Rozmawiała / Martina Čufar
Tłumaczenie / Mariusz Biedrzycki
Zdjęcie otwarcia / Piotr Drożdż
Pomysł wywiadu z Alainem Ghersenem powstał dlatego, że wszędzie, gdzie się wspinaliśmy, Nico mówił: „To jest droga, którą pierwszy poprowadził Alain; To jest droga, którą obił Alain; Tylko Alain był w stanie zrobić tę rysę; Alain zrobił to solo zimą…”. Zaczęłam trochę szperać w internecie i zauważyłam, że niewiele o nim napisano.
Znalazłam kilka mocnych baldów jego autorstwa, drogi skałkowe, górskie, nawet zwycięstwa w zawodach. Alain jako pierwszy zrobił słynną obecnie Digital Crack 8a oraz Au Sud De Nulle Part 8b na Aiguille du Midi, pierwszy odhaczył Divine Providence w masywie Mont Blanc, pierwszy solo zimą przeszedł Filar Bonattiego na Petit Dru… Trochę go znam – czasem spotykamy się w skałkach, a ostatnio częściej na placach zabaw, bo z drugą żoną ma pięcioletniego syna Oskara. Jest bardzo swobodny, skromny i wyluzowany, jego głos uspokaja. Ten emanujący z niego spokój był zapewne kluczowy w licznych przejściach solo.
Zacząłeś się wspinać w wieku sześciu lat, w Fontainebleau, jak wielu mieszkańców Paryża. Zakładam, że w gronie rodziny?
To prawda. Ojciec był członkiem ekipy, która w lecie wspinała się w górach, a resztę czasu spędzała na cotygodniowych treningach w Fontainebleau. Najpierw bardziej pochłaniała mnie zabawa piaskiem u podnóża głazów, ale później wciągnęło mnie wspinanie w skale.
Czy ojciec zabierał cię również w góry?
Nie. Ojciec wkrótce potem przestał się wspinać. Gdy miałem 16 lat, w góry po raz pierwszy zabrał mnie i brata przyjaciel ojca, członek wspomnianej ekipy, François Aubert. Pojechaliśmy w lecie na wiele tygodni w masyw Mont Blanc i w masyw Écrins. Do tego momentu zajmowałem się głównie bulderingiem, a czasem wspinałem się w skałach, głównie w Saussois niedaleko Paryża.
Miałeś spory wpływ na rozwój bulderingu.
To prawda. W latach osiemdziesiątych zebrała się grupka osób wkręconych w buldering, zaczęliśmy na poważnie trenować i to nie tylko w skale, ale również na chwytotablicach. Bardzo dużo wspinałem się z Jackym Godoffem[1] i z Markiem Le Menestrelem. Spędzaliśmy razem masę czasu, znaleźliśmy wiele ładnych głazów i linii. Zrobiliśmy pierwsze przejścia problemów o trudnościach 8A i 8A+. W roku 1986 zrobiłem L’Ange Naïf 8A, a dwa lata później mojego najtrudniejszego balda: L’Aplat du Gain, ówcześnie wycenianego na 8A+. Specjalizowałem się również w hajbolach, które pociągały mnie ze względu na wyzwanie dla psychy. Szczególnie dlatego, że nie używaliśmy wtedy kraszpadów.
Nie wyobrażam sobie bulderingu bez kraszpada! Nigdy nie odniosłeś żadnej kontuzji?
Nie, nie licząc drobnostek, nigdy nie stało mi się nic poważnego. Uważnie spotowaliśmy się nawzajem. Uszkodziłem się dopiero gdy patentowałem balda z liną z góry – lina przeskoczyła i zaglebowałem.
W książce „Revelations” Jerry Moffat opisał, jak bardzo francuscy i brytyjscy wspinacze rywalizowali, szczególnie gdy powstawały trudne drogi w Buoux.
Ja osobiście nigdy nie rywalizowałem. Raczej odbierałem to jako pozytywną motywację. Jak widziałem, do czego są zdolni inni, próbowałem to wykorzystać jako pretekst, żeby podnieść własny poziom wspinania.
Startowałeś na pierwszych mistrzostwach w Arco w 1986 roku, które wygrałeś. Jak wspominasz te zawody?
Szybko odkryłem, że nie jestem typem zawodnika. Nie przepadam za wspinaniem przed publicznością. Męczył mnie również fakt, że zacząłem się cieszyć z porażki innych, bo wpływała ona na mój wynik. A to nie idzie w parze z moją osobowością. Są wspinacze, którzy uwielbiają rywalizację i przyznają się do tego, jak Jerry Moffat czy Jean Baptiste Tribout. Są też tacy, którzy udają, że nie lubią rywalizacji, a w rzeczywistości jej potrzebują. Nie wiem, może należałem do tej drugiej grupy? [zamyśla się – przyp. red.] Jednak nie, nigdy nie lubiłem rywalizacji, dlatego mimo dwóch zwycięstw szybko przestałem startować w zawodach.
Które rejony wspinaczkowe lubisz najbardziej?
W latach osiemdziesiątych najwięcej czasu spędzaliśmy w Buoux, jeździliśmy tam z Paryża na wiele tygodni. Mam bardzo fajne wspomnienia z tego okresu. Zrobiłem wtedy pierwsze powtórzenie znanej drogi Le Minimum 8b+. Bardzo lubiłem też rejon Sausoiss, położony bliżej domu. Dużo wspinałem się również w Cimaï, gdzie zrobiłem swoje pierwsze „ósemki be” (Sortilège, Les Sucettes À L’anis) i swoją drugą 8b+, czyli drogę Didiera Raboutou Coup De Bambou.
Wytyczyłeś wiele nowych dróg. Czy to właśnie nie jest rywalizacja – być pierwszym, wyprzedzić innych?
Co jest najlepsze w tworzeniu nowych dróg, to fakt, że nigdy z góry nie wiesz, czy przejście jest w ogóle możliwe. To jest relacja osobista, a nie rywalizacja z innymi.
W 1988 roku przeprowadziłeś się z Paryża do Chamonix. Znalazłam w internecie twój wykaz przejść i duże wrażenie zrobiło na mnie, jak szybko przestawiłeś się na bardzo trudne górskie wspinanie.
Już wcześniej, w latach 1982–1987, wszystkie letnie miesiące poświęcałem wspinaniu w Chamonix. Zrobiłem wiele przejść i zdobywałem doświadczenie. Od 1984 roku zacząłem solować, zrobiłem tak Filar Walkera na Jorassach czy południową ścianę Meije w masywie Écrins.
Myślisz, że w górskich przejściach pomagał ci poziom, jaki osiągnąłeś w bulderingu czy w skałach?
Z pewnością. To, co było trudne, to przenieść poziom ze skał w góry, bo technika i filozofia wspinania jednak się różnią. W górach nie powinieneś odpadać, podczas gdy w bulderingu to właśnie odpadnięcie jest czynnikiem postępu – dzięki temu uczysz się czegoś nowego. Dopiero gdy zaakceptujesz porażkę, możesz w bulderingu zacząć pracować nad miejscem, w którym pierwotnie ogarnęło cię zwątpienie. Tymczasem w górach są miejsca, gdzie właściwie nie możesz odpaść.
Znany jesteś także z łańcuchówek. Na pewno dwie się wybijają: ta z 1987 roku, gdy z pomocą alfy romeo w 49 godzin połączyłeś bulder Le Carnage 7B+ w Fontainebleau, drogę skałkową Le Bidule 8a+ w Saussois z granią Intégrale de Peuterey w masywie Mont Blanc oraz ta z 1990 roku, gdy połączyłeś Directe Américaine na Petit Dru, Filar Walkera na Grandes Jorasses oraz ponownie grań Intégrale de Peuterey w czasie 66 godzin. Co cię do tego zainspirowało?
To był pewnego rodzaju znak czasu, bo wtedy łańcuchówki były bardzo modne. Z drugiej strony koncepcja łańcuchówek zawsze była mi bardzo bliska. Jest w tym coś na wskroś preussowskiego[2]. Mam na myśli czystość stylu rozumianą jako oszczędne używanie sprzętu, bo w szybkim wspinaniu solowym takie podejście to konieczność. Zarówno punktu widzenia fizycznego, jak i psychicznego, takie przejścia przesuwają twoje granice, bo musisz być w stu procentach skoncentrowany podczas wielogodzinnego wysiłku.
Które przejście uznałbyś w takim razie za najlepsze w twojej karierze?
Nie jestem w stanie wyróżnić konkretnego przejścia.
To inaczej – podczas którego poczułeś, że zbliżasz się do granicy?
Zawsze byłem dobrze przygotowany, więc nigdy nie miałem wrażenia, że narażam swoje życie.
Kiedy robiłeś pierwsze przejście zimowe Divine Providence, twoja żona była w ciąży. Nie było to dla ciebie obciążeniem?
W ogóle, nie miałem z tym żadnych problemów, choć gdy popatrzę wstecz, wydaje mi się to trochę niepokojące. Ale wtedy byłem totalnie zanurzony w swoim własnym świecie wspinania, byłem w jakimś bąbelku, totalnie odczepiony od rzeczywistości.
Ale teraz, kiedy urodził się twój drugi syn, nie wspinasz się już po niebezpiecznych drogach?
Nie, teraz wspinam się dużo mniej i nie mam już ambicji solowych. Ostatnią poważną solówkę zrobiłem w 2000 roku, kiedy mój pierwszy syn miał siedem lat – było to pierwsze przejście zimowe Drogi Gabarrou – Silvy 6b/M5/90°, 1000 m, na północnej ścianie Aiguille Sans Nom. Ale muszę podkreślić, że porzuciłem solowanie nie ze względu na dzieci, tylko dlatego, że nie dostarczało mi już tego, co w przeszłości. Solówki straciły swój urok nowości. Ponadto musiałem się wtedy bardzo mocno zaangażować psychicznie. Faktem jest, że przed takim przejściem musisz się niejako zatrzasnąć we własnym świecie. I tej izolacji nie znosiłem później tak dobrze. Poczułem, że nadszedł czas wyjścia ze świata mojego ego.
Jak podobało ci się w Himalajach? Mam na myśli wyprawę na południową ścianę Makalu w 1989 roku. Podejrzewam, że nie byłeś zachwycony, skoro nigdy tam nie powróciłeś?
Himalaje z jednej strony mi się podobały, ale z drugiej zbyt wiele było rzeczy, które mi przeszkadzały. Podobało mi się wspinanie na dużych wysokościach, przeszkadzała mi cała logistyka związana z wyprawą na ośmiotysięcznik. Te wszystkie permity, strajki tragarzy… Rzeczywiście, nie dałem sobie drugiej szansy. Później wiele wspinałem się w USA, również w Yosemitach. Zrobiłem Salathé Wall i Tagerine Trip na El Capie. Takie „wyprawy” są o wiele bardziej w moim stylu.
Od 1993 roku jesteś przewodnikiem górskim. Czy zdobycie uprawnień było dla ciebie jakimkolwiek wyzwaniem?
Egzaminy rzeczywiście nie stanowiły dla mnie żadnego problemu – zdawałem je, kiedy zajmowałem się tylko wspinaniem. Ale trudności napotkałem później, podczas zgłębiania zagadnień związanych z pedagogiką i budowaniem relacji z klientami. Ponieważ byłem kojarzony jako znany solista, początki pracy z klientami były trudne. Sporo lat upłynęło, zanim dojrzałem, nauczyłem się cierpliwości w stosunku do klientów i przekazywania wiedzy. Można powiedzieć, że warunkiem przemiany w dobrego przewodnika było zawieszenie na kołku kariery topowego wspinacza. Nigdy mi nie wychodziło pogodzenie tych dwóch ról. W sumie nie wiem dlaczego. Dopiero kiedy przestałem myśleć o wyzwaniach w alpinizmie, efektywne przekazywanie wiedzy klientom stało się możliwe. Od 2000 roku koncentruję się prawie wyłącznie na przewodnictwie, pracuję też jako instruktor przewodników w ENSA (École Nationale de Ski et d’Alpinisme – Państwowej Szkole Narciarstwa i Alpinizmu).
Mój mąż Nico twierdzi, że jesteś jednym z nielicznych alpinistów ze świecznika, którzy „dobrze” się zestarzeli. Jakiś komentarz?
Słyszałem to już wielokrotnie… To prawda, że wśród starszych wiekiem alpinistów wielu cierpi na depresję. A jeszcze więcej jest tych, których nie ma wśród nas, bo zginęli w górach. To wielka umiejętność – zejść ze sceny we właściwym momencie. Pewnym paradoksem jest fakt, że w twojej osobistej historii to, co robiłeś zaczyna nabierać sensu dopiero kiedy przestajesz to robić, kiedy jest już definitywną przeszłością. To nie jest łatwe, bo musisz porzucić wieloletnią rutynę. Opuścić bąbelek, w którym żyłeś i w którym przeżywałeś bardzo intensywne chwile. Może mnie osobiście w tym przejściu pomogło zainteresowanie filozofią.
Studiowałeś filozofię?
Tak, jestem magistrem filozofii, a teraz robię doktorat inspirowany dziełami jeszcze żyjącego francuskiego filozofa Clémenta Rosseta, traktujący o osobistej rzeczywistości, która prędzej czy później zmierza w stronę tragedii i o tym, jak siła duchowa może przezwyciężyć ten los. Filozofią zacząłem się zajmować późno, w 2004 roku. Przedtem interesowało mnie tylko wspinanie, więc wcześnie porzuciłem edukację.
Kiedy przygotowywałam się do tego wywiadu, znalazłam w internecie stronę „Les Escrocs 74” („Oszuści 74”), gdzie między innymi podawane jest w wątpliwość zrobienie przez Tomo Česena tak zwanej alpejskiej trylogii. Co o tym sądzisz?
Ja mu wierzę. Nie mam żadnych wątpliwości, to znaczy myślę, że to w porządku, że wśród alpinistów panuje zaufanie, nawet jeśli nie istnieje dokumentacja filmowa każdego przejścia.
A jakie jest twoje zdanie o słoweńskich alpinistach?
Myślę, że mieli olbrzymi wkład w rozwój alpinizmu i himalaizmu. Cechuje ich jakieś specyficzne parcie, są awangardowi, niektóre słoweńskie przejścia sporo wyprzedziły swój czas. Nie wiem skąd to parcie, nie znam historii Słowenii. Z niecierpliwością czekam na nową książkę Bernadette McDonald o słoweńskich alpinistach, która właśnie powstaje.
Czy masz obecnie jakiś „projekt wspinaczkowy”?
Nie, nie mam już projektów. Moje ostatnie trudniejsze przejście to Les Coudes Au Zénith 8a+/8b w Bionnassay w 2011 roku. Cały czas się wspinam, ale teraz głównie koncentruję się na ukończeniu doktoratu.
Lubisz życie w Chamonix?
Są okresy, kiedy bardzo lubię Chamonix, oraz okresy oblężenia turystycznego, kiedy mniej mi się tu podoba. Ale ogólnie lubię to miejsce, okolica jest ładna. Chociaż nie wiem, czy będę tu mieszkał do końca życia. W przyszłości widzę się raczej w jakimś większym mieście, żeby być bliżej kultury. Teatr, wystawy, festiwale – to jest to, czego mi tutaj trochę brakuje.
Urodzony 14 listopada 1963 roku w Paryżu
BULDERY
1986: L’Ange Naïf 8A, Fontainebleu (obecnie wycena 7C)
1988: L’Aplat du Gain 8A+, Fontainebleau, pierwsze przejście (obecnie wycena 8A)
WSPINANIE SPORTOWE
REDPOINT
1984: Le Bidule 8a+ , Saussois
1987: Le Minimum 8b+, Buoux, pierwsze powtórzenie (obecnie wycena 8c po urwaniu chwytu)
1987: Coup de Bambou 8b+, Cimaï
1992: Are You Ready? 8b+, Châteauvert
2011: Les Coudes Au Zénith 8a+/8b, Bionnassay
ONSAJT
1991: Action Jackson 8a, New River Gorge (USA)
Eternel Présent 8a, Pouilly / Haute Savoie
SOLO
1985: La Haine 7c+, Tête de Chien (Monaco)
ZAWODY
1986: zwycięstwo na Mistrzostwach Świata w Arco
1987: zwycięstwo na międzynarodowych zawodach Masters w Vaucresson
PRZEJŚCIA W GÓRACH
NOWE DROGI
Au Sud De Nulle Part 8b, południowa ściana Aiguille du Midi (3842 m n.p.m.)
1990: Digital Crack 8a, Aiguille du Midi (8a na wysokości 3800 m n.p.m.)
1990: Divine Providence ABO 6c/A3, klasycznie 7c, Wielki Filar Narożny Mont Blanc, pierwsze przejście klasyczne w zespole z Thierrym Renault, poza jednym mokrym miejscem przebytym 3 × A0 (obecnie wycena całości 7b+)
1991: Ailes Du Désir 7c, południowa ściana Aiguille du Fou (3501 m n.p.m.)
1992: Les Intouchables 7c+ (OS), Trident du Tacul (3639 m n.p.m.)
PRZEJŚCIA ZIMOWE
1989: pierwsze zimowe przejście solo Filara Bonattiego, Petit Dru (3733 m n.p.m.)
1989: nowa droga Ghersen – Twight 6a/90°, 700 m, Mont Maudit (4465 m n.p.m.)
1990: pierwsze powtórzenie Direttissimy Jöri Bardill w zespole z Rémym Escoffierem, Centralny Filar Frêney
1993: pierwsze przejście zimowe Divine Providence, Wielki Filar Narożny Mont Blanc
2000: pierwsze przejście zimowe Drogi Gabarrou – Silvy 6b/M5/90°, 1000 m, Aiguille Sans Nom (3444 m n.p.m.)
HIMALAJE
1989: nowa droga na południowej ścianie Makalu (szczyt osiągnął tylko Pierre Beghin)
Łańcuchówki
1987: bulder Le Carnage 7B+ (Fontainebleau), droga sportowa Le Bidule 8a+ (Saussois) oraz grań Intégrale de Peuterey w masywie Mont Blanc w czasie 49 godzin – „połączenie zapewniała Alfa Romeo 33 Turbo”
1990: Directe Américaine na Petit Dru, Filar Walkera na Grandes Jorasses oraz grań Intégrale de Peuterey w masywie Mont Blanc w czasie 66 godzin (do zejścia z Grandes Jorasses została użyta paralotnia)
[1] Jacky Godoffe to 59-letni francuski wspinacz – ikona bulderingu. Był pierwszą osobą na świecie, która pokonała bulderowe trudności 8A –C’était Demain w Fontainebleau. Wspina się nadal, obecnie jest najbardziej aktywny jako routesetter na międzynarodowych zawodach w bulderingu.
[2] Paul Preuss (1886–1913) – austriacki alpinista, pionier żywcowych przejść w Alpach łączonych w łancuchówki, który konsekwentnie odmawiał użycia haków i liny. W takim podejściu upatrywał postępu etycznego w uprawianiu alpinizmu. Zginął podczas jednego z przejść w lansowanym przez siebie stylu: ataku bez asekuracji na niezdobytą wcześniej północną grań Mandlkogel (2279 m n.p.m.).
Tekst został opublikowany w 243 (2/2015) numerze magazynu GÓRY.
Możesz go również przeczytać na naszym czytniku – czytaj.goryonline.com