliny na Wielkanoc w ogrodzie swojego kolegi pod Wrocławiem. Nie było łatwo „otworzyć” go za pierwszym razem. Ale miałam przeczucie, że się udało. A podczas rozmów o Halinie było łatwiej.
Jednak każda książka to osobna historia, inne przeszkody do przeskoczenia i zupełnie inna droga. Na przykład nikt z rozmówców nie potrafił powiedzieć nic o życiu Haliny przed tym, zanim pojawiła się w górach. Siedziałam godzinami w archiwach, by się czegokolwiek dowiedzieć o jej dzieciństwie czy rodzinie. Nie było praktycznie żadnych wywiadów z nią, w porównaniu do tego, ile było ich z Wandą. Miałam też wielu nowych rozmówców w tych rozdziałach, gdzie opisuję życie zawodowe, rodzinne czy bardzo barwne życie towarzyskie, jakie Halina wiodła w Warszawie. I na to akurat żadne wcześniejsze doświadczenia z pracy nad książką o Wandzie nie miały wpływu.
MASZ TEORIĘ, DLACZEGO HALINA TAK SOCZYŚCIE PRZEKLINAŁA?
Tak. Po pierwsze zdarza się, że kiedy ktoś przeklina, chce sprawić, żeby go ktoś, kurwa, zauważył. W czasach, gdy Halina dojrzewała jako wspinaczka, kobiety miały być według mężczyzn niewidzialne. Na pewno jest to właśnie głos, by ją zauważono – uznano jej przejścia, jej odwagę czy w ogóle zaangażowanie w górach. Po drugie, w środowisku w tamtym czasie wiele osób przeklinało, nie tylko Halina, i staram się to też pokazać w książce. Było to immanentną cechą górskiej społeczności – jak mi to zresztą tłumaczyła jedna z koleżanek Haliny: „Wszyscy żeśmy strasznie klęli w górach, bo kiedy traciliśmy sprzęt, którego w Polsce nie można było kupić, albo coś innego działo się w czasie wspinaczki, co nie było OK, to jak tu się nie denerwować?!”.
Po trzecie, Halina od dzieciństwa mówiła co myśli wprost, bez ogródek. Więc to, że używała soczystych przekleństw, było cechą jej temperamentu i ułatwiało komunikację. Miało to pomóc w przekazaniu innym tego, co mówiła, myślała i czuła. Halina nie owijała w bawełnę, bo nie chciała tracić czasu na poprawność, dyplomację czy grę pozorów. Wydaje mi się, że wolała mówić, jak jest, bo to ułatwia sprawę. To oczywiście tylko teorie, zbudowane na skąpych informacjach, do których mamy dostęp.
NA BOHATERKI SWOICH KSIĄŻEK WYBIERASZ KOBIETY. PRZYPADEK CZY ŚWIADOME DZIAŁANIE?
To przypadek, ale zgodny z moimi poglądami, co pewnie podświadomie skłania mnie, by pokazywać kobiety, które przebijały szklane sufity. Cieszę się, że mogę przypominać takie postaci i uważam, że ma to głęboki sens. Nigdy jednak nie chciałam być w szufladzie „literatura feministyczna” czy gatunkowej, na przykład her story. To nie jest moja siła napędowa do działania, tak się po prostu przytrafiło.
Co jest dla mnie bardziej istotne, wszystkie moje bohaterki łączy fakt, że były pionierkami, wyprzedzały swoje czasy i jako inicjatorki wielu przedsięwzięć robiły rzeczy, które w danym czasie nie mieściły się w głowach nie tylko wielu mężczyznom. Simona [Kossak – przyp. red.] była pierwszą w tym kraju obrończynią zwierząt i ochroniarką przyrody. Z kolei Wanda była pierwsza przed mężczyznami na wielu szczytach, a Halina chciała wspinać się w kobiecych zespołach i rozwijać tę ideę w czasach, gdy pasowały one mężczyznom do gór jak kwiatek do kożucha. Wszystkie trzy robiły coś, co wykraczało poza myślenie o działalności kobiet.
ZASKOCZYŁA MNIE SEKSUALNA SWOBODA OBYCZAJOWA PANUJĄCA W KURNIKU I JEGO OKOLICACH. NIE OBAWIAŁAŚ SIĘ PISANIA O TYM?
Nie! Uważam, że o wspinaczach należy pisać jak o ludziach z krwi i kości, którzy tak samo jak mają serce i czy inteligencję, mają chuć, a nie są tylko – używając określenia Wandy Rutkiewicz – maszynami do wspinania. Ważne było zresztą dla mnie, by sportretować środowisko i pokazać Halinę na jego tle, bo ją samą było bardzo trudno uchwycić. Układałam tę historię z okruchów, bo powstawała zdecydowanie za późno, właściwie w ostatnim możliwym momencie. Moi rozmówcy, osoby z pokolenia Haliny, najbliżsi, którzy ją pamiętali, to ludzie w wieku 80, 90 lat, z natury mało wylewni. Wszystko, co zdążyłam od nich wydobyć, było na wagę złota. Zdaję sobie sprawę z wielu luk, pytań bez odpowiedzi, rzeczy, do których nie mamy i nigdy nie będziemy już mieli dostępu. To naturalne. Jednak uważam, że Halina jest warta tego, by zachować o niej pamięć. Książka może być cieńsza lub grubsza, ale na zawsze pozostaje zapisaną opowieścią. Halina jakby wraca do nas z gór: możemy się nią inspirować, czerpać z jej historii i wzmacniać, jak to robią kobiety, które sięgają po moje książki.
CZY PO KOLEJNEJ PUBLIKACJI O WSPINACZKACH ZMIENIŁO SIĘ TWOJE POSTRZEGANIA TEGO ŚRODOWISKA?
Nie. Nadal uważam, że jest to środowisko ludzi zarówno małych, sfrustrowanych, słabych i niespełnionych, jak i wielkiego formatu, wspaniałych osobowości, z klasą, których szanuję, podziwiam i którzy są wręcz dla mnie autorytetami. Perspektywa zmieniła się o tyle, że ponieważ biografia Wandy została dobrze przyjęta w środowisku i wiele razy byłam gościem różnych festiwali, przeglądów i imprez środowiskowych, umocniły się więzi z ludźmi. Mam dużo sympatii, ciepła i radości dla osób, z którymi rozmawiałam, czy choćby dobrymi duchami obu książek. I zawsze będę im wdzięczna, że zaprosiły mnie na chwilę do swojego świata.
CZY JEST JAKIŚ WĄTEK, KTÓREGO NIE ZAMIEŚCIŁAŚ W BIOGRAFII HALINY, PONIEWAŻ POJAWIŁ SIĘ ZA PÓŹNO LUB BYŁ ZBYT INTYMNY?
Tak, nie weszły na przykład wspomnienia, na które jeden z rozmówców nie wyraził zgody. Żałuję, chociaż w tekście subtelnie zarysowałam to tak, że każdy inteligentny czytelnik domyśli się i niepotrzebne mu wykładanie kawy na ławę. W książce znalazło się wszystko, co kluczowe, ale nic, co byłoby obnażaniem, odzieraniem z intymności, krzywdą dla bohaterki. Nikomu nie wolno odbierać godności. Zamieściłam to, co miało wpływ na życie Haliny, jej los, wybory, decyzje itd. Myślę, że trochę pikanterii zyskała dzięki rodzinie, która zgodziła się rozmawiać otwarcie, a nie zamiatać niewygodne rzeczy pod dywan.
NA ILE PRACA NAD BIOGRAFIĄ HALINY ZMIENIŁA TWOJE POSTRZEGANIE WANDY?
To bardzo dobre pytanie. Chciałabym odpowiedzieć na nie wyczerpująco, ale w związku z tym, że to naprawdę temat rzeka, powiem ogólnie – zmieniła o tyle, że pogłębiło się moje współczucie dla Wandy. Historia Rutkiewicz opowiada o samotności i o kobiecie gór, która po zejściu ze szczytów nie potrafiła budować głębokich relacji z ludźmi i w pełni cieszyć się życiem. A historia Krüger to opowieść o radości, czerpaniu z życia pełnymi garściami i, co mówi w książce Andrzej Marczak, o tym, jak można pięknie przeżyć życie w górach z innymi ludźmi. A nie pogrążać się w samotności. Inaczej spojrzałam na Wandę, gdy przyjrzałam się osobowości Haliny, jej umiejętnościom społecznym czy charyzmie, podszytej dużą dozą ciepła i życzliwości.
CZY, ODTWARZAJĄC WYDARZENIA SPRZED LAT, USTALAJĄC PRAWDĘ, CZUJESZ SIĘ JAK ARCHEOLOŻKA, DZIENNIKARKA ŚLEDCZA, A MOŻE CZASEM JAK SĘDZINA?
Uwielbiam pracę na źródłach i emocje, jakie pewnie przeżywają dziennikarze śledczy. Nie mam też alergii na kurz w archiwach (śmiech). To zresztą niezwykle ważne, bo pamięć ludzka jest zawodna i wybiórcza, ale gdy znajdziesz dokument, w którym stoi czarno na białym, jak było, to jest coś wspaniałego! Mam wtedy ochotę krzyknąć na całą czytelnię, w której obowiązuje absolutna cisza: „To jest to! Mam!”. Jest też oczywiście przyjemne, gdy poznajesz fakty, bo ktoś przełożył dla ciebie pismo ze starorosyjskiego. Tak było z dokumentami rodzinnymi Haliny. Podczas pracy nad jej biografią miałam farta, bo właśnie wchodziło RODO. Zdążyłam jeszcze zajrzeć tam, gdzie dzisiaj nikt mnie nie wpuści, przynajmniej oficjalnie. To dla mnie prawdziwa frajda. Podobnie jak przy innych wyzwaniach, typu błądzenie po cmentarzu w poszukiwaniu dat na nagrobkach lub czekanie pół dnia pod czyimś domem. Mąż Haliny, obserwując mój sposób pracy, żartował, że mogłabym śmiało zatrudnić się na policji.
JESTEŚ ŚWIEŻO PO WYDANIU KSIĄŻKI, ALE MOŻE MASZ JUŻ KOLEJNY CEL?
Tak, od kilku miesięcy kręcę się wokół nowego bohatera, pracując nad nową książką. I tylko tyle na ten temat! (śmiech).
Tekst został opublikowany w 268 (3/2019) numerze magazynu GÓRY.
Możesz go również przeczytać na naszym czytniku – czytaj.goryonline.com